To jeszcze pustynia
Przed 17 jesteśmy umówione przed naszym hotelem z kierowcą, który zabierze nas na pustynię. Wracamy więc już do hotelu, czarując sklepikarzy magicznym: tomorrow
:D:D Jeden jest jednak strasznie uparty. No już dobrze. Dla świętego spokoju wejdziemy i tylko popatrzymy. I niestety - patrzenie źle się kończy, bo podoba mi się jedna zielona bluzeczka. Sklepikarz i jego młody pracownik zapraszają nas na zaplecze, gdzie zasypują nas tonami ciuchów i zachęcają do grzebania i wybierania.
Nie jestem w tym temacie zbyt kobieca. Jak coś upatrzę, to biorę i proszę mi głowy nie zawracać. Tak było i z zieloną bluzką. Wiola nie umiała się zdecydować, więc na tym się zakupy skończyły.
Miłe było to, że mężczyźni mieli do nas milion pytań - skąd jesteśmy, co widziałyśmy, gdzie jedziemy. Doradzają, żeby na pustynię zabrać ciepłe ciuchy, bo nocą temperatura bardzo spadnie. Ale my tam tylko na wieczorną przejażdżkę, bo nie mamy za dużo czasu, więc nie obawiamy się chłodu...
Obiecujemy, że na ploteczki przyjdziemy JUTRO, a teraz już w podskokach do hotelu. Po drodze Wiola zaczepia jakąś świątynną kozę
Prysznic, przebieranki w nowe indyjskie ciuchy i w drogę! Czekamy przed hotelem
Sympatyczny kierowca odbiera od księciunia termosy z kolacją, którą zjemy na pustyni, sześć butelek wody, naręcza bananów. Ruszamy!
Pierwszy przystanek to Barabagh - monumentalna nekropolia władców Jaisalmeru. Gdyby nie chłopcy zagadujący czy mamy mężów, byłybyśmy tu jedynymi żywymi. Dla naszego kierowcy to bardzo ważne miejsce. Daje nam mnóstwo czasu, nie pogania i cały czas pyta jak się nam podoba.
Trochę głupio tak się wdzięczyć na cmentarzu, ale jakoś tak wyszło
Miejsce tchnie powiewem odległej historii, a na horyzoncie...las nowoczesnych wiatraków! Jak szyby naftowe z filmów o teksasie
To ruszamy dalej - chcemy upolować taki widok, o jakim rozpisują się przewodniki - kolorowe kobiety z lśniącymi dzbanami przy studni. Niestety to, co widzimy z takiej bajki dzieje się daleko od drogi...
W planach wycieczki było też zwiedzanie wiosek, w których żyją pasterze. Zatrzymujemy się przy jednej a na nas widok ludzie chowają się w chatynkach. Tylko jedna dziewczyna z dziećmi wychodzi nam naprzeciw, ale nie potrafi ani słowa po angielsku. Czujemy sie tu wyjątkowo dziwnie... Jak intruzi pierwszej wody. Zewsząd wygląda piszcząca bieda.
Ewakuujemy się do auta i zmierzamy do kolejnego miejsca - nie pomnę nazwy, ale to kolejna świątynia dżinijska
Przy wejściu jakiś naganiacz usiłuje nam wcisnąć zimne piwo. Ale jakoś nie mamy ochoty. Nasz kierowca czeka, my znów bez butów skaczemy po gorących od słońca płytkach terenu świątyni. Naganiacz piwny dopada nas w świątyni i zachęca, żeby włazić tam, gdzie wyraźnie napisane, żeby nie wchodzić.
Objaśnia nam też działanie bóstwa w świątyni dżinijskiej. Przy figurze jest umocowany dzwonek. Kiedy chcesz boga o coś poprosić, musisz bo dzwonkiem obudzić i powiedzieć mu swoją prośbę.
Cieszę się jakoś, ze mój Bóg nigdy nie śpi i nigdy mu nie przeszkadzam i nie muszę używać dzwonka, żeby z nim pogadać
:):)
Przed wejściem dopada nas gromadka dzieci pod opieka jednego dorosłego, strażnika świątyni.
Bez pieluchy, bez pieluchy... Oby bez katastrofy
:D:D
A więc sesja z obowiązkowym pokazywaniem efektów naszej działalności na wyświetlaczu
Dalej już mkniemy na pustynię, żeby zdążyć przed zachodem słońca. To już wklejam fotki.
Ależ jestem zachwycona... Z lewej na zdjęciu - nasz kierowca, z prawej - naciągacz piwny
A to przybytek naciągacza
I już pustynia. Ogromną frajdę mi sprawa niszczycielska działalność na wydmie
:D:D Wydeptujemy sobie swoje ścieżki, ślady i fotkujemy!
Jak dzieci, jak dzieci w piaskownicy...
Tu zima nie zaskoczy drogowców:
To my Państwo na kawę z serduszkiem jeszcze zapraszamy
Kiedy słoneczko jest już nisko, nasz szofer zaprasza na kolację. Ja mam okropny problem. Nie wiem czy do koloru czy do zapachu mojego pachnidła lgną takie jasnożółtozielone osy. Mam ich wokół siebie dziesiątki. Mówią - nie machaj rękami, nie oganiaj się od nich! Dobrze sie mówi - jak to takie natarczywe. W końcu udaje się jakoś od nich uwolnić!
Pustynia, pustynią, a jednak jakieś cuda tu kwitną. Nasz szofer tylko ostrzega, żeby nie dotknąć żadnych soków z tego ślicznego kwiatka
Jedzonko jest pyszne - gotowane warzywa, ryz i jakaś kura. Ale wszystko idealnie doprawione! Po powrocie do hotelu dowiemy się, ze te pyszności przygotowała mama księciunia. Dobrze zna podniebienia zachodniego świata! Dzięki Pani Mamie wreszcie dobrze podjadłyśmy!!!
Garść piachu na pamiątkę i odwrót do cywilizacji! Wracałyśmy już ciemną nocą. Chłodny wiatr nieźle nas owiał, ale przeżyłyśmy!
Hmmm - czy my aby już jutro wracamy do Delhi...?