Re: Hvar z Walijskim akcentem.
Na pewno znacie to uczucie, które towarzyszy na kilka dni przed wyjazdem…
Z jednej strony człowiek wie, że już za chwilę, już za momencik wyruszy na wakacje, na które czeka przez cały rok i przeszywa go uczucie euforii, a z drugiej strony podopinanie wszystkiego na ostatni guzik w domu i w pracy sprawia, że chwilami się odechciewa…
Udało mi się zorganizować nam te 5 dni do momentu popłynięcia na Hvar.
Małżonek za każdym razem jak jechaliśmy do Chorwacji i mijaliśmy Plitwickie Jeziora stękał, że w przyszłym roku to na pewno musimy je zobaczyć, ale zawsze jakoś się nie składało. Tym razem nadarzył się idealny moment.
Przez booking.com zarezerwowałam pokój w małym pensjonaciku w miasteczku Jezerce około 3 km. od jednego z wejść do parku.
Plan był następujący – wyruszamy z Wrocławia 30.07 dojeżdżamy do Plitwickich wieczorkiem, drugiego dnia zwiedzamy ile się da i na trzeci dzień rano wyjazd gdzieś dalej na 3 dni.
No właśnie, tylko gdzie
Na tak krótki okres czasu zostaje tylko jazda w ciemno albo znowu rezerwacja przez booking.com. Prywatnie gospodarze niechętnie wynajmują apartamenty na krócej niż tydzień.
Prześledziłam wybrzeże, większość miejsc zarezerwowanych, ale pomyślałam, że nigdy nie byliśmy na zachwalanej przez wiele osób (również naszych znajomych) Riwierze Makarskiej. Hmm – Z opowiadań wywnioskowałam, że to raczej nie są nasze klimaty, ale na 3 dni możemy spróbować i przekonać się na własnej skórze.
Udało się znaleźć obiecujący apartament w Podgórze, z widokiem na morze i kuchnią na balkonie
To coś dla mnie. Zarezerwowaliśmy i tak całe wakacje dopięte.
DZIEŃ I
WyjazdPada, leje, zimno, świata nie widać – czy tak wygląda koniec czerwca?
Na pewno nie w Chorwacji
– pomyślałam kręcąc się jeszcze w piżamie i przygotowując kanapki na drogę.
To już chyba tradycja – zawsze, gdy wyjeżdżamy do Chorwacji w Polsce leje i przez większość drogi również. To mi się nawet podoba – mam takie myśli, że zostawiam z tym deszczem wszystkie problemy i szarość życia codziennego, a za chwilę otworzy się przede mną inny wymiar – radość i beztroska.
Dobra, pora zejść na ziemie, a raczej do samochodu…
Nasz Citroen Berlingo pęka w szwach – nie wiem, naprawdę nie wiem jak to możliwe
. Co roku z czegoś rezygnujemy, a i tak pakujemy się tylko dzięki logistycznym umiejętnościom mojego męża. Sama klateczka do przewozu naszego psa zajmuje prawie całą tylnią kanapę, bo Pańciu kupił klateczkę jak dla wilczura, a nie dla 15 kg. teriera, ale przynajmniej ma wygodnie, dużo miejsca i uwielbia w niej podróżować (a jak ją znaleźliśmy miała okropną chorobę lokomocyjną- kto by pomyślał).
Wreszcie samochód spakowany, pies załadowany, GPS ustawiony – ruszamy…
Jest godz. 8:15. Świata Bożego nie widać, za oknem tak okropnie leje, a termometr samochodowy wskazuje 13 stopni C.
Po drodze szybka kawka na pobudzenie, bo pogoda sprzyja tylko drzemce, a przed nami ponad 1000 km. i pyszny placuszek z owocami mojej mamy zrobiony specjalnie dla nas na drogę
Jak się potem okazało tylko dzięki niemu nie umarliśmy z głodu
Droga mijała nam melancholijnie, nawet nie było możliwości na częste postoje, bo deszcz nie odpuszczał.
Pies patrzył na mnie z pod byka, kiedy chciałam wyciągnąć go na siku, a wyraz pyska mówił – sama spróbuj. Nie to nie, w końcu Cię przyciśnie.
Myślałam, że im dalej od Wrocławia tym będzie lepiej, ale bardzo się myliłam.
W Czechach padało równie mocno, a do tego doszła mgła, więc widoczność zerowa.
Tiry, które nas mijały doprowadzały mnie do palpitacji serca ku uciesze mojego męża, który uwielbia moje miny, kiedy się boję i to, że całej siły trzymam się drzwi jakby to cos dało, a ,że z natury jestem strachliwa to humor mu dopisuje
W drodze na wakacje i z wakacji nie tykam się kierownicy. Ogólnie uważam się za dobrego kierowcę, ale na co dzień jeżdżę mniejszym autem
Poza tym rozwijanie autostradowych prędkości zostawiam bardziej doświadczonemu mężczyźnie.
Dojeżdżamy do Austrii, a pod Wiedniem jak nie lunie – oberwanie chmury czy co?
Co się dzieje z tą pogodą? Auta zwalniają do 50 km/h. niektóre włączają awaryjne i stają.
My twardo jedziemy. Wycieraczki nie nadążają, podobne wrażenie miałam tylko w myjni samochodowej. Zamykam oczy, nie chcę tego widzieć. Mąż mnie straszy, że on tez chyba zamknie oczy (dowcipniś
), ale jakoś wyjeżdżamy z chmury burzowej i jesteśmy na Wiedeńskich Bielanach, gdzie oczywiście kierujemy się … No właśnie gdzie
Na obiad? Na kawę? Coś zwiedzić? Odwiedzić rodzinę? Znajomych?
NIE!
My kierujemy się do wielkiego centrum zoologicznego
Nigdzie nie wspomniałam, że jesteśmy normalni
A tak na poważnie – polecam psiarzom i nie tylko po drodze do Wiednia (nigdzie specjalnie nie trzeba zjeżdżać ) odwiedzić MEGA ZOO. Jest to wielki sklep zoologiczny w stylu Ikei, Castoramy itp. Oczywiście można wchodzić z psami.
Na parterze są psie i kocie cuda niewidy, na piętrze wielkie akwaria, gady, płazy i gryzonie. Można tam spędzić pół dnia i napić się pysznej kawy nad basenem z Karpiami Koi.
Zajeżdżamy zakupić naszym podopiecznym dobroci, których w Polsce się nie uświadczy, a że wracamy w niedziele (zamknięte) i niestety nie moglibyśmy wstąpić, to musimy ze sobą to wszystko wozić przez 3 tygodnie
Ale co tam . Spędzamy w MEGA ZOO około 1,5godz. ( o krótszym pobycie nie może być mowy
) i ruszamy o godz 16:00 dalej. No właśnie o 16:00 w poniedziałek – tiaaa cóż za piękny Wiedeński koreczek przed nami. Suniemy powoli i przynajmniej jest czas na dalsze pałaszowanie placka.
Właśnie sobie uświadamiamy, że nie zjemy obiadu po drodze w naszym ulubionym Austriackim miasteczku ( o nim będzie później), bo GPS nam wylicza, że na miejsce trafimy około 22:30 (licząc postoje), a meldować można się w naszym apartamencie do 23:00. Poza tym jest mecz MŚ
Trudno – Mamy jeszcze po kanapce i placku, kawa na stacji – damy radę.
Gdy wyjeżdżamy w Austriackie góry wreszcie wychodzi słońce.
Słońce, słoneczko, słoneczniunio
Gdzieś było jak Cię nie było?
Temperatura wzrasta, okulary przeciwsłoneczne na nos
i znowu chce się żyć! Nawet pies wykazuje ochotę na mały spacer. Robimy postój, myjemy omuszałe szyby, pies wyprowadzony, kawa wypita – w drogę.
Dalsza podróż minęła bez problemów, pogoda cały czas dopisywałam, autostrady miejscami kilometrami puste. Super. Na granicy Słoweńsko/Chorwackiej nadal sprawdzają dokumenty, a raczej udają.
Tylko po co?
W Chorwacji zjeżdżamy z autostrady i kierujemy się na Jeziora Plitwickie mijając bardzo urokliwe miasteczka. Jest już po godz. 21:00, a pekary nadal otwarte. Zatrzymujemy się przy jednej. Miejscowi mierzą nas wzrokiem ( więc chyba nie ma tam za wielu turystów) i zamawiamy burka z serem (oczywiście ciepłego).
Ahh ten smak pierwszego burka w Chorwacji– uwielbiamy. Kojarzy mi się tylko z wakacjami, a do tego jest przepyszny.
Po godz. 22:00 trafiamy na miejsce – wszystko zgadza się z opisem, mały pensjonacik z małym pokojem i łazienką, ale wszystko czyste i zadbane – na dwie noce rewelacja. Jak się okazuje rano następnego dnia, jest pięknie położony. Wszędzie stoją urocze domki i miasteczko przypomina trochę Austriackie.
Pies zachwycony, bo są wielkie polany, wzgórza i fajny, rześki górski klimat. Naprawdę polecam to miasteczko/wioseczkę – spokój, a do Jezior niedaleko.
Rozpakowujemy co trzeba, karmimy Samarę, prysznic i oglądamy mecz, podczas którego wpadam w objęcia Morfeusza i budzę się dopiero następnego dnia rano, podekscytowana, co też dzisiaj nas czeka…