Chcąc ułatwić życie tym, którzy lubią spędzać czas na rowerze usystematyzowałem i okrasiłem zdjęciami nasze wspólne wraz z małżonką (własną ) wyprawy rowerowe po wyspie Hvar. Będę tą relację jeszcze modyfikował
Polecam wyspę Hvar zarówno dla dla wytrawnych rowerzystów jak i tzw. rowerzystów rekreacyjnych. Każdy znajdzie coś dla siebie. Przy wyjeździe w teren minimum to rowery wyposażone w co najmniej przedni amortyzator i terenowe opony. Wiemy to post factum., bo niemiłosiernie nas wytłukło po bezdrożach .
Użyty sprzęt to:
Cannondale Killer V, sztywny przedni widelec, amortyzowana sztyca podsiodłowa, bagażnik do sztycy +sakwa opony slick Maxxis Detonator
Giant XTC Team sztywny przedni widelec amortyzowana sztyca po dsiodłowa, opony slick Irc Smoothie 1,2.
Całe szczęście że zostały zabrane 2 dodatkowe komplety opon Maxxiss Vapor 2,1 oraz Bontrager Revolt 2.1 bo skończylibyśmy tylko na 2 pierwszych trasach lub musielibyśmy jeździć głównymi drogami co nie dostarczyłoby tylu wrażeń. Używamy typowo kolarskich strojów czyli koszulki i spodenki kolarskie oraz kaski. Stopy mamy obute w sandały Shimano spd (specjalny sposób mocowania buta do pedałów) co sprawdza się zarówno przy wysokich temperaturach jak i przy podchodzeniu pod górę.
Wyspę można wzdłuż i wszerz zwiedzić w tydzień (co nie jest jak się okazało później prawdą ). My z małżonką startowaliśmy z kempingu Vrboska.
Pierwsza trasa
wiodła wzdłuż brzegu morza przez miejscowość Vrboska do Jelsy. Nie jest to trasa wymagająca, dla przeciętnego rowerzysty z minimalnymi podjazdami pozwalająca przyjrzeć się wspomnianym miejscowościom.
Druga trasa
wiodła z Vrboski do Stari Gradu. Mijając Vrboskę z lewej strony poruszamy się się w kierunku głównej drogi do Hvaru. Po drodze znajduje się pierwsze i jedyne skrzyżowanie (przed skrętem na drogę do Hvaru) gdzie udając się w prawo można dojechać do Stari Gradu unikając jazdy główną, czasem ruchliwą szosą.
Tak własnie pojechaliśmy. Połowa tej drogi to kiepski asfalt, połowa to szuter. Przy tej drodze znajdują się plantacje winorośli oraz małe lotnisko. Mijamy skrzyżowanie ( o którym będzie jeszcze mowa później przy okazji św. Nikoły) i jedziemy dalej prosto dojeżdżając do Stari Gradu. W Stari Gradzie można kupić dokładną mapkę wyspy Hvar oraz w informacji turystycznej w centrum przy początku zatoczki otrzymać za darmo mapkę miasteczka Stari Grad.
Dobrze też jest zamienić kilka słów z urzędując w centrum Panią Kasią G.B., którą serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy za pomoc, a także cenne informacje. Pani Kasia w pracy (po lewej)
Udając się w prawo (stojąc twarzą do zatoczki w centrum) wzdłuż morza można trafić na szlak rowerowy Faros ale nie jest zbyt ciekawy, gruby żwir niespecjalne jak na Hvar widoki i tu już trzeba mieć lepsze ogumienie.
Trzecia trasa
i lekki hardcore zaczyna się udając się na górę św. Nikola. Jeżeli ktoś chce wyjechać na samą górę jest to możliwe ale musi być prawie zawodowcem. Zapalony amator w kilkunastu miejscach będzie musiał zejść z roweru i prowadzić go. W tyłek daje nie tylko duże nachylenie ale też gruby żwir i luźne kamienie, na których tylne koło potrafi się obrócić i traci się równowagę.
