26 czerwca 2009
Tam, gdzie ponoć wojna!
Z Delhi do Śrinagaru
Sponsorujemy Giancarlo Fisichellę
Noc bez emocji tym razem. Ćwierkają wróbelki od samego rana. Te ichniejsze. A może tam kingfishery ćwierkają? Nie wiem czy zimorodki karłowate ćwierkają. Ale my się dziś bardzo żywo zainteresowałyśmy tymi ptaszkami
Niewiele mamy, to i pakowanie idzie szybko. Na śniadanie tosty z dżemem i niby kawa - bo dziś samolot przed nami, więc nie będziem eksperymentować.
Uprzedzając fakty - ten kraj oduczył mnie picia kawy na dość długo. A może pamiętliwi Czytelnicy zanotowali - dzień moich urodzin ogłosili już świętem narodowym Brazylii
Tu kawę robią obrzydliwą. A moja ulubiona - ta w bielskich kawach i herbatach świata - to była m.in. indyjska... Ech.
Oczywiście pana taksówkarza o ósmej nie było. Był za to cały pułk hotelarzy. Tak sobie myślałyśmy, że to może na nasze pożegnanie
Ale nie - oni tak stadnie pracują. Jest i nasz Opiekun. Pieron wie po co. Gada cały czas przez telefon. Regulujemy rachunki za noclegi, machamy właścicielowi, dziękujemy kelnerom (na szczęście zadowoleni z napiwków, bo nie marudzą) i znów - powtórka z rozrywki, czyli podróż samochodem ulicami miasta.
Pan kierowca nie wytrzymuje i w końcu zadaje pytanie czy mamy mężów i po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi, pyta czemu nam pozwalają na samotne podróże. Rafale-Kłopocie - czytałam w "Trochę humoru"
O WŁAŚNIE TUTAJ Twoje uwagi na temat zabierania autostopowiczów
:D:D:D:D
Takie pytanie też nas lekko zaniepokoiło
Ale rezolutnie zmieniłyśmy temat i poprosiłyśmy o spowiedź na temat jego składu familijnego. I było o żonie i dwójce dzieci, i o szkole, i o tym, że tylko on pracuje
:):):)
Na krajowe lotnisko dotarliśmy bez problemu. Mały napiwek dla kierowcy i idziemy się odprawiać. A polecimy - taaaaak - liniami, których nazwa widnieje na bolidzie Giancarla Fisichelli: KINGFISHER. Taaak, to te linie, co to należą do obrzydliwie bogatego Indianina Vijay Mallyi, który to z kolei sponsoruje Force India startującego w F1.
Tu się dowiaduję, ze bardzo istotne jest zabieranie tych papierków co to na całym świecie dają do przyczepienia na bagaż podręczny, a ja to zawsze wyrzucam. Tutaj - Boże broń! Nim jednak dojdzie do odprawy tak nieszczęśliwie podrywam mój plecak, że strzela mi coś w plecach. To już mamy dwie kaleki w tej podróży. Śmieszne nie jest. Mam problemy z oddychaniem, o mówieniu nie wspomnę. Wiola siłuje się z oboma plecakami. Mi łzy same płyną z bólu. Nieźle. A my w góry lecimy...
Odprawione duże bagaże. Teraz z małymi do kontroli. Karteczki trzeba koniecznie przytroczyć, bo ze trzy pieczątki na nich przybijają - że skontrolowanie. Porządku pilnują Bardzo Groźni Żołnierze. No wiecie - nie umiem się nie chichrać. U nas już dawno minęły czasy, kiedy ludzie mundurowi zachowywali kamienną twarz i nie okazywali żadnego człowieczeństwa. Tutaj nie ma chichrania. Tu jest armia, terroryści i świńska grypa w natarciu proszę pani! A nie chichram sie też dlatego, ze plecy jeszcze bolą. Posiedzę kilka godzin i może przejdzie...
Są i panie, i panowie od "macania" - ale tu to wygląda bardzo kulturalnie. W osobnej kolejce ustawiają się obie płci. Panie do pani, panowie do pana. I panie mają takie stanowiska z parawanem. Pani żołnierka zaprasza na postumencik w środku, czyni swoje powinności i już idziemy po bagaże.
Naród indiański jest bardzo niecierpliwy. Indianin wszędzie musi być pierwszy. pchają się więc przed nami. Wyrzucają nasze kontenerki z telefonem, kurtkami i innymi pierdołkami, których to nie miałyśmy na ciele
żeby ichnie były wcześniej prześwietlone. Cóż zrobić. Robię minę poirytowanej bogini Kali, fuczę jak nadepnięta kobra, zbieram swoje zabawki i sobie idę.
Jako, że wciąż wierzymy, że gdzieś tu musi być dobra kawa, idziemy do nowo otwartej kawiarenki francuskiej. I zacznę od końca. Po spożyciu dostajemy do wypełnienia ankietę (ech oni naprawdę kochają papiery). To wpisujemy: maksymalną ilość punktów na wszystkie pytania dotyczące tego, jak nas tu traktowano. Ale za kawę i ciasteczka musimy wpisać zero.
