napisał(a) Rysio » 19.09.2018 10:08
Kiedyś jeździliśmy, wtedy jeszcze z dziewczyną a obecną moją żoną do Szczawnicy na kilka dni we wrześniu bo było taniej. Pierwsze konkretne wypłaty i udało nam się na Węgry nad Balaton pojechać, kilka razy Bałtyk, który wtedy był jeszcze w miarę przystępny cenowo i nastał 1996 rok. Miałem nazbierane prawie 500DM. Zebraliśmy grupę 8 osób i jako że Węgry już
"znałem" , to pojechaliśmy dalej. Pierwsze spotkanie z Jadranem usianym kverneńskimi wyspami będę pamiętał do końca życia. Żyliśmy
nad stan a wróciłem mając jeszcze stówę w portfelu. 80% prowiantu było z Polski. Internet to na modemach działał i nie mieliśmy pojęcia co to za kraj, oprócz tego, że daleko na południe nie ma co jechać, bo tam jeszcze wojną pachnie. Tanie pole namiotowe, tanie zupki chińskie, tanie flaczki, gołąbki i bogracze kupione w pierwszych powstających w Polsce marketach i tanie wino kupowane na miejscu w ilościach nieprzyzwoitych. Do tego urlopu wracam wspomnieniami najczęściej. Nie do Varadero, Watamu czy do wypasionego apartamentu w Italii, ale do postrzępionego namiotu, do materaca który powietrze trzymał 2 godziny, do wiszącego na drzewie salami kupionego za grosze po drodze na Słowacji, do spalonych klocków hamulcowych w Polonezie, do wydłubywanych z nogi kozikiem igieł pierwszego spotkanego jeżowca i do
mania tego głęboko ... w reklamówce, w tym czasie jeszcze nie z Biedronki
Tamta Chorwacja już nie wróci, podobnie jak nie wrócą dawne relacje między ludźmi. Napędzamy się niestety sami. Pytanie tylko co ważniejsze.
Mieć czy być ? Pamiętajmy jednak w tym
wyścigu szczurów, że ta ostatnia koszula nie ma kieszeni