Polecamy rowery o pełnym zawieszeniu i grubych oponach z dobrym klockowatym bieżnikiem typu np Schwalbe Nobby Nic ( to nie jest reklama i nie bierzemy za to żadnych pieniędzy). Warto wstać wcześnie najpóźniej 5-6 rano, póki jest w miarę chłodno. Bierzemy ze sobą 3 litry napojów ( polecamy termos z jakimś napojem i włożeniem kilkunastu kostek lodu, dla którego uzyskania nieocenione okazało się wzięcie miniaturowej lodówki z zamrażalnikiem).
Wyruszamy jak w poprzednio opisanej trasie udając się w kierunku Stari Gradu lecz po skręcie na pierwszym skrzyżowaniu w prawo ( z drogi prowadzącej do głównej), a na kolejnym napotkanym skrzyżowaniu skręcamy w lewo zaczynając podjazd, przecinamy główną drogę do Hvaru, kierując się na miejscowości Vrbanj, Svirce, Vrisnik ( są dobrze widoczne) tablice informacyjne.
W miejscowości Vrbanj na skrzyżowaniu koło kościoła skręcamy w lewo, a po przejechaniu może półtora kilometra na kolejnym skrzyżowaniu w prawo. Wjeżdżamy do miejscowości Svirce. Jadąc cały czas jak prowadzi droga mijamy maleńkie rozwidlenie ale jedziemy lekko w lewo, mija się mając po prawej stronie mleczarnię i na najbliższym skrzyżowaniu należy skręcić w prawo zresztą doskonale widoczny jest drogowskaz na św. Nikole.
Teraz zaczyna się mozolne wspinanie, wraz ze wzrostem wysokości i upływem czasu wzrasta temperatura, pot leje się po plecach ale i pokazują się coraz piękniejsze widoki. Po pewnym czasie asfalt coraz bardziej zniszczony zamienia się terenowa drogę.
na zdjęcie trzeba kliknąć
Nie umiem podać odległości po jakiej na przemian idąc/jadąc dojeżdżamy do przepięknego płaskowyżu, droga to twardszy szuter, wokół mnóstwo lawendy, ule i oliwki, a przed nami sroży się widoczny w całej krasie św. Nikola.
Tą drogą jechaliśmy.
Jedziemy dalej, wypłaszczenie kończy się zaczyna się znów podjazd droga zaczyna się wić. Znowu dojeżdżamy na wypłaszczenie i nagle niemiły widok dość głośno pracującej koparki, którą mijamy skręcając w lewo.
Wreszcie ostatni podjazd betonowym odcinkiem drogi, żona pasuje ja nie odpuszczam. Dochodzimy do momentu gdzie trzeba pozostawić rowery gdyż trzeba już podejść.
Zamknięć do rowerów nie posiadamy więc rowery położone zostają na widoku. Kilkadziesiąt metrów wspinaczki i domek tutejszego chyba Vatrogasica (strażaka-obserwatora) z psem.
Przed nami krzyż i kapliczka. By do nich dojść idziemy granią, a z jednej i z drugiej strony morze w dole widać sw Niedielę.
Po wykonaniu niezliczonej ilości zdjęć i filmików udajemy się w dół (wracamy inną drogą niż przyjechaliśmy) kierując się w lewo na drogę obok widocznej gospody. W knajpce piję zimne i najdroższe piwo 0,25 Karlovacko ca 15 kun, dałem 20 ........ hm, Pan o dziwnym wzroku nie raczył wydać mi reszty. Trudno, wstajemy i mijając gospodę kierujemy się w dół gdzie na pierwszym skrzyżowaniu szutrowych dróg skręcamy w prawo.
Pojawiają się drobne i średnie kamienie, koła zaczynają się ślizgać, Dłonie i barki bolą od wstrząsów i nieustannego hamowania, jedna noga cały czas wypięta z pedałów.
Nachylenie wzrasta więc by poprawić trakcję i bezpieczeństwo w trakcie zjazdu obniżam maksymalnie małżonce siodełko. Sobie niestety nie mogę bo bagażnika z sakwą (a w niej wraz z mini warsztatem, piciem, batonami energetycznymi, zapasowa opona i dętki) nie da się obniżyć.
