Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009

60% ludności świata żyje w Azji. Chiny są tak szerokie, że naturalnie powinny przeciąć do 5 oddzielnych stref czasowych, ale mają tylko jedną - narodową strefę czasową. Obywatele Singapuru, Korei Południowej i Japonii mają najwyższe średnie IQ na świecie.
W Azji znajduje się najwyższy punkt na lądzie – Mount Everest (8848 m n.p.m.) oraz najniżej położony punkt – wybrzeże Morza Martwego (430,5 m p.p.m.). Spośród 10 najwyższych budynków na świecie 9 znajduje się w Azji.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 19.01.2010 13:01

Tymona napisał(a):A na czym dokładniej polegał "zmasowany atak dzikiego narodu indyjańskiego"? Znaczy, że impreza? Czy, że muzyki słuchali? Czy, że dzikie wrzaski? (...)
A ci kierowcy ciężarówek to taki rodzaj mistrzów świata :lol:

ula napisał(a):Teraz się śmiejcie
Mówisz i masz :lol: :lol: :lol: pieczony ziemniak faktycznie jest niezły, niezbadane są jednak zachcianki naszego organizmu :lol:


Uwielbiam jak Cię nosi i wszelkie Twoje obserwacje :D Indianie nie słuchali muzyki, nawet dziko się nie wydzierali - gadali całą noc jak ludzie z wadami słuchu!!! Latali po piętrach, łup, łup drzwiami, zmiana lokalu i znów to trajkotanie, śmiechy z głębi wnętrza i takie tam :lol:

Kierowcy tam w ogóle, a cieżarówek szczególnie, to dla mnie autentyczni mistrzowie. Gdzieś tam czytałam, żeby wybrać się na stopa z nimi. Jakoś jednak nie miałam aż tyle zaufania do tego pomysłu :D

Zachcianki żołądkowe... Sama nie wiem skąd się to wzięło :lol: Ja generalnie jem bardzo mało ziemniaków przez cały rok. A tam mi się tęskniło :D To tak jak Wiola nie je w ogóle chipsów, a tam bez zielonej cebulki nie mogła się obejść :lol:

PS Trochę prywaty do Tymonki - o mailu pamiętam!!!! :oops: :oops: :oops: Aha. Awatar mnie powala :lol:
zoohha
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1195
Dołączył(a): 07.12.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) zoohha » 19.01.2010 14:13

"- o rrrety,
- o łał,
- o mamo,
- kuuuurcze,
- ja nie mogę,
- ja się poskładam,
- umrę zaraz,
- jak cudnie, ..."
wow :-)
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 19.01.2010 20:13

Ula, jak zwykle uczta dla oczu :D Górskie przestrzenie, morze chorągiewek, a do tego wszystkiego talerze pełne smacznych (jestem tego pewna!) sałatek i ziemniaczanych obierków :wink: W sałatkach wyczaiłam już moją ulubioną mozzarellę z pomidorkami :)

Współczuję Waszym zmarzniętym łapkom (i nie tylko łapkom!). Takie wyziębione, a tyle zdjęć zrobiłyście (wcale się nie dziwię :D) i to bez rękawiczek! A mogłyście faktycznie skarpetki na dłonie założyć :wink: W końcu jak niemowlętom się zakłada (ostatnio dowiedziałam się, że wcale nie dlatego, żeby im zimno nie było, ale po to, żeby się nie drapały, bo mają baaaardzo długie paznokcie :lol:), to czemu nie Wam :wink:
Fajnie, że nie opuszczała Was mania fotografowania. Takie maniactwo to ja dobrze rozumiem :lol:

Nic się nie przejmuj jakimiś nowymi pomiarami wysokości. To się jeszcze może zmienić na korzyść Khardung La (ale fajnie, że przy okazji różne takie nazwy przyswoję :D) Zależy pewnie od źródła. Dla mnie byłyście na tej NAJ przełęczy, jeśli nawet obiektywnie nie na NAJwyższej, to na pewno na NAJładniejszej :D

A następnym razem, jak napisał Piotr, będzie Semo La :D

Pozdrawiam NAJwyższe Księżniczki :D
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 20.01.2010 00:37

zoohha napisał(a):wow :-)


Cmok cmok :hearts: :lool:

