Powoli zaczęły wracać siły, ale postanowiłem nie okrążać miasta obwodnicą i wjechać z drugiej strony, tylko najbliższą spotkaną drogą do centrum. Przeszedłem się także pomiędzy nagrobkami: cmentarz jest muzułmański, o czym świadczą m.in. starsze groby z charakterystycznymi "turbanami".
Przy zjeździe na Koplik mijam drugą nekropolię, ale na niej nie muszę już odpoczywać.
W ten oto sposób osiągnąłem dzisiejszy cel! Miejscowość ma dzieje sięgające średniowiecza, aczkolwiek prawa miejskie otrzymała dopiero w 1984 roku. Jeśli chodzi o przynależność etnograficzno - kulturową, to leży ona na terenie krainy historycznej Malësia e Madhe (Wielkie Wyżyny). Zamieszkiwała była ona przez albańskie plemiona regularnie walczące z Turkami, czasem wespół z Czarnogórcami. W XIX wieku pretensje do niej zgłosiła właśnie Czarnogóra i część regionu przyłączono do tego państwa, co wywołało albański opór. Czarnogóra miała apetyty na jeszcze większy obszar, chciała zająć nawet Szkodrę, ale sprzeciwiły się temu mocarstwa zachodnie. Po I wojnie światowej Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców (które wchłonęło Czarnogórę) wkroczyło na ziemie po wschodniej stronie Jeziora Szkoderskiego: oddziały agresora - regularne wielotysięczne wojsko - zostały powstrzymane przez znacznie mniej licznych albańskich ochotników. Starcie zbrojne (zwaną "wojną Koplik" - Lufta e Koplikut) zakończyło się wycofaniem Serbów i Czarnogórców. Gdyby zwyciężyli, to zapewne całe Jezioro Szkoderskie leżałoby dzisiaj w Czarnogórcze, a państwo to miałoby znacznie większy procent ludności albańskiej, która nadal mieszka po drugiej stronie granicy. Czarnogórscy Albańczycy są generalnie lojalni wobec władz w Podgoricy i nie wszczynają buntów jak w Kosowie, ale zwarte obcojęzyczne i obce kulturowe osadnictwo może zawsze stać się problemem dla tak niewielkiego kraju, jakim jest Montenegro.
Jeśli chodzi o wyznanie, to mieszkańcy Kopliku byli kiedyś w całości katolikami, ale w czasach tureckich wielu z nich przyjęło islam, podczas gdy okoliczne wioski trwały przy chrześcijaństwie. Dzisiaj w centrum miasta stoi i nowy kościół i nowy meczet.
Widzę sklep! Parkuję, wskakuję do środka, kupuję zimną wodę, zimne piwo i zimny napój gazowany, który wypijam prawie jednym łykiem na schodach przed wejściem. Podjeżdżająca właśnie rodzina patrzy na mnie jak na idiotę, wysiadając ze swojego sfatygowanego Merca. A ja czuję, że dostałem właśnie nowe życie .
W czasie II wojny światowej Koplik, jak i cała północna Albania, była nastawiona antykomunistycznie i w dużej mierze popierała rządy kolaborantów, najpierw prowłoskich, a potem proniemieckich. W 1945 roku wybuchło tu nawet antykomunistyczne powstanie, co spowodowało, że w okresie komunizmu miasto i okolica była zaniedbywana przez władze, dodatkowym utrudnieniem była bliskość granicy. Dopiero w latach 90. ubiegłego wieku zaczął się powolny rozwój, a Tirana ogłosiła je strefą wolnego handlu. Ścisłe centrum miasta jest zadbane i czyste, fasady domów odnowione, ulice bez dziur wyłożone płytami, plac przy pomniku wspominającym zwycięskie starcie z 1920 roku elegancko zaprojektowany.
Wystarczy jednak przejść kilkaset metrów dalej i idealny porządek pryska, choć wcale nie odejmuje to uroku oglądanym widokom.
Urząd gminy z flagą amerykańską i unijną. Światowo się zrobiło.
Miałem nadzieję, że w takiej metropolii znajdę jakąś fajną knajpę. Niestety, w centrum same kawiarnie udające włoskie. Nic dla mnie! Kręci się też wyjątkowo dużo rozmaitych służb. Głównie policja, co chwilę przemyka radiowóz, jeden patrol usadowił się też w pizzerii.
