25 czerwca 2009
Delhi - drugie starcie
Freszowy poranek księżniczek
Mogłabym zacząć ten odcinek tak: dawna angielska kolonia obudziła ją delikatnymi muśnięciami promieni słonecznych. Jedwabna pościel dotykała jej ciała w pomieszczeniu pachnącym świeżością poranka...
No ale muszę zacząć tak: Cholera jasna!!! Jest trzecia indyjskiego czasu, a ja nie umiem zasnąć! Nad głową wentylator tnie 30-stopniowe powietrze i za wentylator - Bogu niech będą dzięki!
Śpię obok klimy (no klima znajduje się pół metra nad łóżkiem "z mojej strony". Coś mi się pomyliło i nie umiałam jej w nocy przestawić i wieje mi syberyjskim chłodem. Nie próbuję nawet szukać pokrętła, booooo przecież jak wyciągnę rękę do góry to na pewno tam się będzie czaił jakiś robal-ludojad. Tak więc stęchłe, zimne powietrze wieje mi po głowie. Osobiste włosy łaskoczą mnie po twarzy. Przecież nie wstanę, żeby znaleźć coś i je spiąć, bo na podłodze na pewno karaluchy i szczury wielkości kota perskiego!!!
Wreszcie jest godzina ósma! Czyli 4.30 naszego czasu. A to pospałam Wiola freszowa jak monsunowa księżniczka Jej klima nie dała rady dosięgnąć. Słoneczny poranek za potwornie zakurzonym oknem, fajnie śpiewają nieznane ptaki. Trochę się byczymy w wyrze.
Długoletni brak TV w domu sprawia, że z ciekawości włączam telewizor w trzecim świecie :D:D A tu - o rrrany - tyle się dzieje!!! Wiadomości w hindi oczywiście najbardziej nas interesują. Dobrze, że są jakieś cyferki. Się okazuje, że monsun ma spóźnienie 7% - no tak piszą. I że już powinny przychodzić ulewne deszcze do Delhi, a tu jeszcze ho ho - gdzie to tam. Pokazują, że on - ten monsun - to tak z południowego wschodu idzie.
Od czerwca do września wszyscy tu autentycznie czekają na deszcz. Błogosławieni turyści, którzy w tym radosnym dla nich czasie chcą odwiedzić Indie. Bo to upiorna pora. Zresztą dla miejscowych również, ale oni wiedzą, że to tylko te kilka miesięcy. Przetrwać trzeba, pola obrodzą, a potem upał i susza. Ale nie uprzedzam faktów - za chwilę Wam opowiem jak to spacerowanie w klimacie monsunowym w praktyce wyglądało.
Co tam jeszcze w tej TV. Ano ludziska tu żyją jak lordy! Raaany ile reklam najnowszych modeli komórek, sprzętu audio i video, samochodów. Ooooo nawet w zagraniczne kraje zapraszają!!! A wszystkie panie w nieskazitelnym makijażu i w sari - ichnie activie, kucharki i inne domestosy. Hmmm. Te obrazki wrócą nam przed oczy w innym kontekście już niedługo.
I jeszcze gwóźdź dnia: Michael Jackson nie żyje! Dziękujemy wszystkim znajomym za smsy - ale dzięki różnicy czasu wiedziałyśmy 3,5h wcześniej :D:D:D:D Się śmieję, bo twórczością MJ nie byłam nigdy szerzej zainteresowana. Byłyśmy w Indiach ponad 3 tygodnie i wszędzie, przez cały pobyt, gdzie tylko widziałyśmy telewizor, prezentowali programy o historii nosa MJ - od tej uroczej kulki, po skocznię w Harrachovie. Fanki piszczą, płaczą. Naród kochał króla.
Aaaa Wiola też kochała króla. Zawsze go słuchała. Dziś jest poruszona do głębi. Tym bardziej, że nie rozumiałyśmy hindi i myślałyśmy najpierw, że znów mu coś z nosem zrobili i stąd tyle w wiadomościach o nim
Dobrze. Już się nie nabijam. Już czas na kąpiel. Z prysznica - tak, tak - szok, szok! Leci czysta woda! :D:D Myjemy zęby używając wody z butelki - bo tak zalecają. Pora monsunowa - podobno dużo wody opadowej tu i tam, a dla nas białasów to może być średnio bezpieczne. Wprawdzie tu tego deszczu nadal nie ma, no ale uważamy jak każą
Jak to było w Slumdogu?
Zbieramy się w końcu by zderzyć się z dniem i ulicą. Najpierw śniadanie. Szukamy na dole restauracji, ale pięciu facetów w recepcji macha rękami: Nie, nie - przyjedziemy do pokoju po zamówienie. No to z powrotem do pokoju. Menu jest tylko po indiańsku... I potwornie się klei do blatu stołu. Fuuj. Hmmm. Tak na dzień dobry, zanim opanujemy ten język, to my poprosimy o kawę i tosty. I duuużo wody butelkowanej. Kawa to bardziej herbatę przypomina. Nie szkodzi Kapryśne księżniczki nie jesteśmy.
