Największe miasto Hercegowiny to oczywiście Mostar (Мостар). Odwiedziłem go jako pierwszą miejscowość w BiH kilkanaście lat temu, zastanawiałem się więc, czy podczas przejazdu jest sens zatrzymywać się i skoczyć na starówkę. Uznałem, że sensu nie ma: najpierw byłby problem z parkowaniem, potem z tłumami ludźmi, a następnie z temperaturą, która już przekroczyła 40 stopni (zatrzymała się na 43, w cieniu rzecz jasna). Jedyną mostarską aktywnością było zajrzenie do sporego kompleksu handlowego, aby zrobić większe zapasy. Parking częściowo zadaszono, co chroniło przed palącym słońcem, a po wejściu do klimatyzowanego wnętrza czułem się jak w innym świecie.
Wymieniam walutę w kantorze. Musiałem pokazać dowód i podpisać dwa dziwne świstki. U Serbów w Brodzie nie bawili się w takie ceregiele. Na półkach marketu zauważyłem również brak serbskich produktów, zarówno tych z Republiki Serbskiej, jak i z Serbii właściwej. Nacjonalizm gospodarczy. Próbuję sobie wyobrazić, jakby w Polsce w rejonach, gdzie wygrywa PiS, zabrakło na przykład niemieckich samochodów! Niewyobrażalne!
Kilka kilometrów od Mostaru znajduje się wioska Blagaj (Благај). Ani mała, ani duża (dwa tysiące mieszkańców, prawie sami Boszniacy), ale ważny punkt na mapie turystycznej Hercegowiny, jak i całego państwa. Początkowo nic tego nie zapowiada: główna droga jest pustawa, po wąskich chodnikach prawie nikt nie chodzi.
Potem nagle się to zmienia: gwałtownie przybywa ludzi i aut, pojawiają się płatne parkingi pełne autobusów (4 marki). Ewidentnie masowa turystyka! Podążamy za innymi wzdłuż szeregu budek z pamiątkami.
Turystów przyciąga dawny klasztor derwiszów (tekija), wybudowany w XVI wieku, ale w kolejnych stuleciach dość często przekształcany i jego dzisiejszy wygląda pochodzi z połowy wieku XIX. Ładny przykład osmańskiej architektury, obejmujący oprócz klasztoru także mauzoleum (tekke) i zajazd dla pielgrzymów (musafirhana). Kierują do niego wszystkie drogowskazy, ale powitanie po polsku nie bardzo im wyszło, google translator czasem robi psikusa.
Wstęp do klasztoru kosztował 10 marek, jednak mądrzy podróżnicy pisali w internecie, że tak naprawdę nie warto. Bo ciasno, wąsko, ciemno i nie za bardzo jest co oglądać. Widząc ciągnące tam grupy i tak podjąłbym identyczną decyzję.
Większą atrakcją niż wnętrza jest położenie tekiji na skale przy ponad dwustumetrowym klifie, obok rzeki Buna, wypływającej z jaskini. Do tego kilka wodospadów i kamiennych budynków, co wszystko układa się w efektowną kompozycję.
Klasztor najlepiej prezentuje się z drugiego brzegu Buny - są to ikoniczne zdjęcia dla Bośni i Hercegowiny. Jeśli na reklamach nie zobaczycie ruin mostu w Jablanicy, ani wodospadu i młynów w Jajcach, to na pewno pojawi się Blagaj, to pewne jak porozumienie w Dayton!
Widok z drugiej strony jest całkowicie bezpłatny, ale trzeba liczyć się z brakiem samotności, bo tam również ciągnie człowiek za człowiekiem. Wiele kobiet ubranych jest po islamsku, lecz i tak mniej niż w Jajcach, gdyż sporo turystów przybyło tu z wybrzeża Chorwacji i raczej nie są muzułmanami. Po raz pierwszy na wyjeździe usłyszałem także język polski.
Buna płynie kilkanaście kilometrów ukryta pod ziemią i wydostaje się na powierzchnię obok klasztoru. Wydaje się, że właśnie w jaskini, do której można popłynąć zapakowanym na maksa pontonem, którą właściciel ciągnie trzymając się wywieszonej liny. Miny wracających osób dalekie są od fascynacji, gdyż ponoć jaskinia okazuje się niewielką wnęką, w której nic nie widać. Ograniczymy się zatem na podziwianiu samego klasztoru, gdyż to naprawdę miejsce aparatolubne (pomijając problemy z kontrastem ).
Tekija funkcjonowała do 1925 roku, wówczas zmarł ostatni szejk. Działalności tańczących mnichów zakazali komuniści, budynki przekazano muzealnikom, ale w latach 70. powróciły do muzułmanów. Czytałem, że aby wejść do środka należy być odpowiednio skromnie ubranym, lecz obserwując stroje niektórych turystów śmiem w to wątpić.
Moczę nogi w Bunie. Lodowata, w sam raz na zawał serca. Lekko obsypującą się ścieżką wracamy do mostków dla pieszych, wokół których przycupnęło kilka restauracji. Zimna woda tryska wśród zielonych drzewek, w rzece chłodzą się owoce, nieustannie wchodzisz komuś w kadr, ale ogólnie jest miło, zwłaszcza na krótką chwilę.
Hodowle pstrągów.
Tłum urywa się tak samo gwałtownie, jak się zaczął, wystarczy pójść dalej południowym brzegiem Buny. Z odległości można ogarnąć ścianę, pod którą stoi klasztor, wraz z ruinami twierdzy na górze. Nawet zastanawiałem się, czy do nich nie podskoczyć, lecz przy tej temperaturze to byłaby prośba o wykończenie.
Kamienny Karađoz-begov most powstał przed 1570 rokiem, wyremontowano go trzy wieki później. Stojąc na nim ponownie spoglądam na ruiny twierdzy.
Sultan-Sulejmanova džamija albo Careva džamija ma nawet starszą historię, gdyż datowana jest na rok 1520 - początek panowania Sulejmana Wspaniałego - co czyni go jednym z najstarszych meczetów w kraju. W czasach austriackich zrekonstruowano zawaloną kopułę, ale poza tym to oryginał.
W przewodniku wydanym niecałe dwie dekady temu pisało, iż Blagaj to miejsce ciche i trochę opuszczone. Dziś czyta się ów tekst z niedowierzaniem, ale prawda jest taka, że ilość turystów odwiedzających BiH rośnie co roku w tempie dwucyfrowym, a Mostar i okolice są zalewane przybyszami z Dalmacji. Mimo tych tłumów i komercjalizacji uważam, że Blagaj odwiedzić trzeba, gdyż to jeden z najładniejszych bośniackich landszaftów. Otoczenie wioski, składające się ze wzgórz dochodzących do wysokości kilkuset metrów, również może się podobać.
Po raz pierwszy na tym wyjeździe (i jak się później okazało ostatni) wyciągam ze schowka GPS-a, żeby sprawdzić skrót do głównej drogi. Jeszcze kawałek na południe.