Już tydzień minął od I nieoficjalnego górskiego cro-spotkania
. Pora wreszcie, żeby tzw. "samozwańczy" Organizator coś napisał od siebie i wkleił kilka zdjęć
.
Zapodając temat na forum z szybkim odzewem pojawił się Mariusz - Interseal. Do wypadu namówiłem również niezalogowanego, acz znanego z "lutalicowych" relacji Pawła.
Z Mariuszem umówiliśmy się na sobotni wczesny ranek w Bielsku. Z mojej strony miało to nieco inaczej wyglądać - miałem dostać wolne na piątek i za dnia dostać się na południe, ale niestety...jechać musiałem w nocy z piątku na sobotę. Na szczęście, pociąg nie był opóźniony, choć konduktorowi przypominałem się, żeby "trzymać" w Katowicach mój pociąg na Zwardoń. W śląskiej stolicy szybka przesiadka i już ok. 6.30 byłem w Bielsku. Za chwilę podjechał po mnie Mariusz i razem ruszyliśmy do Zawoi. Droga była w dobrym stanie. Obawialiśmy się jedynie przejazdu - skrótu przez Przysłop. Ale i tam nie było źle. Droga została czymś posypana.
Pogoda wyjeżdżając z Bielska była taka sobie. Ale, im bliżej celu tym stawała się lepsza
. To był bardzo dobry znak...i co nas bardzo cieszyło
.
Nieco po godz. 8 byliśmy już na Krowiarkach. Zrobiliśmy mały rekonesans po okolicy - ukazał się nam widok na Tatry
. Pokazało się słoneczko...w dolinach jednak było mglisto. Nie do końca mogliśmy przewidzieć, jaka pogoda czeka na nas na górze. Tym bardziej, że prognozy były lepsze na niedzielę.
Przed 10 pojawił się Paweł. Odczekaliśmy jeszcze trochę na "last-minutowców". Ale, nikt nie pojawił się, kto przyznawałby się do grona Cro-maniaków z górskim zacięciem. Po cichu liczyłem, że może się ktoś zjawi (Kulki, Plavac, Franz a może jeszcze ktoś inny). Ale, chyba wroga propaganda a'la Darek1 zrobiła swoje...może też mit Babiej jako "Królowej niepogody" sprawił, że wchodziliśmy w trzech. O przecieranie szlaku nie musieliśmy się martwić. Czekając na Pawła widzieliśmy naprawdę sporo turystów ruszających na Babią. Zapowiadało się całkiem tłocznie...
Kawałek drogi przed nami...
Wybraliśmy czerwony szlak. Warunki były dosyć trudne - oblodzony szlak pokryty cienką warstwą śniegu, szczególnie w pierwszym fragmencie do Sokolicy. Tempo nasze było spokojne. Każdy szedł po swojemu. Był czas na zdjęcia, na rozmowy...
Chłopaki dają mocno pod górę...
Pierwsze widoki na beskidzkie doliny...
...i na cel naszej podróży
Na Sokolicy otworzył się nam przepiękny widok na Babią - ślicznie ośnieżoną, okoliczne górki np. Policę, Beskid Żywiecki a nawet Śląski - mogliśmy zobaczyć Skrzyczne. Nieco dalej i wyżej ukazały się nam Tatry
. W dole nieco zamglone widoczne były dolinki. Widoki były wprost przepiękne
. Nie było też wiatru...wprost wymarzona pogoda na górski spacer. Robiliśmy liczne postoje by na zdjęciach uchwycić te magiczne widoki.
Widok na Skrzyczne
Na Sokolicy:
spojrzenie na Policę
Mariusz na Sokolicy
Cro-maniaków dwóch...
Babia Góra...jeszcze do niej daleko
Ustrzelone po drodze na szczyt:
Pierwsze spojrzenie na Tatry...
...i na naszą "Królową"
Robert z Babią w tle...
Rzeźbione wiatrem...
Z serii słupki:
Mimo tych przerw na szczycie zameldowaliśmy się po 2,5 godziny (czas zgodny z czasem na tabliczce informacyjnej). Babia była "oblężona". Turystów bez liku...
"Oblężona" Babia...
Zaproponowałem na odpoczynek wariant "słowacki", czyli wiatę znaną z tego
odcinka lutalicowych wędrówek. To był bardzo dobry pomysł...wiata znajduje się kilka minut od szczytu. W niej jakby co można się schronić od wiatru, jest też stolik na "piknik"...dobrze, że nie każdy, kto idzie na Babią, wie o tym miejscu
. Ot, taka oaza spokoju...nam trafiło się towarzystwo. Dołączyła do nas para czesko-słowacka. Gość poszedł na szczyt, a kobieta wdała się z nami w rozmowę. Pogadaliśmy sobie na tematy turystyczne - zwłaszcza Mariusz. Mam nadzieję, że Mariusz zapamiętał nazwy tych wszystkich miejsc, zwłaszcza jaskiń, które polecała Słowaczka
.
