Witam wszystkich Cromaniaków. Brutalna, komercyjna rzeczywistość sprawiła, że czas moich wakacji dobiegł końca. Jeszcze w sumie niedawno byłem na wyspie Hvar a teraz już ..... w pracy za biurkiem (i jak widać nie bardzo mogę skupić się na swoich obowiązkach). Jeszcze długi czas będę żył wspomnieniami, a nie ma lepszych wspomnień niż podzielenie się nimi z innymi.
Swoje drugie Chorwackie wakacje rozpocząłem (razem z rodziną) 26.07.2009. Z decyzją co do miejsca pobytu nie było najmniejszego problemu. Zachwycony poprzednim pobytem skontaktowałem się z tym samym gospodarzem (jakoś tak w marcu) i zaklepałem niemal cały dom w pięknym mieście Jelsa. Moi przyjaciele (łącznie z dziećmi było nas 15 osób !!!) to ludzie sprawdzeni we wspólnych podróżach i godni zaufania. Jeśli powiedzą "jedziemy" to wiem że mnie nie zawiodą - tak było tez tym razem. Ci którzy lubią podróżować w większych grupach wiedzą że tacy przyjaciele to skarb. Niestety z pewnych przyczyn wyjechałem jeden dzień po nich, jednak jak ustaliliśmy, spotkaliśmy się na trasie.
Z Polski wyjechaliśmy ok. godziny 7:00. Obraliśmy kierunek Cieszyn. Planowany cel pierwszego dnia to dom wspominanej już na forum Pani Teresy (Koroshegy - Węgry, Balaton). Jak pisałem "granicę" przejechaliśmy w Cieszynie. W zasadzie nic ciekawego o tej podróży nie jestem w stanie napisać. Pogoda świetna do jazdy, ciepło, po prostu ideał. Dalej Czechy (zaledwie kilkadziesiąt kilometrów) i Słowacja. Za miejscowością Zilina wjechaliśmy na autostradę. Zjechaliśmy z niej na wysokości Trnavy i przez Dunajską Stredę pojechaliśmy na południe kierując się na węgierski Gyor. Widoki w zasadzie całkiem "polskie". Nie "pchając" się na autostradę pojechaliśmy dalej na południe przez Zirc w kierunku Balatonu, mając zamiar przez Veszprem, Balatonkenese i Balatonvilagos objechać go prawym brzegiem. Korzystaliśmy z nawigacji więc jazda była w zasadzie jak po sznurku. "Niemal"' bo niestety bezmyślnie podążając za wskazówkami "maszyny" w pewnym momencie stwierdziłem ze jezioro mam po lewej zamiast po prawej stronie. Zawracać nie miałem ochoty bo po pierwsze podobno przynosi to pecha a po drugie była to niedziela ok. 17:00 (a więc koniec weekendu) i w kierunku odwrotnym do naszego sunęły w ślimaczym tempie sznury samochodów. Decyzja - jedziemy dalej. Po pół godzinie docieramy do miejscowości chyba Kopaszhegy a tu ...... przeprawa promowa.
Wprawdzie nie załapaliśmy się na pierwszy prom ale kursują co najmniej 2 i odpływają co mniej więcej 15 - 20 minut (cała podróż węgierskim "morzem" trwa ok. 20 minut). W końcu jesteśmy w Koroshegy. Tu o czym wspominałem wcześniej jesteśmy umówieni z przyjaciółmi którzy wyjechali dzień wcześniej i czekali na nas korzystając z uroku jeziora i gościnności Pani Teresy. W związku z tym że zapomniałem adresu do miejsca noclegu postanowiłem zadzwonić do znajomych żeby po nas wyjechali. No i zaczęło się. Zmieniłem niedawno telefon i okazało się że ERA nie włącza automatycznie Roamingu. W poprzednim telefonie zawsze go miałem więc nawet nie pomyślałem o tym żeby zapytać. Przez jakiś czas jeździłem w tą i powrotem szukając znanego ze zdjęć budynku (ktoś na forum zamieścił kiedyś zdjęcia domu Pani Teresy). Niestety kolejne przejazdy nie przyniosły rezultatu. Dogadać się z kimś "ni w ząb". Mimo że angielski jest mi znany w zaawansowanym stopniu, moi rozmówcy jedynie wzruszali ramionami. Nie sądzę że był to objaw wrogości bo w końcu "Polak i Węgier to dwaj bratanki" - ( dalsza część powiedzenia, zwłaszcza ta o "szklance" jest w 100% prawdziwa i sprawdzona). Nic to, trzeba sobie radzić. W końcu wybór padł na małą pizzerię przy drodze. Muszę zadzwonić. Wchodzę do środka, odzywam się do barmana (chyba właściciel) i ........ znowu to samo - wielkie oczy, przeczące kręcenie głową. Moje wysiłki usłyszał siedzący niedaleko chłopak. Znał angielski i jakoś poszło. Zadzwoniłem do znajomego, zapłaciłem Węgrowi z nawiązką za jego uprzejmość i po pewnym czasie (nie bez problemów) odnalazłem dom którego szukałem (na kolejnej równoległej ulicy). Pani Teresa okazała się przesympatyczną osobą. Ucięliśmy sobie z nią długą wieczorną rozmowę. Okazało się ze mieszka na Węgrzech od 30 lat jednak jej kontakt z Polską i Polakami jest bardzo żywy - i to nie tylko w związku z krajanami korzystającymi z noclegu u niej. Co do samego noclegu to można wypowiadać się o nim jedynie w samych superlatywach. Czysto, wygodnie i cicho. To naprawdę coś czego potrzebowaliśmy po długim dniu podróży. Naprawdę szczerze polecam.
Teraz CHWILOWO wracam do pracy, ale wrócę z relacją. W końcu są ważniejsze sprawy biurze niż jedynie praca - np. "siedzenie" na Cro.pl Mam nadzieję że uda mi się ubarwić relację większa ilością zdjęć,