Dzień 18: 23 lipca (niedziela): Podróż do Sarajewa - tracimy czas na granicy i poznajemy DziadkaDojeżdżamy do zapory na Pivie:
Niestety, nie ma możliwości zatrzymania się
A tak chciałam spojrzeć na kanion. Pozostają zdjęcia z samochodu, w dodatku pstryknięte przez barierki
Kawałek dalej również nie da się zjechać:
W końcu udaje się zatrzymać:
w miejscu, z którego niewiele widać; na pewno nie rzekę:
Dalej jest zamknięta droga (dojazd do zapory):
Trudno, musi nam wystarczyć takie spojrzenie na Pivę:
Może uda się następnym razem, zwłaszcza, jeśli będziemy jechać w przeciwnym kierunku.
Nie mogę się doczekać przejścia granicznego Šćepan polje-Hum
Chodzi mi o przejazd drewnianym mostem na rzece Tara, który lata świetności dawno ma za sobą i raczej nigdy nie był stabilną konstrukcją
Zobaczyłam go kiedyś na forum w relacji
Pudelka i bardzo chciałam tamtędy przejechać. Uważajcie, o czym marzycie...
Koło 14:00 dojeżdżamy do kolejki... Myślimy:
Nie jest źle, to "tylko" jakiś kilometr. Powinno się udać w pół godziny, maksymalnie 40 minut. Udałoby się, gdyby auta w ogóle podjeżdżały. Tymczasem stoimy i stoimy, nic się nie dzieje. Co jakiś czas przesuwamy się o kilka metrów. Zniecierpliwieni ludzie wychodzą z samochodów i rozmawiają o tym, dlaczego tak się dzieje. Nikt nie wie
Może przerwa obiadowa...
Ja, na szczęście, mam w schowku książkę. Staram się na niej skupić i się nie denerwować, choć jest to trudne. Nie cierpię takiej straty czasu
Gdybyśmy chociaż powoli, ale płynnie, się przesuwali, byłoby bardziej znośnie.
Kilka aut za nami stoi starsza pani, która w rozmowach z innymi podróżnymi gestykuluje najbardziej
Zapamiętuję ją. Jeszcze tę kobietę zobaczymy i będziemy jej wdzięczni
Przed 15:30 zbliżamy się do konoby Anđela, która ma zadziwiająco wysoką średnią ocen w GM - aż 4,9.
Jest tu też sklepik. Właściciele obu przybytków niewątpliwie korzystają z kolejek na przejściu granicznym. Przez moment przychodzi mi do głowy teoria spiskowa, że może mają jakąś umowę z pogranicznikami
Nawet gdybym zjadła w tej restauracji pyszny posiłek, raczej nie miałabym miłych wspomnień ze względu na okoliczności
Ale pewnie nie zawsze są tu takie kolejki. Być może fakt, że przekraczamy granicę w niedzielę, ma duże znaczenie. (Nauczyliśmy się, żeby tego nie robić w sobotę, a niedziela, hmmm... być może jest jeszcze gorsza
) Żeby chociaż coś się ruszyło
, a znowu od kilkunastu minut stoimy w miejscu
I nagle - cud!
Podjeżdża
wypasione auto, w zasadzie blokując przeciwległy pas jezdni. Wyskakuje z niego żwawa starsza pani, coś tam gestykuluje, krzyczy, po czym wskakuje na siedzenie pasażera, a kierowca jedzie w stronę granicy lewym pasem
Nie mija kilka minut, a auta przed nami zaczynają jechać i to całkiem szybko
Mijamy czarnogórskich pograniczników, których nawet nie interesują nasze paszporty. Cudownie! Wcześniej mieli strajk włoski lub przerwę, teraz przepuszczają wszystkich bez kontroli
W końcu wjeżdżamy na TEN most
:
Konstrukcja się telepie, przejazd robi wrażenie
:
Widok na Tarę również:
(Szkoda, że aparat nie złapał
focusa na wodę.)
