napisał(a) Robak1984 » 29.08.2011 15:48
Po przeczytaniu postów niektórych użytkowników humor od razu się poprawia. Zastanawia mnie tylko jedno - dlaczego osoby, które porównują wakacje nad polskim morzem do tych w Chorwacji nie są choć trochę obiektywne? Rozumiem, że można trochę podkolorować rzeczywistość, ale ludzie... bez przesady...
Do czego zmierzam... Opisane przez Was koszty pobytu w Chorwacji są praktycznie najniższe z możliwych (pomijam wynajęcie autokaru i dzielenie kosztów za paliwo przez 50 osób). Najtańsze apartamenty (nie mówię, że najgrosze), jedzenie i napoje przywiezione ze sobą, chodzenie po sklepach i knajpach i porównywanie gdzie jest najtaniej. Każdy ma prawo spędzać wakacje, jak chce i ani mnie, ani żadnemu innemu użytkownikowi nic do tego. Jest tylko jedno "ALE".
Pozwolicie, że opiszę to w postaci "ironicznego opowiadania"
Wczoraj wróciliśmy z Chorwacji. Ja, żona i nasi znajomi, których zbytnio nie lubimy, ale trzeba było kogoś do auta wziąć, żeby obniżyć koszty podróży. Byliśmy w Makarskiej 10 dni. Pojechaliśmy w ciemno. Droga do granicy ze Słowacją makabryczna - dziury w jezdni, zwężenia drogi). Po przekroczeniu granicy bajka. Cudowny asfalt, dbające o bezpieczeństwo na drodze patrole policji, które karzą za przekroczenie prędkości o 5 km/h. Nas nie zatrzymuje nikt bo jedziemy przepisowo. Nie przekraczamy 90 km/h bo wówczas nasze auto zamiast 5l/100 km będzie paliło 5,1l/100 km. A paliwo coraz droższe.
Płatny słowacki odcinek zgrabnie omijamy i wjeżdzamy na Węgry. Jak to mawiają Polak Węgier dwa bratanki... ale my kieszeni nabijać im nie będziemy i zamiast autostradami przemieszczamy się wspaniałymi drogami lokalnymi, których standard jest 10 razy lepszy niż w Polsce. W dalszym ciągu jedziemy max 90 km/h pamiętając o jak najbardziej ekonomicznej jeździe. Dzięki temu możemy dokładnie podziwiać krajobrazy. Tzn moglibyśmy podziwiać, ale jedziemy w nocy i nic dookoła nie widać.
Dojeżdzamy do granicy z Chorwacją. Nocna jazda daje się we znaki. Zapasy kawy, które wzieliśmy ze sobą skończyły się już u Madziarów. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, żeby dolać benzyny. Marzę o kubku, gorącego czarnego napoju... Już miałem taki sobie kupić, ale w ostatniej chwili się zreflektowałem - 10 kun za kubek kawy? Przecież to prawie 6 zł. Za 6 zł to ja mam całe opakowanie kawy. Nie dziękuję. Wolałem sobie twarz obmyć zimną wodą.
Chorwackie autostrady są przepiękne. Podobno, bo czytałem tylko o nich na forum. My jedziemy, podobnie jak na Węgrzech, lokalnymi drogami. Z racji tego, że zrobiło się już widno, tym razem możemy podziwiać piękne widoki. Słońce zaczyna coraz mocniej grzać. Nigdzie nie ma takie słońca jak w Chorwacji. Nasze twarze zaczynają pokrywać krople potu, ale klimatyzacji tak i tak nie włączę. Po co? Żeby mi auto paliło 0,5l więcej benzyny na 100km? Nie ze mną te numery. Ja jestem twardziel. A jak reszcie jest za ciepło to niech sobie okna pootwierają.
W końcu dojeżdzamy do Makarskiej. Mija 20 godzina podróży (na forum napiszę, że jechaliśmy 12 godzin - czyli o godzinę szybciej niż do Władysławowa). Teraz czas na znalezienie kwatery. Co ja zresztą piszę. Jakiej kwatery? APARTAMENTU. Tak tak drodzy Państwo. W Chorwacji to się w APARTAMENTACH mieszka. A wszystko to za 10 Euro od osoby za dobę. Do morza rzut beretem (a że siły trochę mam i daleko potrafię rzucać to wychodzi z tego jakieś 800m). W środku naszego apartamentu dwa przestronne pomieszczenia (sypialnia i pokój połączony z aneksem kuchennym). Ja z żoną zajmuję sypialnię z wygodnym łożem małżeńskim. Znajomi mają do dyspozycji rozkładaną sofę. Podobno wygodna, chociaż znajomy mówił coś, że go plecy bolą... ale to pewnie mu zostało od zeszłorocznego wyjazdu nad Bałtyk.
Wyposażenie kuchni istnie królewskie: pełno garnków, pataleni, talerzy, sztućców. Nic tylko zagonić moją księżniczkę do gotowania. Jedyny minus to trochę mała lodówka, która z ledwością pomieściła przywiezione z Polski zapasy żywności. A trochę tego nabraliśmy, w końcu 10 dni mamy tutaj spędzić, a szkoda nam czasu na chodzenie po knajpach.
