To już koniec naszej wyprawy. Lecimy przez Singapur do Dunaju. Tu nasze nadzieje na zwiedzenie miasta. Mamy 7 godzin przerwy. Lecimy liniami Emiratów, czyli tutejszymi, linie z resztą bardzo zacne, doskonałe, najnowsze samoloty, obsługa na wysokim poziomie, międzynarodowa, spełnia większość zachcianek pasażerów...
Mamy glejt od linii, że możemy czasowo udać się na zwiedzanie Dubaju, bo jesteśmy pod opieką. Z układów prawnych do 3 dni pobytu nie obowiązuje tutaj wiza, ale w Polsce nie mamy ambasady królestwa, taka była ostatnio polityka za poprzednich rządów, głównie braci K., więc mamy to tylko na papierze...
Zorganizowaliśmy grupę chętnych, głównie z tych, którzy nie mają wbitej wizy Izraela, bo to dyskryminuje wstępu do większości krajów Allacha...
Lotnisko, bramka pierwsza, potem druga, coś nie tak. Wracamy. Urzędnik nas nie przepuszcza, odsyła do kierownika. Tu wyraźny brak chęci, zmiękczanie. Po kolejnych 30 minutach okazuje się, że potrzebna będzie łapówka, tak gdzieś 1500 dolarów. No i co, zawsze w tych krajach mam kłopoty. Może dla nich taka suma to tyle co splunąć, ale dla nas pod koniec wycieczki, to już debet. Rezygnujemy...
Pozostało smętnie poobserwować złoty port lotniczy, wszędzie przepych, nawet zegary na ścianach marki Rolex...
Obrazy typowe, elegancko ubrany Arab, galabija za setki a może tysiące dolarów, łypie na mnie podejrzliwym okiem...
Małżonka lub małżonki podążają zawsze za nim, też ubrania z górnej półki, ale kolory zastrzeżone, Arab na biało, Arabka na czarno...
Nawet murzynki są również ubrane w arabskie stroje, taki tu zwyczaj...
Jak samochody i motory, to tylko z górnej półki, dużo wykończeń ze złota. Tu super limuzyna BMW i najbardziej znany motor świata...
I bez Porszaczka też się nie obejdzie...
W sumie Dubaj nie zaliczony, trudno, przyjdzie się jeszcze w przyszłości z nim zmierzyć, w końcu nigdy nie mów nigdy...
Z lotu ptaka, największy plac budowy na świecie, najwyższy budynek świata, najdroższa Avenue na świecie...,
Zdjęcie trudne, zawsze w powietrzu unosi się dużo piasku... trzeba było poprawić w fotoszopie...
A potem we Frankfurcie, gdy przesiadaliśmy się do polskiego samolotu, obsługa opieprzyła nas od razu za zbyt duży bagaż podręczny, o opieszałość w zajmowaniu miejsc, o wszystko... Do tej pory zawsze pomagano nam w samolotach, nawet na końcu świata, no ale w domu to właśnie jak w domu... I już wiedzieliśmy, że to koniec i że Polska już blisko...
Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za wyrozumiałość i to już koniec...
Pozdrawiam. Grzegorz.