Rozdział Piąty Część 2 (dzień 2, Niedziela 11.06)
"Plany planami, a życie... miało własny scenariusz"
Jak wspomniałem, w poprzednim rozdziale, w Drveniku podzieliliśmy się na grupki. Jeden z kolegów wybrał się na poszukiwanie plaży lub skałki, na której mógłby miło spędzić czas do "odjazdu". Skałę znalazł całkiem niedaleko. Od portu prowadziła betonowa dróżka, dalej tylko dwa, może trzy kroki i jest skała, wystajaca z wód Jadranu.
Minęła może godziną, gdy na nabrzeżu turyści z Azji ruszyli biegiem do autokarów. To był znak! Prom na Hvar rozpoczął załadunek. Biorę telefon i dzwonię do "S" by pomału zbierał się ze skałki i przyszedł do portu. "S" jednak nie odebrał mojego telefonu, odrzucił rozmowę. Ruszyłem w jego kierunku, a kierowca w ślad za innymi rozpoczął mozolny podjazd do promu. Przeszedłem może kilkadziesiat metrów gdy usłyszałem dzwonek telefonu - dzwonił "S". Gdy kończyłem rozmowę biegłem już naprawdę szybko. Dzwoniłem jednocześnie do kierowcy "A" by pod żadnym pozorem nie wjeżdżał na prom. Gdy dobiegłem do "S" i zobaczyłem jego kostkę (staw skokowy) wiedziałem, że musi go bardzo boleć. Powiedział, że gdy usłyszał mój telefon, zerwał się na równe nogi by jak najszybciej dotrzeć do portu. Nie uszedł jednak daleko. Na betonowej dróżce źle stanął i "chyba zwichną nogę w kostce". Noga wyglądała bardzo nieciekawie. "S" wsparł się na mnie i pomału skacząc na zdrowej nodze ruszyliśmy do przystanii promowej. Nie mogłem dodzwonić się do "A". Gdy odebrał, nie umiał uwierzyć w to co słyszy. Udało mu się opuścić kolejkę. My dotarliśmy do portu zlani potem. Noga wyglądała coraz gorzej. Skoczyłem do sklepu po wodę. "A" w restauracji załatwił worek lodu.
Zasięg internetu był bardzo słaby. Nie potrafiłem znaleźć informacji o szpitalu na Hvarze. Wykonałem kilka telefonów do Polski, by rodzina sprawdziła info o służbie zdrowia. Nasze obawy potwierdziła obsługa w konobie - "na wyspach niewiele wam pomogą, musicie jechać do Splitu". Ruszyliśmy do Splitu. W Makarskiej podjechaliśmy na pogotowie. Ratownicy założyli usztywnienie i podali nam adres kliniki w Splicie. "Wasz kolega nie zwichnął, a złamał nogę". Z taką informacją udajemy się do stolicy Dalmacji.
Przejazd riwierą w drugą stronę już nie cieszy. Próbujemy ustalić co dalej... wracamy do Polski? "S" przekonuje żebyśmy kontynuowali wakacje w Chorwacji. To była długa dyskusja. Do końca nie wiedzieliśmy co z tą nogą... Do szpitala docieramy ok 16:00. Opuszczamy go przed 19:00. Ale bez naszego kolegi "S".
Badania wykazały poważny uraz w stawie skokowym, złamanie kości podudzia. Decyzją lekarzy oraz "S" zostaje w szpitalu, operacja zostanie wykonana możliwie jak najszybciej w splitskiej klinice. Wspólną, trudną decyzją, ekipa będzie kontynuować podróż na Hvar.
"S" odwiedzaliśmy całą ekipą - trzy razy w Splicie. Musieliśmy załatwić formalności związane z leczeniem. Pośredniczyliśmy w kontakcie z rodziną. Dbaliśmy o prowiant i o morale Kończąc temat: wszystko skończyło się dobrze Kolega wrócił do Polski razem z nami, po dwutygodniowym pobycie w szpitalu. Swoją osobą zauroczył chyba wszystkie pielęgniarki i zdobył międzynarodowe kontakty w międzynarodowej sali... np. Japonia. Bardzo chwalił sobie opiekę. Gdy opuszczał szpital, podziękowań i serdeczności nie było końca...