Jesteśmy rozpakowani, więc ruszamy na plażę. Jest z górki, więc idzie się szybko. W końcu słychać szum wody i naszym oczom ukazuje się seledynowo-błękitna woda. Najpiękniejsze morze na świecie (to nic, że widziałem tylko Adriatyk i Bałtyk - w końcu tylu ludzi na forum nie może się mylić). Rozkładamy ręczniki na wspaniałych drobnych, jasnych kamykach. Żona zaczyna od kąpieli słonecznej, ja natomiast biegnę od razu do morza (w rzeczywistości idę, ale niech forumowicze myślą co innego). W końcu się zanurzam w tej wspaniałej wodzie. Temperatura jest idealna, nie to co śmierdzący Bałtyk, gdzie nawet w lipcu woda ma 10 stopni i nie da się tam wejść.
Po kąpieli kładę się na ręczniku na tyle nieostrożnie, że walę głową o kamień. Już miałem przekląć, jednak w ostatniej chwili się zreflektowałem, że jestem na najpiękniejszych plażach na świecie. Po cichu pomyślałem sobie tylko, żeby tym wszystkim co nad Bałtykiem teraz przebywają piach do oczu naleciał!
Po osuszeniu wróciliśmy do naszego Apartamentu na kolację. Zostały nam kanapki z podróży, które zjedliśmy ze smakiem.
Następnego dnia śniadanie. Co prawda wzieliśmy ze sobą 7 bochenków chleba, ale z ciekawości poszedłem do pobliskiej piekarni i... doznałem szoku - 12 kun za chleb... O nieee - na mnie nie zarobicie - pomyślałem. Zjedliśmy nasz chleb z pasztetem i ruszyliśmy na plażę. Zabraliśmy ze sobą oczwyście trochę kanapek, owoce i napoje (wszystko przywiezione z Polski). Pogoda była idealna, słoneczko ogrzewało nasze ciała, a morska woda je orzeźwiała. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko zimnego piwa. Na szczęście tuż przy plaży była knajpka. Pognałem do niej czym prędziej. Już miałem zamawiać 4 piwka, kiedy moim oczom ukazał się cennik, na którym widniała cena 20 kun za 1 piwo. O nieee - nie ze mną te numery - kilometr stąd jest sklepik, tam piwo będzie pewnie za 6-7 kun. Po 10 min dotarłem do sklepu i rzeczywiście cena była taka, jak przypuszczałem. Nie zrobiłem jednak zakupów od razu. I całe szczęście. 500 metrów dalej był kolejny sklep, w którym to samo piwo kosztowało o pół kuny mniej. Tak więc przy zakupie 4 piw byłem 2 kuny do przodu!
Około godziny 15:00 zgłodniałem na tyle, że z żoną udaliśmy się do Apartamentu. Znajomi poszli coś zjeść do knajpy. My z żoną nie przyjechaliśmy na wakacje, żeby tracić czas na chodzenie po lokalach. Dlatego też ja usadowiłem się wygodnie na tarasie (z którego mieliśmy cudowny widok na morze), a żona zabrała się za tłuczenie kotletów schabowych. Po około godzince pyszny obiadek był już na stole.
Żebyście nie myśleli, że głodowaliśmy. W kolejnych dniach mieliśmy obiady dwudaniowe - zupki chińskie i gorące kubki.
Na kolacje zazwyczaj chlebek z naszą ulubioną konserwą tyrolską i serkiem topionym.
Znajomi raz zaciągneli nas do takiej miejscowej knajpki. Trzeba przyznać, że jedzonko było tam wyborne. Jakieś mielone mięso, uformowane w kształt kiełbasek z fryteczkami i warzywami. Cena za taki obiadek to 30 kun za jedną osobę. I pomyśleć, że jakiś czas temu byłem aż tak głupi, żeby za wstrętną rybę w Ustce zapłacić 80 zł.
Podsumowując nasze wydatki na tegoroczne wakacje w Choracji:
10 noclegów x 10 euro x 2 osoby - 200 euro - 800 zł
2500 km (nic nie zwiedzaliśmy) - 5l/100 - 125l paliwa x 5,1 zł = 650 zł / 2 - 325 zł
Za podroż i noclegi wyszło ok 560 zł za osobę za 10 dni!!! We wspaniałym apartamencie!
Większość jedzenia mieliśmy ze sobą - za ok 200 zł. Na miejscu nie żałowaliśmy sobie jednak niczego, na co mielibyśmy ochotę i dziennie wydwaliśmy ok 50 kun na 2 osoby, czyli w sumie 500 kun za 10 dni co daje ok 250 zł na osobę za cały pobyt.
W sumie wraz z żoną wydaliśmy 1600 zł za całe 10 dni pobytu w cudownej Chorwacji.
Dla porównania nasi znajomi byli w tym samym czasie w Łebie i w ciągu 7 dni wydali 6000 zł na 2 osoby! Pewnie mieszkali w obskurnym pokoju z grzybem na ścianie, jedli ryby smażone na starym oleju, non stop padał im deszcz, a stopy po zanurzeniu w morzu pewnie do dzisiaj im nie odmarzły ha ha! No i do tego musieli się męczyć leżąc na piaszczystej plaży.
Pamiętajcie! Tylko Chorwacja!!!!