Nienawidzę pakowania. Nienawidzę tego przeczucia, że o czymś na pewno zapomnieliśmy. Koniec końców, już siedząc w samochodzie sprawdzam tylko to, co niezbędne: paszporty, karty płatnicze, prawo jazdy, lekarstwa.
Są - jedziemy.
W okolicach Zadaru króciutki postój - pierwsze zderzenie z wrzaskiem cykad. Cudownie. Na to czekałam. W Drveniku czekamy na prom. Termometr pokazuje 42 stopnie. Mąż położył zmęczoną głowę na kamiennym murku, w cieniu pinii. Śpi. A ja, siedząc obok, sobie patrzę.
Patrzę, jak gdzieś za Sucurajem, nad kłębuszkiem dymu uwija się samolot vatrogasci. Patrzę, jak sylwetka promu Jadrolinii rośnie i w końcu wpływa pomiędzy te wszystkie dmuchane jednorożce i flamingi. Wyrzucając w niebo czarne chmurki, burcząc obraca się i powoli, centymetr po centymetrze cumuje. Już po chwili, jeden za drugim, jak mrówki po sznureczku wyjeżdżają samochody. Nasza kolej. Podskakując na skrzypiącym trapie wjeżdżamy w zielone, ziejące smarem, blaszane trzewia. Wdrapujemy się na pokład. Płyniemy, wystawiamy twarze ku ożywczej bryzie. Nie wiadomo, co bardziej niebieskie - bezchmurne niebo czy Adriatyk. Nawet masyw Biokowa zasnuł się błękitnym oparem. Wielki błękit - tylko nasz prom płynie sobie taki “cały na biało”, kreśląc na morzu takiż sam, spieniony ślad.
Wąskie drogi wschodniego Hvaru. Znamy te klimaty z Peljesca.
Zatrzymujemy się przy straganach. Kupujemy trochę warzyw, owoców, wino i oliwę.
Naszym celem jest zatoczka Pokrivenik, a właściwie gromadka willi położonych u jej ujścia. Mamy zarezerwowany apartament w jednej z nich. Na parterze. Od plaży dzieli nas tylko taras i kilka schodków. Do Tarasu przylega ogród a w nim zaciszne loże, rząd leżaków.
Cieszę się, że jako rodzina wyrośliśmy z grupowych pielgrzymek na plażę. Szukam takich miejscówek, żeby każdy mógł niezależnie rozporządzać swoim czasem. Po śniadaniu zmienialiśmy piżamy na stroję kąpielowe i tak już w zasadzie funkcjonowaliśmy do wieczora - no chyba, że dałam się namówić na jakieś zwiedzanie. Ktoś sobie pływał w morzu, ktoś czytał książkę w ogrodzie, ktoś w kuchni robił sobie kanapkę. Pełna swoboda. Ja strój kąpielowy ubierałam zaraz po przebudzeniu - a wstawałam zazwyczaj sporo wcześniej niż reszta, żeby sobie popływać w ciszy, jeszcze zanim słońce wzniesie się ponad otaczające zatoczkę wzgórza.
Morze jak tafla szkła
Dlatego szukając miejsca na noclegi szukam takich położonych gdzieś na końcu świata. Żadnych kurortów. Nie szukam “bazy wypadowej” ale oazy. Myślę z podziwem, ale bez zazdrosci o tych z Was, którzy codziennie wyruszaliście kąpać się gdzie indziej.
I tak mi upływały dni. Na pływaniu, czytaniu książek, patrzeniu, byciu.
Jeśli chodzi o pływanie - idealne zasolenie sprawia, że na wodzie unoszę się jak spławik. Tip - trzymać ręce pod wodą. To ma chyba coś wspólnego z Archimedesem.
Czytałam “Letnie kuchnie” Olji Hercules, “Dzienniki pisane później” i” Wschód” Stasiuka.
Patrzyłam, jak morze zmienia kolory z godziny na godzinę, jak po zmroku Makarska skrzy u stóp Biokowa. Na koty i kocięta - przestałam je liczyć, tak wiele ich było. Na moje nierozłączne, nastoletnie córki leniwie pływające na dmuchańcach. Na młodego na nieustannym safari wśród krabów i rybek. Byłam sobie taka bez zegarka i bez kalendarza. Szkoda, że czas płynął mimo wszystko.
Byliśmy w Jelsie, w Starim Gradzie, w Hvarze i we Vrboskiej. Te wycieczki mnie przygnębiały. Teoretycznie mogłam się wymiksować - ale wiem, że byłoby moim bliskim przykro.
Hvarskie miasteczka 2022 w moim dbiorze to zgiełk, blichtr zacumowanych jachtów i obłęd w oczach nieprzebranych tłumów. Vrboska była może najspokojniejsza. Wciąż mam przed oczami Primosten i Sibenik, jakimi je odkryłam w 2002 roku. Pamiętam mój zachwyt.
Czy to Chorwacja się zmieniła, czy moja perspektywa? I jedno i drugie - jak to zwykle bywa. Ona wtedy dopiero nabierała rozpędu, ja dziś - zatroskana mama trójki, rozczarowana przedstawicielka tzw. zachodniej cywilizacji. Ileż razy można się łudzić - że ludzkość nauczy się wyciągać wnioski? I że już nie będzie więcej Srebrenicy, Sarajewa? Ciężko mi patrzeć na to targowisko próżności i nie myśleć o Buczy, o Mariupolu.
Za to pięknie było w Humacu i na Starogradskim Polju (Równinie Starego Gradu). Mogłabym godzinami błąkać się szachownicami ścieżek i dróżek. Szukać wśród winorośli resztek antycznych willi, świętych źródeł, kapliczek, kamiennych trimów. Złota godzina, nawołujące się cykady, oliwne zagajniki, gorący zapach lawendy. Cudo.
https://en.wikipedia.org/wiki/Stari_Grad_PlainStarogradsko Polje:
źródło i stanowisko archeologiczne epoki paleolitu.
No i piękny Humac:
Dziwne struktury - cieżko znaleźć jakiekolwiek informacje co to jest - może służyły do łapania deszczówki?
Na ścieżce w stronę kościółka