Kair.
Decyzja o wzięciu udziału w tej wycieczce zapadła jeszcze przed wyjazdem do Egiptu i poprzedzona była długimi rozważaniami z uwagi na nasze dzieciaki. Z zasady bowiem nasza wesoła gromadka wakacjuje wszędzie razem albo nie wakacjuje w ogóle. Znając zaś standardowy plan fakultetu do Kairu z Hurghady było się nad czym zastanawiać. Wyjazd z hotelu ma bowiem zwykle miejsce ok. g. 1-2 nad ranem. Dopiero o 3.00 startuje konwój autokarów z El Gouny, który po ok. 6 godzinach dojeżdża do Kairu.
Ponieważ nasze córeczki dość dzielnie znosiły dotychczas wszelkie podróże, w tym do Cro, gdy Klaudia miała 3 lata a Ania 1,5 roku, postanawiamy podjąć wyzwanie.
Formalności związane z wykupem wycieczki załatwiamy szybciutko na miejscu u rezydenta. Wyjazd z hotelu ma być we wtorek 15.05 o g. 0.45. w poniedziałek wieczorem kładziemy się zatem wcześniej spać, ja chyba nawet jednak nie zmrużyłem oka, dobrze że Agata i córeczki trochę się przekimały.
Obudziłem wszystkich kilkanaście minut po północy, odbyło się to dość bezboleśnie, dzieciaczki szybciutko się wybudziły, obyło się bez jakichkolwiek płaczków.
Ok. g 0.30 wychodzimy przed hotel i to okazuje się powodem małego zamieszania, gdyż natychmiast podjeżdża po nas busik i kierowca proponuje transport do Hurghady. Na moje pytanie, czy jest on przedstawicielem naszego biura podróży wysłanym po nas w związku z wycieczką do Kairu wszystko potwierdza i macha ręką, żeby szybko wsiadać do środka. Mimo, że jestem najoględniej mówiąc nie do końca wypoczęty i mózg nie pracuje jak należy nabieram pewnych wątpliwości i przeganiam tego busa. Postanawiamy wrócić do recepcji i czekać, aż podjedzie pod hotel jakiś większy pojazd z budzącą większe zaufanie załogą. Tak się rzeczywiście dzieje i po ok. 10 minutach przed budynek podjeżdża autokar. Wtedy jednak na naszej drodze staje kolejna przeszkoda a mianowicie niewiadomo skąd w drzwiach hotelu pojawia się policjant, który, gdy zacząłem się do niego zbliżać macha do mnie, żeby się odsunąć. Zdezorientowany, początkowo robię co każe, zwłaszcza, że ma on przy sobie odsłoniętą niezłą giwerę, ale po chwili znowu nabieram wątpliwości, podchodzę do policjanta ponownie i próbuje mu tłumaczyć, że czekamy na autokar do Kairu. Widzę, że gościu nie kuma o co mi chodzi, ale efekt jest taki, że przestaje na nas machać. Przechodzimy więc do autokaru i tam pytam, czy to transport wycieczki do Kairu. Jakiś pan mówiący dość płynnie dialektem angielsko-egipskim prosi najpierw o pokazanie biletu. Po jego otrzymaniu dość długo mu się przygląda i wreszcie stwierdza, że możemy wsiadać.
Wydaje mi się, że sytuacja ta godna była szerszego opisania, gdyż dość dobrze obrazuje egipską organizację pracy oraz to, że w tym kraju trzeba mocno działać samemu. Co ciekawa kolejna wycieczka do Luksoru miała zupełnie inny początek - w recepcji czekał na nas przedstawiciel biura z listą nazwisk gości jadących na wycieczkę , więc nie wiem do końca czy takie akcje jak opisałem wyżej (pomijam tego busika) są normalne, czy tylko nam tak się przydarzyło.
W każdym razie zajmujemy miejsca w autokarze i następne dwie godziny bujamy się po Hurghadzie zbierając spod hoteli kolejnych gości. O 3.00 formuje się ostatecznie konwój i w kilkadziesiąt autokarów w asyście policji wyjeżdża w stronę Kairu.
Po drodze nasze skarby usypiają. Grupa w naszym autokarze to Polacy, Czesi i Francuzi. O 6.00 mamy przerwę na śniadanie, słońce dopiero wschodzi.