Dziękuję Maslinko za każde dobre słowo! Taaak - mozzarelka z pomodorami była. Wprawdzie ani jedno, ani drugie nie takie jak np. w Neapolu, ale cóż... Pewnie nie można mieć wszystkiego :lol:

Co do skarpetek - ileż my nie-matki jeszcze musimy się nauczyć... :)

Co do nazw - to też kocham w podróżach, że tyle się ich poznaje i uczy. Szkoda, że nie zawsze udaje się dotrzeć do ich źródeł, ale samo brzmienie to jakieś takie świetne ubogacenie każdej wyprawy.
Dla mnie najpiękniejszymi dotąd były te z Andaluzji. Ale za chwile w moim bajaniu będzie Jaisalmer - Dżaisalmer. I to miasto jest dosłownie takie jak brzmi jego nazwa! To dopiero jednak 14 lipca będzie :lol:

Dziękuję za takie uważne czytanie! To bardzo miłe! Zaraz taki drętwawy lekko odcinek wkleję i zostanie nam już 7-8 dni. A właściwie to trochę mniej :lol:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 20.01.2010 00:53

9 lipca 2009

Żegnaj Lehu


Dzień tak jakby na walizkach

Podejrzewam, że ta moja relacja, to takie EKG zawałowca. Albo nic, albo zryw; albo miliard zdjęć, które pół dnia uruchamiają stronę (muszę chyba jakieś ostrzeżenie napisać), albo zero fotek - jak to będzie dzisiaj :) Chyba, że coś znajdę po drodze :)
Obliczałam, kombinowałam, w kalendarz zaglądałam - nic nie pasuje :D:D:D Coś mi się medycznie robi i z oddziału na oddział skaczę:D Myślałam, że mam jeszcze do opisania dwa dni w Lehu, bo wydaje mi się, że tyyyle nie mogło się wydarzyć w ciągu jednego dnia, ale jednak daty na zdjęciach nie kłamią. To nasz ostatni dzień w Lehu i przedostatni w Ladakhu!

Co mi się wczoraj zapomniało

Nie wspomniałam "wczoraj", że wieczorem znowu uściskałyśmy się z Lidką i Emilką, które właśnie wróciły z wycieczki do Doliny Nubry - to dam dalej za Khardung La. Widziały wielbłądy, mieszkały w pokoju, z łazienką gdzie wody po kolana. Zachwycone! Tzn. łazienką nie za bardzo :lol: Były zmęczone, ale szybko zdążyłyśmy podskoczyć jeszcze potwierdzić nasz transport z Lehu do Manali.

Szukałyśmy dżipa w przyzwoitej cenie, który nas zawiezie do celu bez konieczności nocowania po drodze - taki nocleg mają w planie autobusy i część busów. Wiemy już, że można było przeżyć podróż ciągiem w tę stronę (te 434 km ze Śrinagaru w Kaszmirze), to i może uda się tę kilkadziesiąt km dłuższą (473 km do Manali w Himaćal Pradeś) pokonać w ten sam sposób.

(Pokoloruję trochę literki, żeby sie lepiej czytało, kiedy nie ma prawie wcale zdjęć :lol: )

I tu miałam niezły występ. Zawsze mi się wydawało, że mam świetną pamięć do twarzy. I wczoraj po południu wydawało mi się, że facet (Ladakhijczyk - taka męska wersja tej Indianki z "Przystanku Alaska"), który wyjrzał z jednego z biur turystycznych to ten nasz.
Wszystkie te pomieszczenia tak samo ciemne, jedno obok drugiego, a ja z szerokim uśmiechem do niego: - To widzimy się jutro! A facet też się szeroko uśmiecha i rzuca: - Ok, ok, ale o której się umawialiśmy, przyjdźcie uzgodnić! No to ja, że jutro (tzn. dziś) przyjdziemy zgodnie z umową.
Dopiero po czasie się zorientowałam, że to nie nasz Ladakhijczyk :D Tylko zupełnie inny, do naszego łudząco podobny.

Dziś chcemy na mur-beton potwierdzić, że jedziemy o pierwszej w nocy, we cztery, dżipem Scorpio, którego nam pokazywał kilka dni temu. Na gębę nikomu nie wierzymy. Pokazał auto, powiedział, że jedziemy nim my cztery i kierowca. O to nam chodziło. He he he. Zamilczmy chwilowo na ten temat.

