Czas powoli kończyć eskapadę, bo tak się składa, że właśnie wróciłem z co prawda krótkiego urlopu, ale z ciepłego miejsca, gdzie zmagaliśmy się z historią ludzkości z okresu tak na oko 1000 do 2000 lat pne. Może coś się da sklecić, a temat frapujący ale i dość trudny w interpretacji.
Dzisiaj może nie ostatnia wieczerza, ale ostatnia kolacja w wydaniu indonezyjskim. Tu bardzo uroczysta, a niesamowitym miejscu. Dużą grupą wraz z osobami przygotowującymi nasz pobyt ze strony Bali, udaliśmy się busami na cypel półwyspu pomiędzy Kutą i Den Pasar. W tym miejscu, ale zupełnie nie reklamowane, znajduje się zespół restauracji przy samej plaży, oferujących świeże produkty z morza. Na plaży liczne stoliki, których liczba zwiększa się w czasie odpływu, czyli wieczorem. Jak na złość rozpętała się koszmarna burza. Tropikalne burze wyglądają mniej więcej jakby ktoś lał wodę z potężnego wiadra, po prostu ściana wody. Gdy dojechaliśmy, trochę się uspokoiło, ale ze stolików na plaży nici. Pozostaje wnętrze knajpy. Tu w lodzie w dużych akwariach olbrzymia ilość świeżo złowionych niesamowitych ryb z okolicy rafy koralowej i owoców morza. Na tace wyjmuje się zamówione produkty, waży i spokojnie czeka przy piwku na rozwój wypadków.
Oto część zamówienia, niesamowitej barwy, tylko w Azji takie widziałem - homar, olbrzymie krewetki, królewskie i tygrysie, przegrzebki, ostrygi.
Oraz ryby, wszystko po pokryciu pastą przyprawową trafia na olbrzymie grille. A my spokojnie czekamy... Przy piwie Bintang.
Po grillowaniu ryby wyglądały tak... już na stole...
Znajoma Bogusia, Made osobiście w sposób fachowy rozkroiła homara, genialny zapach ziół, grillowanych owoców morza, oto homar ...
A najpyszniejsze, przynajmniej dla mnie, jak zwykle, i nieustannie, tygrysie krewetki, które po obróbce grillowej nabierają właściwego koloru, smaku ...
I kolejne ryby nazw których nawet nie starałem się zapamiętać...
Wszystko kolejno spływało na stół, który to się zapełniał to pustoszył w trakcie biesiady.
Do tego mnóstwo ostrych i wyrafinowanych sosów, przystawek, sałatek, nie do przejedzenia.
Przyznam, że poważnie podeszliśmy do wyznaczonego zadania, ale w pewnej chwili okazało się, że nie da się tego wszystkiego zjeść. Po zakończonej uczcie na stole została spora ilość wciąż gorących krewetek, ryby. Nikt już nie zdołał niczego zjeść. To chyba mój pierwszy i ostatni raz, gdy nie dałem rady królewskim owocom morza, i to z jakiego morza.
Następnego dnia na śniadanie chyba nikt nie mógl nic zjeść, tylko sama kawa i woda i prochy od bólu brzucha...
Pozdrawiam, Grzegorz.