Bośnia i Hercegowina jest jedynym krajem w Europie i jednym z ledwie kilku na świecie, które w swojej nazwie posiada spójnik. Co prawda prawie każde państwo składa się z kilku lub więcej regionów, ale w przypadku tego bałkańskiego tworu zdecydowano się to podkreślić już w XIX wieku. Mniejszą siostrą większej Bośni jest
Hercegowina. Początkowo chciałem napisać "mniej znaną", ale przecież odwiedzają ją tłumy turystów podążające z Dalmacji do Mostaru!
Nazwa krainy pochodzi od niemieckiego słowa
herzog, czyli księcia. A Hercegovina to "ziemia książęca". Herzogiem tytułował się w XV wieku niejaki Stjepan Vukčić Kosača, który stworzył na tym terenie samodzielne księstwo. Jego syn i następca został pobity przez Turków, którzy jako pierwsi użyli określenia Hercegovina dla nowo utworzonego sandżaku; mieli taką fantazję mianowania świeżo zdobytych ziem imionami wcześniejszych władców. Tu jednak przypadek zdarzył się wyjątkowy, bo chodziło nawet nie o imię, a o tytuł. W każdym razie ponad pięć wieków temu Hercegowina znalazła się na mapie Bałkanów i aż do kongresu berlińskiego (w 1878 roku) w jej skład wchodziły również obszary leżące w dzisiejszej zachodniej Czarnogórze i na skrawku Serbii (tak zwana "Stara Hercegowina"). Nie one nas będą jednak interesować, ale ta "właściwa", zajmująca jedną czwartą lub jedną piątą powierzchni państwa Bośnia i Hercegowina, w jej południowej części.
Hercegowina nie ma ściśle określonych granic, stąd różne dane odnośnie ilości mieszkańców i kilometrów kwadratowych. Północną może być pasmo
Makljen, oddzielające dwa kantony Federacji boszniacko - chorwackiej, przy czym jeden kanton uznawany jest za przynależny do Bośni, a drugi do Hercegowiny, co zresztą znów sugeruje nazwa (hercegowińsko - neretwiański). Tak się złożyło, że jadąc na południe od Bugojna przejeżdżaliśmy akurat przez te góry i przez przełęcz o takim samym brzmieniu, zatem można uznać, że w tym miejscu oficjalnie rozpoczęliśmy przygodę z Hercegowiną
.
Przełęcz leży na wysokości 1123 metrów n.p.m., ale droga jest tak wyprofilowana, że samochód wjechał bez większego wysiłku. Nie bez znaczenia była też wczesna godzina, temperatura osiągnęła ledwo dwadzieścia kilka stopni.
Zostawiam auto w cieniu i idę na zwiady. Przede mną rozciąga się piękny widok z miastem Prozor (Прозор) w dole i zamglonymi górami nad nim. Najwyższe na horyzoncie szczyty liczą ponad dwa tysiące i należą do pasma Prenj, będącego częścią Gór Dynarskich.
Dokoła spora terenów pastewnych. Stado owiec chowa się przed słońcem, mądre zwierzęta.
Makljen słynął kiedyś z imponującego pomnika poświęconego bitwie pod Neretwą. Wydarzenie te było bardzo ważne w mitologii komunistycznej Jugosławii, więc w latach 70. postanowiono godnie je uczcić. Makljen spomenik uroczyście odsłonięto w 1978 roku, zdążył go jeszcze odwiedzić Tito, jak i m.in. książę (a dziś król) Karol Windsor. Pomnik miał formę ogromnej abstrakcyjnej formy z betonu, przypominającej więdnący kwiat. Dawna Jugosławia lubowała się w takich konstrukcjach, do dziś wiele z nich stoi w różnych częściach dawnych republik, jedne zapomniane, inne zadbane. To doskonały plan na odwiedzenie tych rejonów: śladami spomeników. Niestety, ten nie miał szczęścia. Przetrwał wojnę bośniacką, potem na krótko stacjonowały tu siły brytyjskie, po czym w 2000 roku grupa jakiś wandali (ja bym ich nazwał barbarzyńcami) wysadziła go w powietrze za pomocą dynamitu! Z zaangażowanej formy został jedynie żelbetonowy szkielet.
Do dziś nie wiadomo, kto go wysadził. Raczej na pewno nie Boszniacy. Mógł się on nie podobać Chorwatom i Serbom, bo w czasie bitwy pod Neretwą ich kolaboracyjne oddziały walczyły razem z Niemcami i Włochami przeciwko jugosłowiańskim partyzantom. A ponieważ w okolicy mieszka mało Serbów, to stawiałbym na jakiś genetycznych patriotów chorwackich, wzdychających do czasów faszystowskich ustaszy. To wszystko jednak tylko moje dywagacje.
Podchodzę bliżej i nawet to, co się ostało, ma wielkie rozmiary. Przykro patrzeć na tę kupę gruzu, nie ma też wieści na temat jego potencjalnej rekonstrukcji.
Zapomniany amfiteatr położony na skraju lasu.
Jeszcze kilka spojrzeń na góry.
Przy zjeździe w dół trzeba uważać na kilka punktów robót drogowych, lecz ruch jest niewielki. Następnie podążamy doliną niedługiej rzeki Rama, po czym znów wspinamy się na przełęcz, tyle, że niższą. Widoki cały czas dręczą kierowcę i nie pozwalają się skupić całkowicie na jeździe.
Opuszczony stary dom i skały w tle.
Większość Hercegowiny zajmuje
Federacja boszniacko - chorwacka (w tym przypadku akurat moglibyśmy napisać "chorwacko - boszniacka", gdyż całościowo Chorwatów jest więcej niż Boszniaków) i to o miejscach w tej części będę pisał w tym odcinku. Do serbskiego fragmentu Hercegowiny zajrzymy dopiero pod wieczór.