W każdym przewodniku każą pić wodę butelkowaną, szczelnie zaplombowaną. Pamiętacie jak w Slumdogu chłopcy napełniali butelki wodą z kranu i zakrętki uszczelniali "Kropelką"? Mam to przed oczami i płaczę ze śmiechu jak za każdym razem prowadzimy śledztwo czy aby na pewno butelka jest fabrycznie zamknięta :D:D
Wreszcie czas na wyjście. Nie sądzimy, że przesadzamy zakładając bluzki z długim rękawem i spodnie 3/4. Podobno nie wypada tu świecić odsłoniętym ciałem. A poza tym - nooo KOMARY!!! Spryskujemy się jeszcze DEETem - taak to ten środek o którym ostatnio mówili, że wyjada mózg, więc nie wiem czy jeszcze piszę sensownie Ale zanim o tym napisali po naszym powrocie, uważano go za najbardziej skuteczny środek przeciwko komarom.
Niech żyją frajerki!
Delhi to wciąż dla nas preleudium do naszej wyprawy :D:D:D Wybaczcie, że tak się te wstępy ciągną Nie zależy nam znów aż tak bardzo, żeby zobaczyć każdy kamień o którym piszą w przewodniku. Ale mapa by się na przydała. Panowie z recepcji wysyłają nas do biura podróży - za rogiem. Żubrów nie ma Nawet krowy nie ma. Są riksze. Ale doznałam już pierwszego porażenia słonecznego i nie zrobiłam jeszcze żadnego zdjęcia. Słuchajcie ja uwielbiam słońce, upał. Do tej pory mi to nigdy aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale ten UPAŁ jest potworny!!! Po przejściu 5 metrów chciałabym odpocząć!
Mijamy jakąś budowę małego domu - uwija się z 15 ludzi. Kobiety - w ślicznych kolorowych sari - noszą na głowach cegły. A faceci jakoś tak mało ruchliwi na tej budowie. Po 50 metrach jest "nasze" biuro. Ooooo cudowna klima! I spotykamy tu jednego z tych młodych facetów widzianych rano przy recepcji. Mówi, że jest naszym "opiekunem" na czas naszego pobytu w Delhi. Pękamy ze śmiechu, bo my duże dziewczynki jesteśmy i takich opiekunów nie potrzebujemy. I zaczyna się...
Mówią, że każdy, kto przyjeżdża do Indii sam pierwszy raz musi zapłacić frycowe. I my je płacimy... Teraz już jestem mądra i wszystko zorganizowałybyśmy inaczej - TANIEJ! Choć i tak jak na nasze możliwości, wszędzie jest przetanio!!!
Mamy już mapki. Opiekun narysował nawet nam trasę "obowiązkowych zabytków", ale upiera się, że pomoże w zorganizowaniu nam kolejnego etapu naszej wyprawy. Jutro rano mamy samolot do Śrinagaru w Kaszmirze. Nie mamy tam zarezerwowanego żadnego lokum. Opiekun upiera się, że ma tam kumpla (też taki cwaniaczek jak ten) i że tu załatwimy wszystkie formalności.
Oszołomione podróżą, klimatem i czym tam jeszcze, nie potrafimy się połapać czy 35 dolarów od głowy za: cały dzień zwiedzania z taksówkarzem dziś, transport z lotniska w Śrinagarze do hotelu jutro, hotel na łodzi i całodzienne wyżywienie - to dużo czy nie? Teraz wiemy, że dużo. Ale wtedy wydawało się nam, że ok
Znów jakoś nie potrafimy powstrzymać śmiechu, kiedy Gościu pokazuje nam albumy pełne zdjęć i mówi, że w naszym hotelu na łodzi w Śrinagarze, to największe gwiazdy kina mieszkały!!! Kurcze. Ja naprawdę się nie znam na kinie. Nikogo nie rozpoznaję
Na szczęście wizyta się kończy. Za chwile poznajemy naszego taksówkarza na cały dzień. Nie przypomina tego z reklamy kity-kata :D:D Nasze auto to biały leciwy Ambasador z białymi firankami Pan kierowca przesympatyczny. Włącza radio i JEST!!! Muzyka z kity-kata
Ale pan kierowca chce żebyśmy odczuwały komfort w każdym calu. Ścisza muzykę i włącza wiadomości. Od razu pyta czy wiemy, że Michael Jackson umarł.
A ja go pytam ile stopni jest dziś na zewnątrz. Nooo ciepło dziś - słyszę - forty ejt. Upewniam się czy dobrze zrozumiałam, że +48. No dobrze... Słońce pali, choć niebo szare. Wygląda jak przed upiorną burzą. Ale deszcz nie przyjdzie... Nie dziś i jutro też nie. Nie wiem kiedy, bo nas już tu nie będzie. Ale oczekiwanie na deszcz przypomina takie upiorne filmy kryminalne - kiedy coś wisi w powietrzu, ale tego nie widać. Tego dnia wypijemy po 5 litrów wody i nadal będziemy usychać z pragnienia.
Kierowca ogląda naszą mapkę i opowiada co po kolei możemy zobaczyć. Że wszędzie, gdzie chcemy możemy się zatrzymać na tak długo jak chcemy. Jesteśmy trochę podejrzliwe, czy to na pewno w cenie, ale jakoś tak bije mu uczciwość z oczu.
Teraz Wam powiem, że odniosłyśmy wrażenie, że kobiety-turystki kontaktujące się z takimi zorganizowanymi formami jak biura-niby-podróży traktuje się dość uczciwie. W odróżnieniu od innych spotykanych facetów, nasz kierowca był bardzo taktowny i kulturalny. Miałyśmy wrażenie, że nie chce zrobić niczego, co mogłoby nas urazić, wystraszyć.
To kolejny wstęp. I już, już ruszamy na ulicę - tzn. na zwiedzanie :D:D:D I już raczej jakieś foty wrzucę do Żaby.