Punktualnie o 16:00 mijamy budkę Bośniaków. Spędziliśmy na przejściu granicznym całe dwie godziny
A przed dalszą stratą czasu uratowała nas (prawdopodobnie, bo dowodów na to jednak brak) żwawa staruszka
Nie wiem, co ona powiedziała (zrobiła
) pogranicznikom
Być może była kimś ważnym/wysoko postawionym...
Jesteśmy wreszcie w Bośni i Hercegowinie
Na razie w Republice Serbskiej. Pierwsze spotkanie z lokalsami jest niezwykle sympatyczne
:
Osiołki są wyjątkowo wylewne, zwłaszcza jeden z nich. Gdybym w porę nie zamknęła szyby, polizałby mnie
Skończyło się na lizaniu szyby
:
Nawierzchnia po tej stronie przejścia jest baaardzo słaba:
(I tak nie zrobiłam zdjęcia najgorszemu fragmentowi.)
Dziura na dziurze, braki w asfalcie, a mijanek sporo. Nieźle jak na drogę, jakby nie było, łączącą dwa kraje
Taki urok Bałkanów
Im bliżej Sarajewa, tym lepiej. I ładniej
:
O 18:00 w końcu wjeżdżamy do Miasta
:
(Na zdjęciu
Avaz Twist Tower.)
Jedziemy ulicą Bistrik - ambasada Japonii i dzielnice Breka oraz Koševo na przeciwległych wzgórzach:
Przejeżdżamy przez Miljacką:
Dobrze widać stąd koszary Jajce:
których chyba nie mam na zdjęciach z 2017 roku.
A tu z kolei atrakcja turystyczna, której sześć lat temu jeszcze nie było - kolej gondolowa na Trebević (
Trebevićka žičara):
Wjedziemy nią pojutrze
Vijećnica, czyli sarajewski ratusz wybudowany w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku w stylu mauretańskim:
Bakijska džamija:
Nasza kwatera już niedaleko...
Mieszkamy w dzielnicy Kovači. Google Maps, niestety, wyprowadza nas w pole i trochę błądzimy wąskimi uliczkami. W końcu udaje się podjechać pod właściwy adres. Stajemy pod bramą, dzwonimy domofonem i nic
Pozostaje zatelefonować, co kończy się sukcesem. Furtkę otwiera nam szeroko uśmiechnięty starszy pan i prowadzi na swoje włości.
Przez portal na B. zarezerwowaliśmy małe studio - sypialnię połączoną z kuchnią:
i malutką, ale funkcjonalną łazienką:
Wszędzie bardzo czysto
Za dobę płacimy 45 euro. Można taniej
, ale przeważyło bezpieczne miejsce parkingowe w garażu. Dla Małża to zawsze najważniejszy argument
Podoba nam się też ogródek, w którym spędzimy sporo czasu:
Jednak największą "wartością" kwatery jest jej gospodarz - przemiły starszy mężczyzna (będziemy go pieszczotliwie nazywać Dziadkiem
), który ma wiele interesujących (zazwyczaj niewesołych, jak to w Sarajewie) historii do opowiedzenia. To bardzo ciekawa postać - muzułmanin, "kościelny" w pobliskim meczecie
(Jak się wyraził, jest osobą świecką opiekującą się meczetem.) Jego historia (w dużym skrócie) przedstawia się następująco - był oficerem w czasie wojny, został ranny, przewieziono go do Niemiec, gdzie w Kolonii uratowano mu nogę. Jakiś czas mieszkał u naszych zachodnich sąsiadów, później wrócił do Sarajewa, które kocha całym sercem
i został pracownikiem socjalnym. Teraz jest oczywiście na emeryturze, ma córki i wnuczki. (Poznamy jedną córkę i jedną wnuczkę
)
Rozmawia się nam bardzo dobrze, gospodarz mówi "literackim" bośniackim, wszystko rozumiemy, a on rozumie nas
Zaprasza na kawę i tu niestety musimy go rozczarować, bo kawy w ogóle nie pijamy
Wobec tego zostajemy poczęstowani sokiem z granatów (ze sklepu, ale bardzo smacznym). Dostajemy też warzywa z ogródka, które zjemy jutro na śniadanie
Miło się rozmawia, ale trzeba w końcu biec przywitać się z Miastem
, o czym napiszę w kolejnym odcinku