Mam nadzieję, że przesympatyczni kelnerzy nie odebrali tego do siebie. Byli czarująco uprzejmi - przesympatyczni! Ale ciastka to pamiętały chyba czasy sprzed katastrofy francuskiego Airbusa nad Atlantykiem. A przy kawce się wlało komuś zepsute mleko
:D:D:D:D:D:D:D Ale generalnie ą, ę i fistaszki
Dobrze nie wiedzieć
Śpieszymy się, bo za chwilę powinni nas wołać do samolotu. A tu nici. Dobrze, że działa klimą. Przeczekałyśmy na lotnisku coś ze trzy godziny. A jakie toalety!!! Z żywymi kwiatkami!
:D:D Ale w końcu ruszyło się coś! I powędrowałyśmy do czerwonego samolotu (znów airbus
) z napisem Kingfisher i wymalowanym ślicznym zimorodkiem.
W samolocie przeżyłyśmy szok. Chyba leciałyśmy z najbardziej zestresowaną grupa indyjskiej ludności. Było cicho jak makiem (hehehe -wrócimy do tematu) zasiał. Może mówili coś wcześniej skąd opóźnienie, a my nie słyszałyśmy? Dobrze nie wiedzieć
Wszyscy pilnie patrzą jak panie stjułardesy prezentują aerobik bezpieczeństwa.
Wiola walczy z czymś rozlanym pod jej stopami. Wyobraźnia nam działa - może to dziura w samolocie zaklejona wykładziną?
:D:D:D Obrzydliwe uczucie, bo wszystko wokół jest mokre. Jakoś wytrzyma, bo wyjścia nie ma. Pierwszy raz w życiu nie siedzimy na końcu, ani na skrzydle tylko na biznesowych miejscach
:D:D:D Lux jak torpeda!
Dają jeść. Znów te przypalanki indyjskie. Mój Boże kiedy ja coś zjem wreszcie i nie będę głodna??? Dobrze, że jest wody pod dostatkiem - nie to, żebym popijała jedzenie. Ja sobie wodą żołądek napełniam, żeby nie umrzeć
.
Ale zmieńmy temat. I nawet na tak krótkiej trasie (polecimy półtorej godziny) są te fajne monitorki i widok z kamerki! I przepiękne widoki - ośnieżone szczyty tak o - na wyciągnięcie ręki pod nami! To już Himalaje! Wiecie jakie to niesamowite uczucie!!!!!!! Coś o czym do tej pory tylko czytaliście, co wydawało się niemożliwe do zobaczenia na żywo albo coś, co oglądaliście tylko w TV nagle jest tuż obok!!! Byłam tak zachwycona, że nawet aparatu nie wyjęłam z przejęcia - zabijcie mnie!
Leci się fajnie, ale powoli zbliżamy się do celu i zaczynamy się zastanawiać jaką strategię przyjąć w Śrinagarze. Nasz taksówkarz na pewno już na nas nie czeka. Byłby cud, gdyby czekał... No nic. Będzie problem, znajdzie się rada
Kiedy zniżamy już lot wpadam w zachwyt. Hmmm - czym się tu zachwycać skoro to paskudne wojskowe lotnisko, otoczone wojskowymi zabudowaniami, przy których mnóstwo maszyn czołgopodobnych i żołnierzy. Ano zachwycam się tym co z tą wojskową dekoracją kontrastuje - ogromne połacie kolorowych kwiatów malwy! Wszelkie odcienie różu - niesamowity widok!
Kiedy już wychodzimy z samolotu błagam Wiolę żeby zrobiła mi tu fotę, a tu w jednej sekundzie trzech Bardzo Groźnych Żołnierzy z bronią na biodrze. Nie podoba mi się to. Tacy brzydcy, bo nieuśmiechnięci. Coś tam krzyczą po nas, machają rękami i każą iść do hali przylotów. Tupię nogą, robię szpetną minę no i idę do tej hali.
Aaa taaaaaaaaam - hahahahah. czegóż się spodziewać - najpierw znów ta sama procedura grypowa. I znów milion papierów. I jeszcze druga - wyłapuje nas z tłumu (co raczej nie jest trudne) młody chłopaczek z jakichś służb imigracyjnych i znów każe wypełniać papiery dotyczące naszych planów w Kaszmirze. I znów te miliony pytań. Na szczęście tego o nazwisko panieńskie prababci znów nie było. Wiolę kusi żeby w którejś rubryce wpisać coś śmiesznego albo przynajmniej: Całusy z Polski, ale ja jakoś taka ostrożna jestem. Ta broń mnie tak stresuje.