To tyle uzupełnienia.

Pogaduchy...

Dzisiejszy odcinek możemy potraktować jako takie wstępne podsumowanie. I postaram się uzupełnić to, o czym wcześniej zapomniałam. Jeśli coś się Wam jeszcze przypomni, to walcie jak w dym.

Wyszłyśmy dziś dużo wcześniej z hotelu, choć w sumie nie wiadomo po co aż tak. A nie. Wiadomo. Musimy podskoczyć to kafejki internetowej i wydrukować pewną rzecz. Na poniedziałek mamy wykupione przez Internet bilety na pociąg z Delhi do Dżaisalmeru/Jaisalmeru w Radżastanie.
Chcemy się upewnić co do godziny i nazwy dworca z którego odjeżdża. A przy okazji przejrzymy całą trasę - to będzie prawie tysiąc kilometrów znowu. Ale opowiem o tym jak przyjdzie czas :D

Gdyby się nam pomyliło coś, to naprawdę żal byłoby tracić kilka dni w Delhi zamiast tutaj. Bo powiem szczerze - nie chce mi się stąd wyjeżdżać. Jest już jak w domu. Do kafejki wychodzimy prawie w szlafroku :D Tzn. tak zupełnie bez żadnych aparatów, dokumentów i czego tam jeszcze. Tylko rupie w kieszeni.
Na szczęście jest już jakaś otwarta. Mamy dużo czasu, bo dopiero o 9.00 umówiłyśmy się z Hanią i Andrzejem u Włocha na śniadaniu. Lidka i Emilka dołączą do nas, jak skończą swoje zajęcia z jogi w jakimś tutejszym centrum medytacyjnym, które nas dla odmiany nic a nic nie interesowało :)

Włoch się już uśmiecha, że mu się powoli polska knajpa robi. Bo wczoraj wieczorem przed knajpą spotkałyśmy jeszcze kilku chłopaków, też Polaków, ale nie pamiętam skąd. Wracali z wycieczki do klasztorów, na której byli właśnie z biurem naszego Indyjanina z Alaski.

W knajpie - spotykamy się tylko z Andrzejem. Niepokoimy się o Hanię - bardzo źle się czuła w nocy. Choroba wysokościowa po przylocie z nizin dała się jej we znaki. Nasze wspólne spacerowanie po okolicy staje pod znakiem zapytania. Ale nie będzie to czas stracony. Niedługo dołączają do nas dziewczyny. A że śniadanie jemy baaaaaaaaaaaardzo długo (chyba ze dwie godziny jak nic :D ) dołącza wreszcie i Hania!!!

Nie będę Wam opisywać szczegółów. Był to naprawdę wspaniały dzień, choć spędzony prawie tylko i wyłącznie na pogaduchach. Takie cudowne spotkanie ludzi ciekawych świata, tęskniących za zobaczeniem tego, co za horyzontem. Każdy z nas ma inne doświadczenie życiowe, zawodowe, podróżnicze, ale łączyło nas tak dużo, że w szóstkę żałowaliśmy, że tak późno się tutaj spotkaliśmy :)

Kiedy dziewczyny nas opuściły, żeby zrobić zakupy pamiątek, nasza czwórka ruszyła do Shanti Stupy (tej białej japońskiej świątyni). Dla nas dwóch, to już druga wycieczka do tego miejsca. Śmiesznie się czułyśmy - bez wody i bez plecaków, a nawet aparatów (o zgrozo - prawie nagie!!!).
Tę fotkę trzasnął Wioli Andrzej. Ja mojej nie wkleję, bo Andrzej ma zepsuty aparat ;););) - to niemożliwe, żebym ja była taka gruba, jak na jego zdjęciu :D

Obrazek

Potem obiad na górnym tarasie w centrum Lehu (w Pizzy de Hut :) ). Na wspólne polskie spotkanie pożegnalne umawiamy się późnym popołudniem w knajpie, o której opowiedział dziewczynom Szwajcar, z którym były w Dolinie Nubry.
A my ostatni tour de budy, szmatki, pamiątki. Wiola burzliwie targowała sie o szmacianą cudowną torbę (będzie na późniejszych zdjęciach :) ), razem kupiłyśmy sobie śliczne kalendarze z ladakijskimi widokami (najfajniejszy tekst Wioli: - Ale tu nie ma zaznaczonych naszych świąt!!!)

