Opuszczamy Hvar.
Jeszcze dzień wcześniej ustalamy, iż nie będziemy wracać na ląd z Sucuraju, ale przepłyniemy ze Stari Grad do Splitu. Dłuższa bo dwugodzinna podróż promem może być wycieczką sama w sobie i atrakcją dla dzieciaków. Dwugodzinna....? Hmmm... zapomnieliśmy o załadunku i wyładunku promu... ale o tym później.
Kamping w górnej części jest już prawie pusty. Nad nami jest jeszcze namiot polsko francuskiego małżeństwa, ale oni także planują wyjazd i ten co my prom. Poniżej toalet, bliżej morza także przetrzebione parcele... pachnie końcówką sezonu.
Pusto, bez namiotów... Nie lubię tłoku, ale takich smętów jeszcze bardziej.
Po nas także zostało już tylko trochę kamieni.
Zeszliśmy jeszcze na brzeg na sentymentalne "pożegnanie morza"... jak ja nie lubię takich smętów
Po minach chłopaków możecie wywnioskować wszystko...
Czas na nas.
Ostatnie spojrzenie za siebie. Gdzieś tam za tymi górami, po drugiej stronie, udało się nam zrealizować jeden z lepszych, wspólnych, wakacyjnych wyjazdów...
Co przed nami? Na początek prom.
W przystani zjawiamy się zgodnie z sugestiami ponad godzinę przed czasem.
Nasz samochód z boksem na dachu obsługa kieruje słusznie do kolejki z samochodami z boksem na dachu. Jesteśmy drudzy lub trzeci w tej kolejce. Niestety znajomych standardowym autem ustawiają na końcu kolejki, na końcu całego parkingu.... mamy nadzieję, że wjadą na rejs o 11:30?!
Wspomagam teraz myjącego mi przednią szybę (podobno) studenta (podobno) nauk morskich ze Splitu (jest tam w ogóle taka uczelnia
), dziesięcioma kunami (i tak przepłaciłem za to co zobaczyłem) i biegnę kupić bilet. Trwa to całe wieki.
Trzeba teraz zabić czas. Zasiadamy pod parasolami... Podczas degustacji ostatniej i zarazem najgorszej ze wszystkich "ledenej kavy" pojawia się ON - Marco Polo.
c.d.n.