Kierujemy się w stronę miejscowości Dol. W rezultacie górska droga kończy się koło kościółka przed miejscowością Dol i zaczyna się asfalt. Przejeżdżamy przez Dol i jak okazuje się wyjeżdżamy w miejscowości Vrbanj, koło wspomnianego na początku opisu kościółka mijając go tym razem po prawej stronie. Kierujemy się prosto w dół wracając trasą, którą przyjechaliśmy.
Czwarta trasa
to częściowo powielenie trzeciej trasy tylko mijamy skręt na Svirce jadąc prosto przejeżdżamy przez miejscowość Vrisnik, kawałek zjazdu i skręcamy ostro w prawo do miejscowości Pitve gdzie zaraz za nią znajduje się wykuty w skale tunel o długości 1,4 km Przejechać tam mogą tylko samochody osobowe, jest zakaz poruszania się jednośladami. Ruch odbywa się wahadłowo jest sygnalizacja świetlna.
W jednym z opisów na forum doczytałem jak można (wprawdzie wbrew przepisom) go pokonać, poprosiłem więc stojącego w kolejce pojazdów Czecha by jechał tuż za nami i oświetlał drogę, gdyż tunel jest absolutnie ciemny i bez oświetlenia. Najpierw ruszyła małżonka, ja za nią, a za nami Czech. Wrażenia niesamowite bo gdy się zbyt oddaliliśmy od samochodu panowała absolutna ciemność, a nie posiadaliśmy za wyjątkiem czerwonej lampki z tyłu żadnego oświetlenia. Poziom adrenaliny jest wysoki. Przed sobą, zaskoczony słyszę klnącą jak szewc na cały głos małżonkę
Po przejechaniu tunelu małżonka kategorycznie odmawia powrotu nim. Na tę okoliczność byłem przygotowany, całe szczęście pamiętałem z opisu na naszym forum, że 200 m poniżej tunelu znajduje się skręt w lewo na szutrową drogę z większymi kawałkami kamieni, ale nie wiedziałem dokąd ta droga nas zaprowadzi ( w którym miejscu wyjedziemy). Podjazd jest długi i momentami dość stromy. Do pokonania non stop na rowerze owszem ale dla dobrych bikerów i z oponami z grubym bieżnikiem (z uwagi na sypkie podłoże)
Widoki jakie roztaczały się wraz z każdym metrem wzrastającej wysokości zrekompensowały stres związany z przejazdem tunelem. Jadąc jest cały czas przepiękny widok.
Momentami prowadząc, momentami jadąc i bez przerwy robiąc zdjęcia dotarliśmy do skrzyżowania. Mało czytelny drogowskaz w prawo do Humac w lewo do................ Pitve ????
Od skrzyżowania droga to taki brązowy szutrowy Highway baardzo szeroka, na jakieś 7 m droga (jeszcze nie wiemy, że z niej jeszcze skorzystamy ). Skręcamy w lewo i dojeżdżamy do kolejnego skrzyżowania. Jako, że interesuje nas widok ze szczytu znów wybieramy skręt w lewo i podjeżdżamy pod sam szczyt gdzie zostawiamy rowery (można wprawdzie wyprowadzić je na samą górę). Ten szczyt znajduje się w pobliżu szczytu św. Ante ale nie ma własnej nazwy, jak twierdzi siedzący tam w budce Vatrogasic obserwator. Po krótkiej sesji zdjęciowej zjeżdżamy w dół i skręcamy na 1 skrzyżowaniu na lewo.
Widoki są jeszcze piękniejsze niż przy podjeździe, tak piękna droga prowadzi nie zgadniecie dokąd !!!!! do wjazdu do tunelu Pitve . Czyli mogliśmy nie wjeżdżać w tunel tylko skręcić przed nim w prawo i ominąć go w ten sposób. Z uwagi na to, że picie dawno nam się skończyło jedziemy w dół i na pierwszym skrzyżowaniu kierujemy się na prawo zjeżdżając aż do Jelsy gdzie kupujemy sobie lodowate piwo. Następnie wzdłuż brzegu morza wracamy na kemping.
Piąta trasa
to dojazd do miejscowości Humac (z którą związany jest nasz błąd jak się później okazało) i powrót grzbietem do miejscowości Pitve jak w poprzedniej wyprawie. Jak zwykle wstajemy bardzo wcześnie. Na wyjazd zabieramy między innymi termos, do którego po wlaniu napoju wrzucamy kilkanaście kostek lodu. Polecamy ten patent.