Zdjęcia robiłam przed chwilą i ręka mi drżała a chciałam bez lampy. A w dodatku kolory jak z filmu ORWO :D Jak zrobię ładniejsze, to wymienię:

Obrazek

Obrazek

Wracamy do hotelu i regulujemy rachunek za hotel i wyprawy.
Po południu spotykamy się w szóstkę w hippisowskiej knajpie Szwajcara. Jedzenie nie najgorsze. Za to z każdego kąta przychodzi zapach zioła wszelakiego. Młode lekko naćpane Francuzki z kołtunami na głowach i podkrążonymi oczami bratają się z Australijczykami, niedaleko w oparach dymu, siedzą na podłodze i grają w karty jacyś jeszcze bardziej międzynarodowi faceci. Brudasowy raj Wioli :D:D:D:D Wyglądają jak domownicy tego miejsca. My mamy wyrzuty sumienia, że tak niewiele jednak zobaczyłyśmy. A podejrzewamy, że to towarzystwo przyjechało tu na wypoczynek i inne atrakcje :D Wyluzowani, rozchichrani. No ja bym tak nie umiała chyba :D:D:D:D:D

Nie bardzo się nam tu podoba. Chyba już za starzy jesteśmy. Jednak naszemu towarzystwu piwo do uciechy wystarczy, więc zmiana lokalu. Po drodze żegnamy się jeszcze z naszym Włochem, który robi typowe włoskie przedstawienie, z miną zapłakanego mopsa, że będzie mu nas brakowało ;) :lol:

Idziemy dalej. Tym razem jest wesoło. Bo idziemy tam, gdzie zjadłyśmy pierwsze śniadanie. Piwo jest - ale nie dość, że za jakieś zbójeckie 150 rupii, to jeszcze chłopaki, którzy tu dziś na zmianie, proszą, żeby butelek nie stawiać na stole, tylko pod nim, bo licencji nie mają :D:D:D:D:D:D:D

Piwosze piwo, a coca-colowcy colę zagryzają serem z jaka. Ciemno, nie ma prądu. Ale jeszcze Andrzej wyjaśnia nam na serwetce jak dotrzeć do hotelu Down Town w Delhi. Bo tak się składa, że na najbliższe dni nie mamy żadnego noclegu zaklepanego.
Rozstajemy się wszyscy koło 21. Za 4h nasza babska czwórka rusza w trasę... Pożegnamy to cudowne miejsce. Ech... Dalej nie wiem czy chcę dalej. No ale skoro mamy zarezerwowany pociąg i dwa noclegi w Radżastanie, którego nazwa w dodatku tak bajecznie brzmi, to się jednak pozbieram...

Tyle z przebiegu działań tego dnia.

A teraz zaległości

Najpierw meczet, o który dawno temu pytał Buber. Jakoś średnio mnie interesował, bo meczet jako taki już mi nieobcy, a wszystko, co związane z buddyzmem, bardzo, więc wspomogę się Wikipedią, gdzie napisali: "Interesującą budowlą w Leh jest sunnicki meczet zbudowany w 1661 roku, po przymierzu z muzułmanami mającemu na celu przeciwstawieniu się dominacji Tybetu w tym regionie, za czasów V Dalaj Lamy. Meczet stanowi ciekawą mieszankę architektury tybetańskiej i islamskiej. Może pomieścić do 500 osób".

I jakby co, to TUTAJ można sobie też troszkę o historii poczytać.

Sto razy już wspominałam o dżomsie. To dość ciekawe zjawisko. Z jednej strony dżomsa to po prostu publiczna pralnia. Pralnia ekologiczna, w której pierze się nie zanieczyszczając strumieni. Bo jak już nam wiadomo poza doliną Indusu, to latem tutaj sucho okropnie.
Ale mnie bardziej zaintrygowało to, że jest też miejsce, gdzie można napełnić filtrowaną wodą - zdatną do picia oczywiście - plastikowe butelki. Plastikowe butelki to coraz większy problem tej ziemi. Woda z dżomsy to połowa ceny wody ze sklepu.

