24-25 czerwca 2009
Delhi pierwsze starcie
Indianie i my
To i znów samolot. My w nim jedyne tzw. białe. Reszta - Hindusi z paszportami całego świata. No jest jeszcze dwóch Wyspiarzy. I to właściwie są jedyni ludzie, którzy nas nie staranowali na schodkach podjeżdżających do samolotu. Miejsca są przecież numerowane, ale nie szkodzi. Hindus musi szybko być pierwszy, bo nóż-widelec mu kto miejsce zajmie, albo nie daj Shivo - miejsca zabraknie
:D:D:D
Siedzimy sobie grzecznie na tych dwójkach obok siebie na szarym końcu samolotu. Dzięki temu nie załapujemy się na wegetariańskie jedzenie, bo wszystko zjedli Hindusi. Nie jestem wegetarianką, ale z dwóch rodzajów menu jakie nam zaproponowano, ja właśnie miałam ochotę na vege tego dnia. No nic to. Niech im w biodra idzie
:D:D
O urokach latania dalekimi trasami pisał już Slapciu w swojej
meksykańskiej relacji
No więc każdy ma swoje małe LCD
i ogromny wybór filmów, romansideł, bajek, muzyki no i moje ulubione - trasa lotu i widok z kamerki
Oglądam sobie film Babel, którego nie miałam okazji zobaczyć, jakieś tam programy geograficzne o kuchni Dalekiego Wschodu (mniaaam - hehe) i oczywiście po raz setny moją ulubioną Epokę Lodowcową
Tym razem w wersji hinduskiej
:D:D Wiola - któregos tam Jamesa Bonda i słucha muzyki ze - hehehe - Slumdoga. Rafale K. - Dżej ho - cokolwiek to znaczy
:D:D
Każda chwila na wschód kradnie nam nasze europejskie minuty...
Przed północą indyjskiego czasu - a naszego koło 18 nadlatujemy nad Delhi - zapamiętałam to samo co Gadget w swojej relacji, która
TUTAJ -miliard świateł (znaczy się prąd mają
).
Aaaa no i jeszcze w samolocie papiery wizowe do wypełnienia. To wstęp. Wkrótce się przekonamy, że papiery to ulubiony sport Indyjaninów. Ale o tym oczywiście później
Tylko pytania o imię mojego prapradziadka i nazwisko panieńskie mojej praprababci w rubrykach brakowało
Tam się rodzi nasze słynne - Indianie. Indian people nie muszą wypisywać wszystkiego aż tak szczegółowo.
I dodatkowo - każdy osobiście musi zdać pisemną relację ze swego stanu zdrowia i wypełnić szczegółowa ankietę z pytaniami czy w ciągu ostatnich 10 dni przebywał w tych wstrętnych, zadżumionych świńską grypą krajach (wreszcie poznałam po angielsku wszelkie objawy grypy). A na liście krajów wówczas nieliczni - ale oczywiście Poland i Great Britain są. Musimy podać swoje numery miejsc w samolocie i namiary pod którymi będziemy uchwytne gdyby się okazało, że ktoś z nas zaraża.
Strasznie się śmieję z tego, bo w kraju, gdzie można się nabawić stu chorób po jednym wciągnięciu powietrza, nasza dżuma budzi wręcz apokaliptyczne wizje. Zaraz po wejściu do hali przylotów najpierw spotkanie z siedzącymi przy stoliczkach paniami z jakichś służb sanitarnych - wszystkie w sari i z maseczkami antyzarazkowymi
na twarzach. Znów wypełniamy jakieś papiery i dostajemy ulotki z adresami instytucji do których mamy się zgłosić kiedy zaczniemy kichać.
Dalej pogranicznicy skrupulatnie oglądają te wypełnione w samolocie papiery wbijają pieczątki do paszportów - też wszyscy w maseczkach. Fajnie wyglądają Sikhowie - w turbanach i w maseczkach.
Namasti znaczy łelkam
Lotnisko im. Indiry Gandhi robi wrażenie. Tak czyściutkie i pachnące, że szok. Podobnie olśniewająco wyglądają toalety. Oszczędziłabym Wam tych opisów, no ale wyobrażenia o trzecim świecie mogą być różne, więc to tak żeby był pełen obraz (skrajności
) I gdzie te komary??? Ano-coś tam tu nie spotykamy. Ja czekam na bagaże, a Wiola idzie wymienić trochę dolarów na rupiecie.
Dziwuję sie na jeden widok - wszyscy nasi towarzysze podróży kupują hektolitrami Jasia Wędrowniczka. W Indiach alkoholu (prawie) nigdzie się nie kupi, więc podejrzewam, że w celach biznesowych. My tam nie zamierzamy tym handlować, więc i nie kupujemy.