Jedziemy brzegiem morza przez Vrboskę, mijamy Jelsę i na skrzyżowaniu z drogą do Hvaru skręcamy w lewo. Cały czas asfalt, ruch nieduży. Upał no i nachylenie jest duże, wprawdzie na asfalcie ale pot się z nas leje Przez cały podjazd, coraz piękniejsze widoki. Momentami można się przed słońcem schować pod nawisami skalnymi. Picia ubywa w zastraszającym tempie cała nadzieja, że w sklepie w Humacu coś kupimy.
Dojeżdżamy na szczyt wzniesienia i wydaje się, że to juz koniec ale nie mały zjazd i znowu podjazd. I cały czas przepiękne widoki. Wreszcie jest drogowskaz na Humac, skręcamy i od razu potworny podjazd, tyle dobrze, że po asfalcie, wrzucamy najlżejsze przełożenie ale i to nie pomaga, małżonka pierwsza pasuje. Decydujemy się, że nie ma sensu się zaorać w takiej temperaturze i dalej z buta. Wreszcie nachylenie zmniejsza się, jedziemy dalej, dojeżdżamy do Humacu i tu nasze zaskoczenie na murze z kamienia umieszczony jest informacja, że jest to o p u s z c z o n e miasto. A więc nici z zakupu jakiegokolwiek płynu.
W bidonie została połowa, przestaję pić bo małżonka jest mniej odporna na braki płynów. W Humacu można oglądać panoramę przez lornetę, jest jakieś mini muzeum czy coś w tym guście zbudowana ze skał zabudowa. Na miejscu młody Chorwat zajmuje się udostępnianiem pomieszczeń dla zwiedzających.
Po obejrzeniu domostw i obejść troszkę się cofamy i skręcamy następnie w lewo.
Zaczyna się gruby szuter co dokucza nam niemiłosiernie, odczuwamy brak amortyzacji zarówno z przodu jak i z tyłu. Koła co chwilę się ślizgają często musimy się wypinać by zachować równowagę. Trzeba trochę samozaparcia by jechać ta trasą.
Po drodze mijamy po lewej stronie drogowskaz i kamienną ścieżkę prowadząca do jaskini ale by ją zwiedzać trzeba się wcześniej telefonicznie umówić. Ścieżka jest wąska więc nie bardzo możemy podejść z rowerami, rezygnujemy więc z zobaczenia wejścia do jaskini i jedziemy dalej. Słońce coraz wyżej, upał zaczyna być okrutny wyjeżdżamy z pomiędzy drzew na odkryta przestrzeń i nie bardzo jest się gdzie schować przed palącymi promieniami. Droga diametralnie się zmienia staje się bardzo szeroka i ubita. Na drodze biologiczne ślady bytności rogacizny. Zaczyna się jazda grzbietem. Z prawej i z lewej niesamowite widoki.
Nagle małżonka wjeżdża we mnie rowerem tak, że mało nie spadam okazuje się że na drodze pojawia się dość duże wolno maszerujące w naszym kierunku stado koni i osiołków.
Małżonka wpada w lekka panikę ale zwierzęta mijają nas obojętnie. Zastanawiamy się jak one tam żyją i czym się żywią, a zwłaszcza co piją. By the way kończy nam się woda, a do końca jeszcze daleko. W ustach zaczyna być nam sucho, Jedziemy dalej, droga wciąż się wznosi. Ukazuje się nam po lewej stronie drewniany płot z bali, a za nim zasadzona winorośl i coś co wzbudza nasze duże zainteresowanie. Mianowicie na dwóch podestach w metalowej kratownicy dwa białe potężne plastikowe pojemniki wypełnione jakąś cieczą.
