wyspa Flores, to podobnie jak Sumatra, wyspa zamknięta w swoich realiach, często dalekich od takiego świata, do jakiego my, pospolite środkowoeuropejskie dzikusy jesteśmy przyzwyczajeni. Tu rzeczywistość, jeśli jest możliwa do powiązania z naszymi oględnymi możliwościami oceny, niekiedy wymyka się spod relatywnej oceny jakości egzystencji, często z trudnymi do przyjęcia warunkami natury. Tak żeby nie przynudzać, po ostrym podejściu pod górkę, znaleźliśmy się w środku podrównikowej wsi, gdzieś tam, bezpośrednio pod wulkanem, trochę dymiącym, gdy się wkurzy.
Kilkanaście lat temu, większa erupcja częściowo spaliła wioskę, odbudowano ją w takim stanie, aby jeśli zaplączą się tutaj jacyś szurnięci turyści, pokazać im tutaj jak i co.
Z braku lepszych zabawek, i taka zużyta opona jest świetnym punktem zabawy...
Babcia trochę oszołomiona żuciem tutejszych używek, częstowała, ale po takowej czerwona ślina z gęby, amok w oczach, a zęby i tak wypadną...
chłopaki zgromadzone wokół wioskowego bufetu, a nuż, przy turystach coś wpadnie...
mamuśka z myślami przy regionalnym tkalniczym rękodziele, makatki jak cie proszę, a mnie, taaaak smuutttno....
A może zagracie ze mną w piłkę, słyszałem cudowne rzeczy o waszej drużynie narodowej...
A nas, jak widzicie, zaprosicie, jak gluta wytrę do waszej Poljskiii????
Pozdrawiam, Grzegorz, no i co???