05.07.2012r. czwartek
Wieczorna wizyta w Starim Gradzie była superowa. Dojechaliśmy do miasta po 21, chodziliśmy cudownymi uliczkami, w których często były porozstawiane stoły. Miasteczka wieczorem są cudowne i magiczne. Nie mam niestety zdjęć, bo aparat nie podołał w ciemności.
Tu jakieś jedno zdjęcie na którym cokolwiek widać
W końcu docieramy do pięknie położonej Konoby Pharia (to dzięki
Maslince). Na szczęście jest ostanie miejsce w ogródku przy 4 osobowym stoliku. Nad nami rosną owoce kiwi, wokół pełno ludzi, ciemność rozświetlają nastrojowe lampki. Zamawiamy bardzo dobre jedzenie, ja z Barkiem Cevapci, Gabrysia eskalopki, a mój małżonek dagnije. Ja do tego wszystkiego tradycyjnie piwko i delektujemy się zarówno smakiem jak i atmosferą. Pewnie wyda się to Wam śmieszne, ale jestem pod wrażeniem frytek. Nie są to żadne mrożonki, tylko ręcznie obierane ziemniaki, takie jak robiła mi kiedyś babcia.
To właśnie te frytki
Dagnije
Kiwi
Nagle podczas sielskiej kolacji słyszymy odgłos tłuczonego szkła…… a to dziewczynka grała na uliczce piłką i niechcący wpadła jej przez mur ludziom wprost w kieliszki. Potem zjawił się Tatuś …… niezbyt uprzejmy. No ale było, minęło. I tak w sumie było bardzo fajnie. Po kolacji włóczymy się jeszcze po uliczkach i koło 23 wracamy na Camp.
Tej nocy jest znów gorąco, dość tego. Wynoszę się na pole. Dmucham materac do wody i zasypiam przy lekkim wietrzyku. Było zdecydowanie lepiej, tylko komary tak mnie cięły, że coś okropnego, no i rano musiałam wstać o 07.30, bo nie dało się już wytrzymać. Ale co tam, zostały mi jeszcze do zrobienia 3 bukiety- grzechotki lawendowe. Dzieci też wstały, więc mi pomogły. Zebraliśmy również płatki, żeby później zapakować do ozdobnych woreczków. Następnie pyszne śniadanko z Prsutem. Potem pakowanie i jedziemy jeszcze raz na Uvalę M. Zarace. Tym razem niestety już dużo ludzi, ale ważne, że cienia jest pod dostatkiem, a woda jest wyjątkowo ciepła. Płyniemy w czwórkę razem z materacem do pobliskiej groty. Dzieci się boją, więc szybko stamtąd uciekamy. Mój Małż włazi po drodze na różne skałki i skacze do wody. Spotykamy Polaków na plaży, miły Pan zagaduje Bartka, pokazując mu jeżowca. Widzę, że człowiek trzyma w ręce tego jeża, a my zawsze łopatką do wiaderka łowiliśmy. Pozazdrościłam Panu, więc biorę łopatę i płynę w poszukiwaniu jeżowców. Nawet szybko znalazłam jeża, więc go zgarniam, płynę szybko do brzegu i testuję jeża w ręce. Faktycznie nie wbił mi się. W sumie, to jest nawet mniej kujący niż kasztan. Robię sesję zajęciową, dzieci też biorą, a potem szybciutko odstawiam jeża na swoją skałkę.
Sesja z jeżem
A tu mój Łobuz wdrapał się na wielką skałę i gra ważniaka
Około 15 zbieramy się z plaży i jedziemy na Camp - tradycyjnie ostatnio na spaghetti Napoli w akompaniamencie 2 zimnych piwek.
Po obiedzie zajęcia w podgrupach, pisanie kartek, kąpiel, granie w piłkę.
Teraz idę pakować majdan, bo jutro przenosimy się. Kto zgadnie gdzie ??
Po zapakowaniu większości rzeczy jedziemy na popołudniowo - wieczorne zwiedzanie Vrboski. Ale o tym jutro