Zatrzymujemy się i hm sprawdzam co to za ciecz. Okazuje się, że to woda, trudno właścicielu wybacz jesteśmy w stanie wyższej konieczności. Nie ryzykujemy picia ale płuczemy usta i zlewamy się od stóp do głów co za ulga . Całe szczęście, że mamy kaski bo przy tym upale można byłoby dostać porażenia słonecznego, Nalewamy tez wody do bidonów by polewać się później. Przypominamy sobie, że na Tour De France w ten sposób na alpejskich podjazdach kolarze radzą sobie z upałem, Ruszamy dalej. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak błyskawicznie na ciele wysychają ciuchy.
po lewej stronie wspina się droga, po której wjeżdżaliśmy podczas poprzedniej wycieczki
W oddali widać znajome wzgórze, które doskonale rozpoznajemy. Jest to to no name wzgórze koło św. Ante. Byliśmy tam na 4 wyprawie. faktycznie dojeżdżamy do znajomego skrzyżowania z mało czytelnym drogowskazem w prawo na Humac w lewo na Pitve. Widoki cały czas niesamowite z prawej i lewej strony. Wreszcie zjazd w kierunku Pitve.
po drodze robimy zdjęcia dwoma aparatami. Zjeżdżając wijącą się drogą trzeba bardzo uważać bo nie można oderwać wzroku od fantastycznych widoków z prawej strony na Svirce, Vrisnik, Stari Grad . Mija nas 2 piechurów następnie para młodych ludzi na trekkingowych rowerach. Droga jest bardzo fajna ubita. Mijamy robotników jakieś maszyny drogowe, nawet walec. Później od Kasi GB dowiedzieliśmy się, że tą właśnie trasą przejeżdżają np. jakieś duże maszyny, wozy strażackie, które z uwagi na rozmiary nie wjadą do tunelu, który przeznaczony jest tylko dla samochodów osobowych i ew. małych samochodów dostawczych.. Potwornie spragnieni docieramy do wjazdu do tunelu i wreszcie asfalt, skręcamy w lewo.
Jeszcze przejeżdżamy ok. 1 km i nagle zauważam, że małżonka jadąca cały czas z dyndającym u ręki aparatem nie ma na niego opakowania. A przecież w tymże opakowaniu była karta 4GB ze zdjęciami i filmami z poprzednich wypraw !!!!!! .
Małżonka wyraźnie spłoszona patrzy bezradnie na mnie. Nie mam wyjścia, pal licho etui i kartę chodzi wszak o zdjęcia. Odpinam sakwę i jak najszybciej mogę wracam z powrotem niby to ok. 3km ale pod górę. Drę jak szatan adrenalina mnie pogania, żeby tylko ktoś się opakowaniem nie zaopiekował albo walec po nim nie przejechał. Hm nieskromnie napiszę, że wreszcie jadę w tempie, które mi odpowiada . Patrzę się cały czas w drogę wypatrując niebieskiego koloru. Mijam robotników i cały czas się zastanawiam gdzie żona ostatni raz robiła zdjęcia. Przypominam sobie, że jak minęliśmy 2 piechurów to na pewno co najmniej raz , więc oni nie powinni byli znaleźć. Pozostaje albo mijana para albo robotnicy. W górze przed sobą na serpentynach dostrzegam coraz bliżej dojeżdżająca do szczytu parę.
Wreszcie doganiam nich i zadyszany łamaną angielszczyzną mówię, że szukam małej torebki na aparat. Chłopak się uśmiecha i wyciąga z kieszeni moje etui, co za radość Dziękuję, on coś mówi jeszcze na temat mojej szybkiej jazdy pod górę bo widzieli jak wjeżdżam. Sprawdzam czy jest karta i owszem jest ale 128 MB nagle olśnienie, że tą 4 GB po zapełnieniu schowałem przecież w samochodzie !!!!!!!!!, a włożyłem pustą. No nic wracam do żony.
Dalej trasa jak poprzednio, przecinając główną drogę prowadzącą do Hvaru wjeżdżamy do Jelsy. W pierwszym napotkanym markecie piwo z lodówki. Wstyd przyznać ale w niesamowitym tempie opróżniamy 2 l niskoprocentowego piwa. Wracamy ścieżką wzdłuż morza zmęczeni ale bardzo zadowoleni. W nagrodę za całą akcję ratunkową wieczorem dostaję od żony dobre piwo, które wspólnie wypijamy .
Po tych wycieczkach zdecydowaliśmy, że na kolejny wyjazd do Cro założymy jednak przednie amortyzatory