Dawno nie jadłyśmy
Stały punkt każdego dnia: jedzenie! Tym razem ruszamy się trochę za miasto. Słońce pali. Odnajdujemy jedną knajpę, ale w środku pusto. Wystarczyło, że tam weszłyśmy, zaraz było pełno od ciekawskich facetów :D:D Żeby było weselej, nic nam nie spasowało i wyszłyśmy
Chcemy dobrze pojeść, bo znów noc w podróży przed nami.
Po drodze Wiola wstępuje do kafejki internetowej, skąd akurat dowiedziała się, iż wygrała ranking foto na naszym forum na froncie fotograficznych Zadań Tematycznych według koncepcji Volusia!
A ja w tym czasie pstrykam co wpadnie w oko na ulicy:
Szukamy knajpy jak najbardziej europejskiej,żeby było po naszemu dla podniebienia. I znajdujemy. Sami biali w środku. Bardzo elegancko. Najpierw kolejny sok z mango, a potem spaghetti.
Co najważniejsze - dało się je zjeść!!! Ale porcja jak dla górnika dołowego, wiec niestety ale dużo zostawiamy.
Wiola jeszcze chce sie skusić na tutejsze makhania lassi - specjalność Radżastanu - lassi z szafranem i kardamonem. Mnie nie zmuszą do próbowania żadnego lassi. Nawet jeśli jest bajeczne
Wyczytałyśmy też, że właśnie w Radżastanie podają tzw. special lassi - mleko ze zmrożonym wywarem z...marihuany. Podobno turyści dają się skusić na to coś. Skutki bywają opłakane - już nie mówię o tym, że mikstura zaburza świadomość. Podobno na takich turystów tylko czekają miejscowi złodzieje i tym podobni amatorzy łatwej gotówki.
Ludzie, ludzie...
Chcemy powoli wracać do fortu, żeby powłóczyć się jego wąskimi uliczkami, ale obiecałyśmy odwiedziny w sklepie zielonej bluzki.
Faceci już czekają, więc nie wypada odmówić. Wchodzimy. Strasznie ciekawskie to towarzystwo. Nie potrafimy wyczuć czy to marketing czy autentyczna ludzka ciekawość innego. Już widzą, że nic nam nie dadzą rady sprzedać, ale i tak chcą żebyśmy zostały.
Rozmowa o pogodzie zawsze wychodzi, więc zamieniamy też kilka zdań na temat klimatu w Polsce i Indiach. Zachwalają zimowy klimat Radżastanu i zapraszają, żebyśmy wtedy tam przyjechały.
Młodego za to bardzo nurtuje mój aparat na zębach. Sam ma piękne zęby, ale dopytuje czy taki aparat wyprostowałby i jego jedynki. Naprawdę poprosze moją kcohaną panią doktor o gratyfikację dodatkową - jestem emisariuszem światowej ortodoncji...
I jeszcze panowie proszą o fotki z nami - do rodzinnego albumu pewnie :D:D:D
Bardzo sympatycznie gawędzimy też o naszych religiach. My mamy na szyi szkaplerze. Kiedy nas pyta co tam mamy na medalikach, a my mu mówimy, że to Matka naszego Boga, jest pod głębokim wrażeniem.
Matki darzą tam wielkim szacunkiem, więc podoba mu się, że w naszej religii mamy takie podejście - że czcimy i Boga i jego Matkę.
Tak zupełnie naturalnie, bez żadnego nawracania w żadną stronę, ani mówienia czyja religia lepsza - on nam prezentuje swoje bóstwo - skrzydlatego anioła, którego wizerunek też ma na łańcuszku. Bardzo fajna atmosfera. Żegnamy się wreszcie.
To już naprawdę wracamy. Kilka fotek sprzed bram fortu
Za bramą spotykamy odpoczywające w cieniu miejscowe księżniczki
i... naszą koleżankę od bransoletek.
Do aparatu się uśmiecha, ale tak naprawdę siedzi smutna w cieniu, tuląc maleńką dziewczynkę. Okazuje się, że ta córeczka naszej kumpeli Fully, dostała jakiejś paskudnej, ropiejącej wysypki. Fully ma 24 lata, a dziewczynka to najmłodsze z jej czworga dzieci.
Proponujemy, że pójdziemy razem do apteki, kupimy jakieś leki, maść. Ale nie chce. Mówi, że to samo przejdzie. Pokazuje, że i ona ma podobne krosty na przedramionach, pod blaszanymi bransoletkami. Nie znam się, ale wydaje mi się, że to właśnie ta blacha, plus brud, kurz, plus upał i takie paskudztwa gotowe.
Nie mając lepszego pomysłu, jadąc już na dworzec za kilka godzin, damy jej dużą paczkę mokrych chusteczek. A teraz jeszcze siedzimy sobie tak razem. Fully opowiada o tym, jak mieszka z mężem i dziećmi, że pod plastikowym namiotem za miastem, że żyje z produkcji i sprzedaży tych błyskotek. Jej mąż produkuje te takie dziwne instrumenty muzyczne.
Takie to przedziwne - w tych strojach i z błyskotkami wyglądają jak księżniczki, a tak naprawdę, ta biżuteria, to tylko kawałki blachy i dziewczyny żyją - myśląc naszymi kategoriami - w potwornej biedzie...Żegnamy się z Fully... Kiedy odchodzimy, woła nas jeszcze i daje nam po bransoletce. Chcemy zapłacić. A ona - Nie, nie to mój prezent dla Was...
Z wolna włóczymy się uliczkami fortu, co chwilę odpowiadając na "Hi, silver smile"
Tylko niepełne trzy dni, a tyle spotkań, opowieści, obrazków...