Już straciłem nadzieję na sympatyczny lokal i zacząłem wracać z powrotem do głównej drogi, gdy na obrzeżach Koplika trafiam na spelunę! Dość pustą, bo siedzi w niej tylko jeden facet z ponurą miną nad kawą i szklanką wody oraz właściciel. Wchodzę do środka i proszę o albańskie piwo, ale... nie ma. Albańczycy chyba niezbyt cenią własne browary, bo często się zdarza, że w ofercie mają jedynie zagraniczne. Jest Peroni, Heineken i Nikšićko. Oraz Peja, którą można uznać za albańską, bo pochodzi z Kosowa, więc biorę właśnie ją.
W telewizorze leci turecki serial, który nawet bez tłumacza wydaje się kompletnie idiotyczny. Z przyjemnością wlewam w siebie chłodny trunek i delektuję się chwilą. Do baru przyjeżdżają kolejni klienci, jedni na rowerach, inni na motorkach, niektórzy zamawiają piwo, a niektórzy kawę. Wszyscy się znają z barmanem, który w końcu nie wytrzymuje i zagaduje do mnie:
- Polonia?
Napojony ostatecznie opuszczam Koplik.
Od tej pory na kemping będę podążał SH1. Mniej dziko, ale zdecydowanie wygodniej, bo rower okazał się sprzętem na pewno nie nadającym się do jazdy po polnych drogach. Trochę to dziwi biorąc pod uwagę, że w Albanii takich duktów jest nadal sporo, ale być może na kempingu zakładali, że turyści będą korzystać wyłącznie z asfaltu.
Raz odbiję w bok wzdłuż koryta wyschniętej rzeki. Wkrótce ukaże się most kolejowy.
Z koleją w Albanii jest jak z uczciwymi politykami: niby istnieje, ale jednak nie. Teoretycznie w kraju jest ponad 400 kilometrów linii, w rzeczywistości prawie wszystkie są nieczynne. Wymownym symbolem była likwidacja głównego dworca w Tiranie kilka lat temu. W 2023 pociągi pasażerskie kursowały jedynie w weekendy na krótkim odcinku w okolicach Durrës. Jedyne połączenie międzynarodowe koleje albańskie posiadały z Czarnogórą, ale tylko towarowe i także od pewnego czasu zawieszone, co widać po stanie torów jakie mam przed sobą. Jeszcze w 2017 roku widziałem tu jadący pociąg, lecz to pieśń przeszłości.
Rządzący mają ambitne plany: są projekty kompleksowego remontu niektórych odcinków, podobno jakieś prace już trwają. Podpisano umowę z Kosowem w celu połączeniu obu albańskich państw, ale póki co wiadukty służą jako miejsca widokowe.
Kościół za górką.
Bramy często zdobione są motywami religijnymi albo patriotycznymi.
Pomnik z poprzedniej epoki, a raczej to, co z niego zostało.
Kolejny "zamek" na imprezy.
Meczet w Dobër. W Albanii świątynie albo są nowe albo mają kilkaset lat i zostały uznane przez komunistów za na tyle cenne architektonicznie, że ich nie zburzono.
Starsza para wyprowadzająca kozy. Zwierzęta prowadzi kobieta. W albańskich rodzinach nadal funkcjonuje częste przekonanie, że domostwem powinna zajmować się jedynie baba, dla mężczyzn to zajęcia niegodne.
Znowu nieczynny most kolejowy nad wyschniętą rzeką.
Bardzo popularny element krajobrazu, czyli myjnie samochodowe. Przecież trzeba gdzieś wypucować te Mercedesy .
Mała architektura.
Obok drogi stoi sobie przywiązany do drzewa osioł z dzwoneczkiem. Nie mogłem się powstrzymać, aby nie zatrzymać się i nie pogłaskać go po łbie.
Planowałem wypić jeszcze piwo w restauracji przy skrzyżowaniu prowadzącym do kempingu, ale ta była zamknięta. Cofnąłem się zatem kawałek do innego lokalu, gdzie językiem ciała i kilkoma słowami zamówiłem Tiranę. Przyjemnie było spocząć na zewnętrznym tarasie.
Oprócz knajpy mają tu także myjnię oraz niewielki sklep, w którym można płacić kartą, co w Albanii wcale nie jest oczywiste. Na dachu oprócz ichniejszej flagi powiewa amerykańska; Albańczycy to prawdopodobnie najbardziej zakochany w USA naród Europy.
Pozostał mi jeszcze tylko zjazd do kempingu w kolorach kończącego się dnia. Trzydzieści kilometrów w nogach (a właściwie w pedałach) i przyjemne zmęczenie po kilkugodzinnej walce z dynamem. Ale było fajnie!