Jesteśmy w regionie Jammu/Dżammu i Kaszmir... To najbardziej na północ wysunięta część Indii - taki czubeczek na samej górze. Tu muzułmanie stanowią zdecydowaną większość udziałów ludnościowych
To wyjątek w całych Indiach. Śrinagar to stolica letnia regionu, a Dżammu zimowa. A więc mamy trzy jakby podregiony tego miejsca: Dżammu, zielona Dolina Kaszmiru i Ladakh
O zieloną Dolinę, jak zapewne wiecie od lat tłuką się między sobą Indie, Pakistan i Chiny. Jakby ktoś chciał w skrócie o konflikcie to proszę
TUTAJ albo
TUTAJ TEŻ
Ostatnio tłukli się tu w 2005 roku. Przewodniki odradzają podróżowanie do Kaszmiru. Ja słabo czytałam o tym i bez zrozumienia
Turystów zagranicznych jak na lekarstwo, co skutkuje skrajnościami - z jednej strony jedni tubylcy skubią białego jak się da i na wszelkie strony, a z drugiej są i tacy, wdzięczni, że się obcy nie wystraszyli, przyjechali, więc będziemy dla was uprzejmi, serdeczni, bo jak wrócicie do siebie to powiecie, żeby inni do nas przyjeżdżali, bo jest bezpiecznie. A my będziemy mogli na nowo żyć z turystyki,
Z talibami w taksówce
Ale wróćmy do naszych dylematów
:D:D:D Po wypełnieniu papierów wychodzimy przed lotnisko. A tu: milion chętnych nas zawieźć taksówka gdzie tylko chcemy. No tylko, że my nie chcemy płacić za taksówkę, którą mamy zapłaconą przecież!!! Na szczęście mamy telefon do kumpla naszego Opiekuna z Delhi. Ali ma ponoć na imię
Zaraz też znajdują się policjanci, którzy szarmancko biorą nas pod swoje skrzydła. Idziemy poza kolejnością do budki, w której stojąc w dłuuuuuuuuuuuuuugaśnej kolejce załatwia się prepaidową taksówkę - płaci się z góry i idzie do wyznaczonego samochodu. Nikt nas w ten sposób nie oszuka i nie wyłudzi pieniędzy.
Policjant tłumaczy naszą sprawę panu z budki. Ten wyznacza kierowcę, wypisuje rachunek, który będzie musiał zapłacić nasz Ali.
Patrzymy na naszego szofera... Hmmm nie wiemy czy to nie nasza ostatnia podróż. Z wyglądu taki rasowy talib. My siadamy z tyłu, a z przodu dosiada się jeszcze jeden talib. Trochę się chichramy, ale wyobraźnia pracuje i mam przed oczami jakieś takie obrazki z ostatnich chwil życia amerykańskich i europejskich więźniów w Afganistanie.
I nawet pogoda jakaś taka groźna. Uciekłyśmy z delhijskiego upału. Tu chłodno - tak koło 25 stopni. Zachmurzone niebo i jakaś taka wilgoć - jak znad jeziora. I nie mylicie się! To tutaj znajduje się przepiękne jezioro Dal! Cel wakacyjnych wędrówek Indian z południa!
Szybko wraca nam dobry humor. Nasz kierowca to bardzo życzliwy człowiek. Wspaniale mówiący po angielsku. Mówi trochę o konflikcie, o tym że spotkamy tu wszędzie dużo wojska, ale jest bezpiecznie. Jak juz ktoś mi tak mówi, to się robię nieufna
Tak sobie filozofujemy po drodze i tak fajnie mówi, że bez znaczenia są różnice narodowościowe, religijne i inne. Najważniejsze, żebyśmy umieli być dla siebie ludźmi. Tak sympatycznie się nam rozmawia. I okazuje się, że pan jest nauczycielem. A właściwie był. I jak wielu nauczycieli dorabia w ten sposób.
Mnóstwo wojska wszędzie. Jedziemy zniszczonymi ulicami miasta. Tak nam to trochę przypomina Albanię sprzed prawie 10 lat. Podobny klimat. W pewnym momencie - totalny szok - na jednym z mostów ogromne stado wielkich ptaków!!! Oczom nie wierzę, kiedy pan nam mówi, że to eagles! Się tu pożywiają w centrum miasta. Może widziałam na wolności ze 2 orły i to tak - nooo wysoooooko nad głową,
Miło się gawędzi, kiedy nagle jakieś zamieszanie na skrzyżowaniu. Nie możemy przejechać tam, gdzie byśmy chcieli. Nasz taksówkarz coś tłumaczy wojskowym. Ci wrzeszczą, a jeden, co to Wioli przypomina Augusto Pinocheta walnął zamaszyście jakąś taką lagą - nie wiem jak to się po wojskowemu nazywa - w szybę samochodu. O Panie Jezu aleśmy się wystraszyły. Dyskusja trwa dalej. Wojskowi nas sobie oglądają i w końcu pozwalają jechać. Nie wiemy co się stało. Kierowca się uśmiecha i rzuca tylko relax
:D:D
Dojeżdżamy nad brzeg jeziora.
Tu już czeka na nas gościu w łódce. Płaci taksówkarzowi, żegnamy się, dajemy napiwek naszemu nauczycielowi i płyniemy taka sobie oto łódką do...
Ale o tym już w następnym odcinku...