Bagaże odbieramy bez problemów, choć się naczytałyśmy, że mało kogo kłopoty w tym temacie omijają i że zawsze coś tam zaginie, albo co wsyśnie. Komórką robimy se foteczki pod napisem Namasti - podobno wytrawni wielbiciele Bollywoodów się tak witają na co dzień
:D:D
No to ostatni głęboki wdech klimatyzowanego powietrza i się nastawiamy na najgorsze - na plagę komarów wbijających się w każdy kawałek skóry, na 60 stopniowy upał, smród, bród itp... A tu - hmmm no jest gorąco - to fakt - ale da się wytrzymać. Mamy zaklepany hostel i ma po nas wyjechać ichni kierowca. Zrobiłyśmy to celowo, obawiając się, że nie damy sobie rady z nachalnością rikszarzy i taksówkarzy. O taksówkarskim systemie prepaidowym, który bardzo pomaga takim ludziom jak my wiemy, ale wypróbujemy go innym razem.
Póki co jesteśmy trochę zmęczone tą 3-dniową podróżą i spaniem byle gdzie. Nasz kierowca jest! Ma kartkę z imieniem Wioli. Żylasta chłopina - karmiona pewnie samym ryżem - metr czterdzieści wzrostu, chwacko łapie obydwa nasze plecaki. Mój - noo totalnówka - oczywiście zaraz wpada w indyjski pył. Nie pozbędę się go do końca wyprawy...
Oczywiście ja już mam spiskową teorię, że wykradł nasze dane z netu, podstawił się i teraz nas wywiezie nie w to miejsce, w które chciałyśmy
:D:D No bo tak ostrzegali w przewodniku - że taksówkarze opowiadają, że hotel się spalił, że w mieście są zamieszki i że zawożą w inne miejsca - droższe - do swoich znajomych albo hotelarzy, którzy zapewniają im z tego procederu jakiś zysk. Już prawie wierzę, że spotkało nas to samo - nasz hotel w necie nazywał się SunShine, a ten to jakaś Maurya!!!! Ale ok ok - to ichnia nazwa
Ale jeszcze dwa słowa o drodze - no więc mkniemy wielkim placem budowy metra naszym maleńkim suzuki. Wioli głowa dość często kontaktuje się z sufitem, a ona sama kolanka trzyma pod brodą
. Ja się jakoś mieszczę, choć mam więcej niż metr pięćdziesiąt.
Kiedy w końcu wyjeżdżamy na tę właściwą, tzn. nie budowlaną drogę - z leksza głupieję. Oto właśnie trudno wyczuć jaki tu ruch obowiązuje. Podobno lewostronny. A ile pasów ruchu? No z liczby pojazdów, które jadą obok siebie wynika, że jest ich tak z piętnaście
:D:D
Choć już po północy ruch jak.. no nie jak w Rzymie, bo jak w Delhi! Każdy się wciska jak może, a klakson to obowiązkowy element kultury jazdy
Potworny kurz, pył i smród spalin. Lekko oszołomionym bidulkom z Polski głowy latają na prawo i lewo. I to nie tylko dlatego, że wiatr we włosach, bo tak mkniemy w tym ścisku!
Pół lampy przy drodze nie uświadczysz, ale mimo to widać jak wzdłuż całego pobocza ludzie śpią byle gdzie - na dachach kolorowych ciężarówek, pod dachami skleconymi z folii, blachy czy tektury. Nie tylko auta - głównie azjatyckie marki - a jeszcze tysiące motocykli, rowerów, riksz, autoriksz. W takim huku to ja bym w życiu nie zasnęła. Ale podobno wszystko jest kwestia przyzwyczajenia... Oooo jest i jakaś krowa!
W hotelu już na nas czekają. Chwila paniki kiedy Wiola nie może znaleźć swojego paszportu
Ale wszystko się w końcu gdzieś tam znajduje.
Nie chcemy już dziś nic jeść. Chcemy spać!!! Wjeżdżamy windą. Pokój - noooo miłe zaskoczenie. Wentylatory, klima - mamy 30 stopni. Da się spać
Aaa no i jest TV
:D:D:D:D:D - Bollywooda nie zdążymy obejrzeć, ale wiadomości się przydadzą. Zwłaszcza jutro
Jest luuz, ale ja i tak - o głupia kobieta - profilaktycznie staram się niczego nie dotykać. Wchodzę do łazienki i jak siostra bliźniaczka Sherlocka Holmesa wszędzie szukam czegoś podejrzanego. Ojj się naczytałam o chrapiących pod łóżkiem szczurach wielkości kota perskiego, to teraz mam! Na szczęście wszystko ok. W łazience jest duża jaszczurka. Ale ten widok cieszy - znaczy się nie ma robali
Idziemy spać. Jutro pogadamy co dalej!