Narodowy park Komodo to niezliczona ilość wysp i wysepek, otoczonych fantastycznym morzem. Wcześniej wydawało mi się, że jest sprawą przypadku lub naszej woli gdzie się zatrzymamy, przy jakiej plaży czy zatoczce. Okazuje się że nie jest to jednak takie proste. W wielu miejscach rafa koralowa przylega prawie do samego brzegu i nie ma możliwości, aby łódź podpłynęła do samej plaży. W wielu miejscach pomiędzy wyspami jest szybki prąd, tworzą się olbrzymie wiry i miejsca takie są bardzo niebezpieczne. A plaże są niemal wszędzie tam gdzie przepływamy.
Ponadto do pływania w obrębie rafy koralowej wyznaczone są określone miejsca, podyktowane zarówno bezpieczeństwem turystów jak i pewnymi zakazami, jest to przecież park narodowy.
Jak mawiał sam Jacques-Yves Cousteau: Komodo to wyjątkowa wyspa pod wieloma względami, ale otaczające ją wody przerastają najśmielsze oczekiwania każdego odkrywcy.
To się sprawdza, pływaliśmy tylko z maskami, rurami i płetwami. Akurat w tym miejscu było dość płytko, bajeczna rafa znajdowała sie na głębokości od 1,5 do 4, no 5 metrów głębokości. Fantastyczne warunki świetlne panowały wszędzie. Nie jestem zbyt dobrym nurkiem, wszyscy pływaliśmy tak do 2 metrów głębokości, niesamowite wrażenia. Niestety aparat do zdjęć podwodnych kolegi okazał się wielka klapą, ogólnie mówiąc, tych zdjęć nie ma. Wykopałem w morzu taką fantastyczną muszle, niestety ważyła prawie 4 kilogramy i z tego względu do walizki nie powędrowała. No cóż, ograniczenia.
Przewodnik zabronił pływać z drugiej strony rafy, postraszył nas rekinami i płaszczkami, które stale patrolują te obszary. Widziałem kilka dużych ryb, ale nie były to rekiny.
Piasek na plaży przy rafie koralowej ma faktycznie różowe zabarwienie od pyłu koralowego, mieni się całą tęczą kolorów.
Pod koniec dnia podpłynęliśmy do jedynej wioski na Komodo. Wszystkie domy stoją na palach. Dlaczego? bo w porze deszczowej spływają z górek strumienie wody. Bo lubią przychodzić warany i wpylają wszystko co im pod nos podejdzie, oględnie mówiąc chodzi tutaj o inwentarz, kury, prosiaki. Lubia także wtrząchnąć złowione ryby. A jak domy na palach, to do nich nie wejdą, i w nocy bezpieczniej.
Trochę tu brudno, pomostu nie ma, woda błotnista, napadła nas szarańcza dzieci i handlowców. Nasze panie odmówiły zejścia na ląd, może i dobrze się stało.
Lodzie służą głównie do połowu ryb, ale do jeszcze jednej czynności, bardzo tu popularnej. Do połowu pereł. Wszędzie w okolicy można spotkać natrętnych perłopławów, jak ich nazwaliśmy, oferujących stosy naszyjników pereł, zresztą po niewygórowanych cenach, szczególnie po dłuższym targu, a trzeba dodać, że w Indonezji bez targowania, nic się nie kupi. Proceder uprawiają również dzieci. Tu perłopławy opanowały naszą krypę.
I tak zawsze coś nam wcisnęli, nawet jak tego wcale nie chcieliśmy, no cóż, oni też z czegoś muszą żyć.
Noc spędziliśmy w bungalowach, też na palach. W nocy wyłączyli prąd, stada zwierzyny włóczyło się wokoło. W środku nocy żona zbudziła mnie z powodu wtargnięcia pająka wielkości małej pięści w okolice łóżka, dobrze, że mieliśmy latarkę, dostał 10 razy klapkiem i dopiero wtedy się poddał. Na ścianach zauważyliśmy kilka nieco mniejszych. Przyroda.
Rano zbudziło nas jakieś straszne wycie pod schodami. To małpy uciekały przed waranem. Przyroda jak diabli. W południe opuszczaliśmy ośrodek, trochę musieliśmy zmarudzić, bo pod schodami stał olbrzymi jaszczur i nie reagował na to co w niego rzucaliśmy. Nasza koleżanka, osoba odważna, oświadczyła, że zabije gada, i już ruszyliśmy do ataku, gdy sama bestja nieśpiesznie poczłapała w kierunku lasu...
Wieczorem dopłynęliśmy do Labuan Bajo, teraz czeka nas kilkudniowa jazda przez całą wyspę Flores. W końcu niezły hotel, jak zwykle malutki ale z pięknym widokiem na zatokę i port.
Ciekawe czy już was nie zanudziłem, trochę ta podróż mi się rozwlekła, ale to tak jak się przegląda wszystkie zdjęcia po kolei.
Pozdrawiam. Grzegorz.
(PS. ciekawe dlaczego zdjęcia które wklejam są raz mniejsze, raz nieco większe, chyba tu administrator strasznie miesza i pomniejsza wszystko co wysyłam?!?!)