Wszystko pięknie. Ja nie jestem wojującym ekologiem. Ale pusty śmiech nas ogarniał, kiedy widziałyśmy co rano brudasów zmierzających z pustymi butelkami do dżomsy. Bo to i tanie, i zgodne z naturą, po czym...ci sami ludzie dosiadali leciwych enfieldów z wypożyczalni, które to enfieldy potwornie smrodziły i hałasowały. Ulice i uliczki Lehu - wszędzie mnóstwo ludzi, którzy tutaj postanowili się uczyć jeździć na motocyklu. Tu i tam ktoś grzebał w tych maszynach. Nie wiem jak opisać wkurzający warkot rozklekotanych maszyn. Własnych myśli się nie słyszy.

Pomarudziłam trochę, ale te dwa zjawiska - woda z dżomsy i smrodlawe, głośne maszyny dosiadane przez wrzeszczących ludzi - okropnie mi się kłóciły.

To tyle o Lehu, a jutro (tzn "jutro") kończymy o Ladakhu. Gdyby się ulęgły Wam jakieś pytania, to pytajcie :D
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 20.01.2010 09:19

Może nie pytania tylko taka szybka myśl - niezły tygiel.
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 20.01.2010 09:40

Jak smakował ser z jaka?
Był biały czy o lekkim żółtawym zabarwieniu, słony czy podobnie jak nasz lekko kwaśny albo nijaki?
Gdzie te jaki się pasą, czy gdzieś je tam widać bo jakoś sobie nie mogę przypomnieć czy je widziałam na Twoich zdjęciach :(
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 20.01.2010 10:39

Tygiel... Latem to jest widoczne na pewno. Bardzo jestem ciekawa tego miejsca teraz. No ale nie wiem czy kiedyś będzie mi dane je zobaczyć zimą ;) :D


Lidia K napisał(a):Jak smakował ser z jaka?
Był biały czy o lekkim żółtawym zabarwieniu, słony czy podobnie jak nasz lekko kwaśny albo nijaki?
Gdzie te jaki się pasą, czy gdzieś je tam widać bo jakoś sobie nie mogę przypomnieć czy je widziałam na Twoich zdjęciach :(


Ma konsystencję naszego żółtego, a kolor taki bladożółty. Bliżej mu do takich naszych ostrzejszych niz łagodnych. Ale nie jest ostry tylko raczej w tamtym kierunku :D

A jaki pasą się tam, gdzie choć trochę zielonego :D m.in. w okolicach Tso Moriri. Tam gdzie świstaki :D

Znalazłam jeszcze trochę zdjęć. Jakościowo takie sobie, ale jakieś tam wyobrażenia o okolicznościach dają:


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 20.01.2010 11:17

Ula, dzięki za fajne zdjęcia, bardzo mnie to wszystko jak widzisz interesuje, bo jaki to takie krowy czy może barany tamtejsze, pasą się byle coś się do jedzenia znaleźć, można je doić, dają mleko, masło, mięso, może i skóry, opał na zimę. Jaki to podstawowe zwierzę hodowlane tam. Ale zanieczyszczają wodę. Wszyscy trekkingowcy zabierają ze sobą tabletki do uzdatniania wody. Zawsze mnie to dziwiło, przecież woda w górach jest przepyszna, ale w Himalajach muszą być używane te tabletki zmieniające jej smak. Właśnie przez jaki.
Czy woda w hotelu z kranu była zdatna do picia czy tez wymagała uzdatnienia tabletkami :? Wy rozumiem, że kupowałyście wodę, pepsi i różne inne picie.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 20.01.2010 11:28

Super, że tyle pytań zadajesz Lidia!!! Ja na mnóstwo jeszcze nie znam odpowiedzi i też szukam tak teraz po drodze. Sprawdza się stara teoria Tymonki - relacje należy pisać przed wyjazdem :lool:

Co do hotelowej wody. Na problem wody w ogóle bardzo uważałyśmy. Może byłyśmy za bardzo ostrożne, ale jakoś już wtedy potrafiłam sobie wyobrazić jak dalece mogą zepsuć wakacje przygody żołądkowo-jelitowe. Już gdzieś pisałam, że wszędzie ostrzegają przed - nie tylko - piciem wody, ale nawet myciem zębów z użyciem kranówy - szczególnie w porze monsunowej, w tych właściwych Indiach. Może niektórzy by olali to ostrzeżenie. My uważałyśmy nawet w Ladakhu. W końcu i tak myłam tam zęby wodą z kranu, ale nie powiem, że ze stoickim spokojem :D

