Cały czas czekaliśmy na gorszą pogodę, żeby wybrać się do stolicy wyspy Hvar. We wtorek stanąłem na nogi. Znowu patelnia. Gardło przestawało boleć. Zaczynałem normalnie jeść. Wcześniej to była głodówka, chociaż w moim przypadku, to akurat dobrze. Nawet wybrałem się na plażę. Niestety musiałem opalać się w cieniu
. Po południu był kolejny wypad do Jelsy. Niestety ja lody musiałem sobie darować. W tunelu Pitve testowali światła. Czekając na zielone światło pstrykaliśmy zdjęcia. Ach te widoki, winnice i gaje oliwne na zboczach.
A po drodze wszechobecna lawenda...
W Jelsie jak zwykle zjedliśmy pyszna lody i zrobiliśmy zakupy.
W środę obudziliśmy się i na niebie było trochę chmurek. Decyzja mogła być jedna - Hvar. Po śniadaniu i kawie zbieraliśmy się do wyjazdu, gdy podszedł do nas nasz rodak z sąsiedniego apartamentu. Okazało się, że zginęła im kotka o imieniu Tosia. Czarna z białym krawatem.
Wyszła parę dni temu i do tej pory nie wróciła. Właściciele byli załamani. Już dwa dni przedłużyli swój pobyt po to, aby odnaleźć Tosię.
Wyruszyliśmy na Hvar z obietnicą, że jak wrócimy to pomożemy w poszukiwaniach. Do Hvaru dojechaliśmy bez żadnych niespodzianek. Ciężko było znaleźć miejsce parkingowe. My znaleźliśmy na parkingu nr 2 (bliżej centrum), nasi współtowarzysze na parkingu nr 1 (troszkę dalej). Wybraliśmy się na spacer po Hvarze. Weszliśmy na główny plac i od razu rozpoznaliśmy miejsce, gdzie gotował Robert Makłowicz. Niestety krewetek już nie było
.
http://www.tvp.pl/styl-zycia/kuchnia/ma ... ja-hvar-20
A to zdjęcie przystani.
Przed wejściem na plac jest wielka tablica z planem miasta. Tam zauważyliśmy, że do twierdzy Spaniola możemy się dostać samochodem od tyłu. Polecam tę drogę. Nie trzeba iść z miasteczka do góry (chociaż to ma swój urok).
No i tradycyjnie zdjęcia z twierdzy na Piekielne Wyspy.
Po południu dzielimy się na grupy i z pyszną polędwiczką ruszamy na poszukiwanie Tosi. Grupa pod dowództwem mojej małżonki znajduje czarnego kotka, ale bez krawatka. To nie Tosia. Pomoc również nadeszła od właścicielki agencji Jadran, która zeskanowała zdjęcie kotki, napisała ogłoszenie i wywiesiła w oknie agencji. Całe Ivan Dolac szukało kotki. Obchodzimy prawie całe miasteczko i okolice. W krzakach na skraju Ivan Dolac słyszę miauczenie. Jeszcze nie dawno, siedział niedaleko siwy kotek. Nie mam pewności, kto miauczy. Krzaki są tak gęste, że nic nie widzę. Podejmuję decyzję - wracam się po bluzę dresową i adidasy. Wchodzę do krzaków, łamiąc gałęzie opancerzony tylko w dres i adidasy. Niestety to było za mało. Nie miałem długich spodni. Nie znajduję kota. Wychodząc moja noga zostaje złapana na lasso przez coś kującego. Kolce wbijają się głęboko. Krwawię... Jest nam bardzo przykro, że nie udaje się odnaleźć Tosi. Pod wieczór właściciel Tosi przynosi puszkę Tuńczyka i szczotkę do czesania kotki. Oni już jutro rano wyjeżdżają. Proszą, że jakby wróciła to dać im znać. Obiecujemy, że będziemy jej wyglądać. Wiedziałem, że jak się znajdzie to pojedzie do Polski z nami.
Jest wieczór, słychać cykady, piękne bezchmurne niebo, pełne gwiazd. Nagle widać jak zza wyspy Scedro wyłania się coś okrągłego i świecącego. UFO - pierwsze skojarzenie. Wyłania się dalej i w całej okazałości widać ... księżyc. Księżyc wędruje sobie dalej i zawisa na niebie odbijając się od spokojnych wód Jadrana. Cudne zjawisko. Pierwszy raz takie widziałem. Niestety zdjęcie nie oddaje piękna i niezwykłości zjawiska.
To nie był koniec przyjemnych wrażeń na ten wieczór. Po chwili przychodzi nasz sąsiad i mówi ze łzami w oczach, że Tosia przyszła do nich. Hurrrra, cieszymy się wszyscy. Oto Tosia w całej okazałości:
A oto list, jaki dostaliśmy nazajutrz.
Zrobiło nam się bardzo miło. Jak się później okazało byliśmy z nimi we wrześniu dwa lata temu w Ivan Dolac w tym samym czasie, a rok temu zarówno oni jak i my bylismy we Włoszech. Ale zbieg okoliczności
Pozdrawiamy Kraków i Tosie
Cdn ...