Babia od słowackiej strony...
Mariusz odpoczywa...
Paweł także...
Polsko-słowackie rozmowy...o "maczkach", jaskiniach, górkach
Tatry:
Przy wiacie odpoczywaliśmy dobre dwie godziny. Potem wróciliśmy na szczyt. Trochę się tam przerzedziło
. Pogoda nadal dopisywała (temperatura wynosiła ok. -7C). Podziwialiśmy widoki. Wypiliśmy po piwku - schłodzone w takiej scenerii smakowało wyśmienicie
. Zrobiliśmy "cro-sesję". Gdzieś tam słyszeliśmy głosy, co to za flaga. Gdzieś tam ktoś wiedział, że to Chorwacja, ale pewnie nikt z tych osób nie domyślał się, po kiego ona się znalazła na szczycie
. Flaga powiewała do końca naszego pobytu na górze, który przedłużył się do zachodu słońca. Pięknie wyglądały Beskidy w czerwonej szacie
. A i Tatry też były podświetlone w tym kolorze...
Na szczycie:
Cro-maniacy z flagą cieszą się ze zdobycia Babiej Góry
od lewej: Mariusz, Paweł, Robert
Parę godzin powiewała chorwacka flaga...
Pomnik ku czci Jana Pawła II
Pilsko
Tatry:
Zachód słońca...
Gdy słońce zaszło, zaczęliśmy schodzić do schroniska czerwonym szlakiem przez Przełęcz Brona. Początek szlaku nie zapowiadał "atrakcji". Ale, już po przejściu krótkiego odcinka, zaczęła się jazda...i to dosłownie jazda na tyłkach w świetle czołówek. Mariusz w ramach solidarności, nie używał trzymanych w plecaku raków. Wszyscy zjeżdżaliśmy na 4 literach w lodowych rynnach. Masakra...na szczęście, obyło się bez większych kontuzji.
Zejście z Babiej:
Ostatni rzut oka na "Królową"
...tutaj jeszcze przy odrobinie chowającego się słońca
"Nocna" Babia:
Po formalnościach w schronisku zajęliśmy nasz pokój. Wyglądał on jak apartament. Wszystko nowe...standard bardzo wysoki. Obecnie raczej Markowe przypomina dobry hotel górski niż schronisko turystyczne. Oczywiście, z tego, co mi wiadomo, kto chce, może nocować w starej "GOPR'ówce".
Wieczorem posiedzieliśmy trochę przy piwku. Pogadaliśmy na górskie tematy...i szybko poszliśmy spać. A w nocy zaczęło mocno dmuchać...zerwał się wiatr. Rano wcale się nie uspokoiło. Wiało mocno...mimo to, postanowiliśmy wrócić na Krowiarki taką samą drogą, jak przyszliśmy (byłoby drugie spotkanie z Babią
). Ale, zaraz po wyjściu ze schroniska spotkaliśmy parę turystów. Pewnie szli na "mityczny" wschód słońca na Babiej...Wystarczyła krótka rozmowa o warunkach i postanowiliśmy iść prosto na Krowiaki szlakiem niebieskim. Podobno, wyżej wcale nie dało się iść. Wiatr tak dął, że nie pozwalał swobodnie oddychać
. Nie było sensu pchać się na szczyt w takich warunkach. Szybkim krokiem przy głośnym szumie drzew wróciliśmy w godzinę na Krowiarki. Na dole spotkaliśmy międzynarodowe towarzystwo narciarzy, które próbowałem przekonać, że nie ma sensu iść na górę. Ale, nie zaufali mi...cóż, czasami samemu trzeba dotknąć gorącego pieca, by się przekonać, że parzy.
Nowe schronisko na Markowych
Na Krowiarkach pożegnaliśmy się z Pawłem. Mariusz odholował mnie do Bielska, skąd wskoczyłem do pociągu do Tychów. I tak I nieoficjalne górskie cro-spotkanie przeszło do historii. W malowniczej scenerii, miłej atmosferze zdobyliśmy Babią Górę
. I aż żal, że górskich cro-maniaków było tak mało
.
Na przełęczy Przysłop:
Widok na zasnutą chmurami Babią Górę
A kolejne spotkanie już prawie zaplanowane
. Do zobaczenia...