Tym razem nie zabrałyśmy tabletek do uzdatniania wody - nawet tej kranowej. Po prostu ją gotowałyśmy - miałyśmy grzałkę :D
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 20.01.2010 11:38

shtriga napisał(a):Tym razem nie zabrałyśmy tabletek do uzdatniania wody - nawet tej kranowej. Po prostu ją gotowałyśmy - miałyśmy grzałkę :D


No właśnie chodzi oto, że nie wystarczy gotować. Wiesz na jakiej byłyście wysokości i że temperatura gotowania spada wraz z wysokością (szczegółów już z nauki mojej szkolnej nie pamiętam :( ). No ale jesteście, problemy były, jakoś to przeżyłyście bez pomocy ich - tamtejszej pomocy medycznej.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 20.01.2010 11:50

O kurka wodna... :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: Ale może hotelowa woda to jakoś tam jeszcze lepiej była uzdatniana? A muszę przyznać, że tam się naprawdę o białych z nizin troszczą, więc może by nam dali znać, żeby uważać...
Tam problemów - takich naprawdę problemów - nie miałyśmy. Jeśli już, to bardziej z powodu odmiennego jedzenia, innych przypraw i takich tam.
Generalnie - bardzo swojsko było w takim przyjaznym dla nas klimacie Ladakhu. Bo Delhi o tej porze to naprawdę koszmar. Nawet dla tambylców, którzy w tym czasie też uciekają (kto ma możliwość) na północ.
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 20.01.2010 16:19

shtriga napisał(a): najfajniejszy tekst Wioli: - Ale tu nie ma zaznaczonych naszych świąt!!!)
:lol: :lol: :lol: łumarłam ze śmiechu :lol: :lol: :lol: I teraz nie wiadomo kiedy wigilia :lol: :lol: :lol:

ps. A co do prywaty - to ty się dziewczyna nie stresuj (jak mawiała babcia mojej koleżanki) :D :D :D
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 20.01.2010 19:45

Też mi szkoda wyjeżdżać z Lehu, bo już się trochę zadomowiłam :wink: Wszystko takie swojskie - tu knajpka u Włocha, a tam "Pizza de Hutt" :lol:

shtriga napisał(a):Po drodze żegnamy się jeszcze z naszym Włochem, który robi typowe włoskie przedstawienie, z miną zapłakanego mopsa, że będzie mu nas brakowało ;) :lol:

Mimo różnych wad typowych dla tej nacji, bardzo lubię Włochów za te wybuchy entuzjazmu i emocji :D Zawsze mi się wydaje, że to jest szczere (i wolę tak myśleć :))

Fajne są takie spotkania Rodaków i (niekoniecznie nocne) Polaków rozmowy, zwłaszcza tak daleko od domu. Nie wątpię, że mimo tego, że spędziłyście ten dzień "stacjonarnie" w Lechu, było ciekawie :)

Nie mogę się już doczekać miasta o melodyjnej nazwie :D
mwxx
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 75
Dołączył(a): 13.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) mwxx » 21.01.2010 12:47

i jak zwykle swietne się czytało kolejną część " Wielkiej wyprawy "
8O
ostatnie fotki gdzie wielkie przestrzenie połączone z pasącymi się
jakami są prawie wyjete z filmu " Tańczący z wilkami " który to bardzo lubię,

Ula nie ma to jak taka właśnie wyprawa, gdzie degustujecie tubylcze potrawy, co może mieć czasem wiadomy efekt... :oops:
obijacie swój tyłek w rozklekotanej furgonetce jadąc krętymi górskimi szutrami, czy zwiedzacie urokliwe miejsca i klimatyczne klasztory
..... pogratulować i zazdroscic :wink:

maslinka hah...pamietam swe pierwsze skojarzenie południowych Włochów, kiedy zobaczyłem jak tłumnie wieczorami wychodzą na ulicę i dyskutują.... pomyślałem - kurcze o co oni się tak kłucą :lol: póżniej zrozumiałem :idea: że to ich sposób bycia inna mentalność ,..

pozdrawiam :) i wiadomo czekam na kolejny Tom " Wyprawy "
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Azja

cron
Ich wysokości - monsunowe księżniczki ;) - Indie 2009 - strona 39
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone