CZĘŚĆ II. ZWIEDZANIE HALLSTATT (20.08.2017) Dojechaliśmy do Hallstatt i udaliśmy się poszukiwaniu naszego apartamentu na winklu. Droga wiedzie jedna, prosta, więc zgubić się nie można. I tak oto po prawej stronie drogi, faktycznie na rogu, stał sobie domek – pensjonat. Ale ciemno wszędzie, głucho wszędzie… Byliśmy po 12:00, pokój od 14:00, to nie będziemy się wpraszać. Jedziemy dalej robić rekonesans
Najpierw kierunek
wyciąg. Chcieliśmy zobaczyć o jakich porach jest pierwszy wjazd na Dachstein, jak rozplanować zwiedzanie i ile czasu mniej więcej ono zajmie. Oznakowanie dojazdu super i już po chwili jesteśmy na ogromnym parkingu (darmowym):
Widoki z parkingu zachęcające:
Ponieważ pogoda taka sobie, a fajnie byłoby mieć z góry dobre widoki, decydujemy się na wjazd jutro rano. Prognozy były optymistyczne i to zaważyło na naszej decyzji.
Popatrzyliśmy jeszcze chwilę na to, co nas jutro czeka i w drogę.
Teraz kierunek
łódka i rejs po jeziorze z Obetraun do Hallstatt.
Po drodze zatrzymaliśmy się w punkcie informacji turystycznej i zgarnęłam parę mapek. Swoją drogą punkt super. Z zewnątrz jak kiosk, wchodzi się do środka, są mapy, ulotki w różnych językach, się bierze i się wychodzi – ot taka samoobsługa
Do przystani też są znaki, poza tym – roaming za free, więc wrzucamy w GPS w komórce dodatkowo miejsce docelowe i po chwili parkujemy za darmo na parkingu przy stacji kolejowej. Łódka odpływa z przystani przy hotelu „Haus am See”. Mamy do odpłynięcia chwilę, więc podziwiamy widoki:
Nagle orientujemy się, że w aucie zostały baterie do GoPro, a ja przy okazji jednak zmieniam sandały na adidasy, jednak 30 stopni w cieniu to my tu nie mamy
Przy aucie kolejny kłopot – gdzie są baterie? Narzeczony wszystko skrupulatnie pakował i twierdził, że dał mi to do torebki. Ja się upieram, że moja torebka za mała na trzymanie w niej tylu baterii i dawaj kopać w aucie… Nie ma, nie ma, nie ma. Wku…w to mało powiedziane. Telefon do Polski, żeby sprawdzili, czy nie zostało. Mówią, że nie ma. Dalej kopiemy, wk...w narasta z każdą chwilą.
W końcu w akcie desperacji, chcąc udowodnić, że ja ich naprawdę nie mam, otwieram tą moją małą torebkę (listonoszka, damska część forum będzie wiedziała o co chodzi i jaki to ma rozmiar), wywala portfel (duży), kosmetyczkę i …. baterie. K***a! Nie zarejestrowałam zupełnie tego, jak ja to tam wsadziłam. Prędzej uwierzyłabym w krasnoludki, niż w to, że ja osobiście włożyłam je do torebki. Ważne, że są, ale emocje muszą opaść, a na to potrzeba chwili. Zadowoleni, ale i w milczeniu, idziemy znów do przystani. Czekamy, ja cykam.
to ten hotel „Haus am See”Jest jezioro, to i łabędzie muszą być
Wreszcie pojawia się nasza łódka (niestety nie mogę znaleźć cen za rejs, bilet kupiliśmy w obie strony, nie sądzę, żebym dała więcej niż 20 euro za dwie osoby w dwie strony), ludzi sporo, idziemy na górny pokład, będzie wiało, ale przynajmniej coś ponagrywamy i pocykamy. A widoki – zacne
pogoda jest tak zmienna, że nie nadążamy ubierać i zdejmować bluzPrzewodnik z głośników nadaje, omawia co widzimy. Jeśli mnie pamięć nie myli, to w paru językach.
A już gdzieś w oddali majaczy nam Hallstatt. Na razie „pocztówkowe” nie jest
Dlatego skupmy się na tym, co bliżej:
Powoli zaczynamy nieśmiało zerkać w stronę Hallstatt. Czy nas zauroczy tak, jak na zdjęciach?
I wreszcie mamy, jak na dłoni, choć mam wrażenie, że pogoda uroku nie dodała
Od strony wody nie ma spektakularnych widoków. Zatem idziemy na rekonesans „z buta”, żeby doszukać się piękna i zacząć zbierać szczękę z podłogi. To będzie krótki spacer, bo łódka ostatnia tego dnia, na którą mamy bilet, odpływa o 16:30, a jest 15:00. Mamy zatem 1,5 h.
Ludzi – tłum. Jest niedziela, można się było tego spodziewać. Wycieczek zorganizowanych masa, dominuje oczywiście jedyna słuszna narodowość. Staram się zatem patrzeć przed siebie na tyle na ile muszę, żeby kogoś nie rozdeptać, ale generalnie zadzieram głowę do góry, ponad kapelusze i selfie sticki.
obok tego białego domku na samej górze jest wodospad, do którego jutro dojdziemyJa się na architekturze nie znam, ale podoba mi się wszystko bardzo. Podobają mi się te idealnie posadzone kwiatki, wszędzie takie same, dużo drewna w budownictwie, zdecydowanie moje klimaty
Hallstatt jest bardzo rozciągnięte. Zanim się dojdzie do momentu, z których mamy widoki choćby z puzzli Ravensburgera, trzeba pospacerować.
łódeczki z napędem glukozowo-fruktozowymWędrujemy dalej, zadzierając głowy i aparat do góry, bo tylko tam ludzi nie ma
Złośliwie bym powiedziała, że wzrost pozostałych turystów nie wymaga od nas unoszenia aparatów nad wyraz do góry, wystarcza lekkie uniesienie i już ich nie ma
niech Was nie zwiedzie duży parking „w centrum”, to tylko dla mieszkańcówNasza łódeczka, albo jej siostra bliźniaczka, już czeka na turystów:
Zatem ostatni rzut oka na Hallstatt i będziemy wracać.
w promieniach jakiegokolwiek słońca już się lepiej prezentujeDopływamy do Obertraun i jedziemy zameldować się do pokoju. Od 4 jesteśmy na nogach, wypadałoby się ogarnąć, umyć i coś zjeść. Na razie odnośnie Hallstatt mamy mieszane uczucia. Odruchowo zaczynamy go porównywać do Bledu, który odwiedziliśmy rok temu w drodze do Chorwacji i na razie Bled wygrywa. Pewnie ładniejsza pogoda miała na to wpływ, ale także widokowo chyba ciekawiej, ale to moje subiektywne odczucie.
W pensjonacie przyjmuje nas przemiła… Słowaczka. Dogadujemy się multijęzykowo. Formalności to była sekunda. Papiery, zerknąć w dowodzik, rachunek i jakiś bon, że mamy zniżkę z racji zameldowania na jakieś tam atrakcje i można ładować walizy na górę. Jak dobrze, wreszcie łazienka i łóżko. Jest ok. 17:00.
sypialniasypialniana wprost łóżka bardzo elegancka łazienkaPo ogarnięciu się, wypadałoby znów ruszyć tyłek i coś zjeść. Mam parę wysoko ocenianych restauracji w Obetraun, więc jedziemy.
jak widać pogoda na wieczór się poprawiła, co nastraja nas optymistycznie przed jutremNiestety, jest niedziela wieczór. A jak knajpa dobra, to z reguły miejsc brak. W sumie tego się nie spodziewałam, a tu proszę. Siedzą wszyscy, całymi rodzinami. Nawet nie tyle turyści, co lokalsi. Kiszki marsza grają, a wizja obiadu się oddala
Już wiemy, że w Obertraun nie zjemy. Zostaje nam szukać jedzenia w… Hallstatt. Zawracamy i jedziemy. Tylko weź tu człowieku postaw auto… Martwiłam się o wolne miejsce. Tu wtrącenie o parkingach. Jadąc od Obertraun w stronę Hallstatt po drodze zaczynamy mijać parkingi, mniejsze i większe. Te najbardziej oddalone są najtańsze, np. P3 i P4, im bliżej miasta, tym cena rośnie i maleje liczba wolnych miejsc parkingowych. Jednak od dalszych parkingów trzeba sporo przejść, na co się nie decydujemy. Stajemy na parkingu P2 za 8 euro za 2-3 h.
Odpalam tripadvisor i szukam wysoko ocenianej knajpy. Jak już mam płacić, to niech mnie chociaż dobrze nakarmią
W zasadzie to i tak już wiemy, co zjemy, trzeba tylko, aby nam to ktoś podał
Mam parę dobrych restauracji, a nasz wybór pada na Braugasthof. I powiem Wam, że to był wybór idealny. Od złożenia zamówienia do podania minęło może z 10 min. A jedzenie tak dobre, że myślałam, że oszaleję z radości. Oczywiście nie mogliśmy jeść nic innego niż:
pod sznyclem ziemniaki a do tego była oddzielnie surówkaCeny:
Wienerschnitzel - 13,9 euro
herbata - 2,9 euro
małe piwo - 3,5 euro
Tym razem bez deseru, bo porcja kotleta taka, że i tak ledwo zjedliśmy.
Ceny, jak ceny, ale miejsce fenomenalne pod względem tempa obsługi. Wchodzisz, pytasz o stolik, siadasz, zamawiasz. Jak bierzesz piwo, to piwo na stoliku po minucie ląduje. Obiad – 10 min. Szybciej niż w fast foodzie a wierzcie mi, do fast foodowej jakości było im daleko. Podejrzeliśmy potem kuchnię. Kilka stanowisk, każdy robi swoje, wszystko taśmowo na bieżąco idzie. Byliśmy w szoku, takim pozytywnym. Takiej organizacji pracy mogłyby się inne knajpy uczyć.
Skoro już jesteśmy w Hallstatt wieczorem, to idziemy na spacer. Trzeba spalić tego kotleta
Jedno rzuca się nam w oczy. Jest… PUSTO! Jest taka cisza, taki spokój. Raptem kilku takich spacerowiczów, jak my. Gdzieniegdzie nawet są wyznaczone strefy ciszy i są znaki, że zakaz głośnego rozmawiania, używania radia, czy np. dronów. Ludzie w węższych uliczkach grają w badmintona, zupełnie inne miasto niż kilka godzin temu.
Jest 19:40, a my… zaczynamy zakochiwać się w Hallstatt
To, co w ciągu dnia temu miastu zabrali turyści, wieczór i noc oddało z nawiązką. Jest cudownie, bajkowo, wręcz magicznie. Nawet mało ze sobą rozmawiamy, żeby nie mącić tej ciszy. Aż trudno uwierzyć, że tu tak może być. A jednak – wieczorny spacer to najmocniejszy punkt tego dnia.
A ponieważ spacerowaliśmy w ciszy, to i Was w ciszy, bez niepotrzebnego gadania, zabieram na spacer.
Pora spać…
A co w kolejnym odcinku?
- na wysokościach
- głęboko pod ziemią
- i z głową w chmurach
Do zobaczenia