Pierwszym miastem, w którym się zatrzymamy, jest
Jablanica (Јабланица). Otoczona górami stanowi popularny ośrodek turystyczny, w pobliżu znajduje się także sztuczne jezioro. Pod względem etnicznym zawsze dominowali w niej Boszniacy, choć od czasów wojny ich procent znacznie wzrósł, głównie kosztem Chorwatów. Mnie przyciągnęło do Jablanicy Muzeum Bitwy nad Neretwą (Memorijalni kompleks u Jablanici), a konkretnie jego zewnętrzne elementy.
Jak już wspominałem,
bitwa nad Neretwą (Bitka na Neretvi) było bardzo ważnym elementem jugosłowiańskiej tożsamości. Na początku 1943 roku połączone oddziały państw Osi (Niemcy, Włosi, czetnicy i ustasze) rozpoczęły operację mającą na celu rozbicie komunistycznej partyzantki. Działania zbrojne toczyły się na obszarze sporej części Bośni i Hercegowiny, ale jej ostatni etap miał miejsce nad Neretwą, stąd funkcjonująca do dzisiaj najpopularniejsza nazwa. Nie wdając się w zbędne szczegóły operacja nie zakończyła się pełnym powodzeniem atakujących: co prawda połowa partyzantów zginęła lub dostała się do niewoli, ale dowództwo ocalało i nadal byli zdolni do dalszych działań.
Główne muzeum mieści się w białym budynku, otwartym, podobnie jak pomnik na przełęczy, w 1978 roku. Poprzestaniemy na obejrzeniu go z zewnątrz.
Znacznie ciekawszy widok przedstawia konstrukcja wzniesiona nad rzeką: przyczółki mostu, pociąg i zwalony most!
Pierwszy most wybudowali w tym miejscu Austriacy dla kolei wąskotorowej. Wyglądał on zupełnie inaczej, miał odwrócony łuk po spodniej stronie. W 1943 roku wysadzili go partyzanci, podobnie jak inne na Neretwie i Ramie. Odbudowa zajęła Niemcom kilka miesięcy i stał on sobie tak do 1968 roku, kiedy to postanowiono go... rozwalić podczas kręcenia filmu wojennego! Reżyser stwierdził, że scena wysadzenia ma wyglądać autentycznie, zatem rzeczywiście wyleciał w powietrze, lecz nadaremno! Zrobiło się tak dużo dymu, iż zarejestrowane ujęcia do niczego się nie nadawały
. Niektóre źródła, m.in. angielska wikipedia, podają, że most odbudowano i wysadzono po raz drugi, z dokładnie takim samym efektem! Ostatecznie scenę burzenia musiano dokręcić w studio, a nad Neretwą pozostały fragmenty mostu, czyli scenografia filmowa
. Bardzo sugestywnie wyglądająca, wiele osób było przekonanych, że to oryginalne ruiny z czasów wojny.
Jeszcze kilka lat temu oprócz opadniętej w dół wschodniej części w rzece leżał długi fragment pogiętego żelastwa. Niestety, ostatnio dokonano renowacji, zamiast tego żelastwa jest lśniąca nowością kratownica umieszczona tuż nad powierzchnią wody, oparta o oba brzegi. To już nie wygląda tak dramatycznie jak przedtem.
Obok niej przerzucono drewnianą kładkę, ale nie bardzo idzie do niej zejść! Od wschodu nie ma szans, wszystko zarośnięte, nie widzę żadnej ścieżki. Jest tylko rozpadający się wagon i stary kiosk przy silnym zapachu padłego zwierza.
Od zachodu, czyli od strony muzeum, wije się wydeptana dróżka. Schodzę nią prawie na sam dół, ale żeby przedostać się na kładkę, to musiałbym zeskoczyć z półtorametrowej skarpy. Najwyraźniej ktoś coś wymyślił, ale nie dopracował!
Wąskotorowa lokomotywa parowa została wyprodukowana w 1913 roku w zakładach MÁVAG w Budapeszcie. Ma prawdopodobnie symbolizować ostatni transport jaki przejechał mostem przed wysadzeniem, stąd osamotniony wagon, który pozostał na drugim brzegu. Dodam jeszcze, że linia wąskotorowa działała do lat 60., potem zmieniono jej rozstaw na normalnotorowy i nieco inaczej wytyczono przebieg, dlatego reżyser mógł z czystym sumieniem unicestwić most na potrzeby filmu
.
Ruiny nad Neretwą są na tyle fotogeniczne, że często występują w folderach reklamowych BiH. Plac między mostem a muzeum nie jest już aż tak pociągający dla większości fotografów. Stoją trzy maszty z flagami, płytowe ścieżki wiją się tam i z powrotem, z małego wodopoju tryska woda, jest jakaś mała architektura - może ławki?
Gruby dowód, że publicznych toalet nie należy zamykać na klucz
.
Neretwa spokojnie płynąca do Morza Adriatyckiego. Jest to najdłuższa rzeka jego wschodniego basenu i w Hercegowinie, ale nie w całym państwie.
Do Jablanicy przybył autokar wycieczkowy (pewnie Boszniacy, bo wszystkie kobiety w chustach), a my jedziemy dalej. Cały czas wzdłuż Neretwy, więc nie muszę chyba dodawać, że jest pięknie! Bośnia i Hercegowina to kraj, przez który nie przemkniemy jak dzicy, ale na pewno opuścimy ją usatysfakcjonowani wizualnie.
Niewielki parking ze stolikami (w pełnym słońcu nie do użycia) oraz poidełkiem, będącym jednocześnie upamiętnieniem ofiary jakiegoś wypadku i zapora hydroelektrowni.