Ok. 8.20 wjeżdżamy do Kairu. Bloki po obu stronach drogi wyglądają fatalnie, miałbym poważne wątpliwości, czy ktokolwiek w nich mieszka, gdyby nie sterczące na parapetach anteny satelitarne i gdzieniegdzie porozwieszane sznury ze schnącą bielizną. Nie robię zdjęć bo na tym odcinku jedziemy jeszcze dość szybko i nic by z tego nie wyszło.
Ok. 8.45 pojawia się przed nami taki widok.
Po paru minutach stajemy na parkingu i polska grupa ( 7 osób razem z naszymi bąblami) odłącza się od pozostałych 2 grup. Dostaliśmy jednak swój busik i polskojęzycznego przewodnika. Był to Egipcjanin Adel, egiptolog po studiach w Polsce. Naszym busikiem podjeżdżamy pod piramidy. Pierwsze wrażenie jest naprawdę bardzo mocne i niestety fotki nie są w stanie tego przekazać. Zaczynamy zwiedzanie od najmniejszej piramidy faraona Mykeranosa.
Potem przejeżdżamy pod p. Chefrena i Cheopsa. Ania i Klaudia dzielnie zwiedzają z nami.
Mi najbardziej podoba się p. Chefrena, ta z zachowanym kawałkiem licówki na samym szczycie.
Teraz parę słów o tych niewątpliwie wspaniałych budowlach. Powstały one w XXVII - XXVI wieku p.n.e za panowania w/w faraonów - Cheopsa, jego syna Chefrena i wnuka Mykeranosa. Największa jest oczywiście p. Cheopsa.
Jej wysokość to pierwotnie 146 metrów, aktualnie 137 metrów (kopuła piramidy wykonana była ze złota i oczywiście nie zachowała się do dzisiejszych czasów, w tym miejscu jest teraz taka metalowa konstrukcja, którą będzie widać na kolejnych fotkach). Masa p. to ok. 6 mln ton. Budowana była w ciągu 20 lat przez 100 000 osób.
Wielkie piramidy to grobowce tylko faraonów, jego rodzina chowana była ewentualnie w tzw. piramidach satelitarnych. Wynikało to z tego, że faraon uznawany był za boga a jego rodzina już nie koniecznie. Trójkątny kształt p. symbolizuje nieśmiertelność. Podobno jego pierwowzorem były wierzchołki gór sterczące ponad wodami potopu w czasach Noego. Nie jest to m. zdaniem teoria odosobniona, przecież cywilizacja egipska jest jedną z najstarszych znanych na świecie, sięgająca 5000 lat p.n.e, a więc pamięć ludzka w tym czasie mogła dotykać rzeczywistości biblijnej.
Wszystkie groby faraonów budowane były na zachodnim brzegu Nilu - symbolizował on bowiem Kraj na Zachodzie, odpowiednik nieba w egipskich wierzeniach. Także Dolina Królów w Luksorze jest na zachodnim brzegu Nilu.
Następnym punktem wycieczki był Sfinks.
Jest to rzeźba przedstawiająca faraona Chefrena z jego własną głowa i ciałem lwa. Symbolizować to miało jedność sił duchowych i fizycznych faraona.
Po ok. 1,5 godziny opuszczamy piramidy i zaczyna się bezsensowna część wycieczki, sklepy z perfumami, bawełną, papirusem. Jedynym plusem tej ganianiny jest okazja do pyknięcia paru ciekawych fotek .
Ok. południa dostajemy obiad na fajnym statku na Nilu.
Policja turystyczna czuwa także nad naszym posiłkiem - guess, who's the boss?
Po Nilu co rusz coś płynie, a to łódeczka, a to kaczuszka...
I jeszczę parę fotek z kairskiej ulicy.
Na zakończenie wpadamy na 1.5 godziny do Muzeum Kairskiego. Tu oglądamy prawdziwe cuda starożytności, ogromne posągi faraonów, m.in. Ramzesa II, królowej Hatszepsut, skarby z grobowca f. Tutenchamona, w tym maskę jego mumii wykonaną z 1 kawałka złota o wadze 11 kg. Na moja prośbę przewodnik pokazał nam Stellę Izraeli - jedyne źródło egipskie, w którym pojawia się nazwa narodu żydowskiego.
Przyznam się szczerze, że byłem już w tym czasie tak zmęczony, że głowa niewiele przetwarzała. Dlatego zakupiłem sobie super przewodnik po muzeum z dokładnym opisem wszystkich ważniejszych eksponatów.
Z Kairu do Hurghady wyjechaliśmy o 16.15, do hotelu dotarliśmy totalnie wykończeni ale bardzo szczęśliwi ok. 23.30.
Tak to spełniło się jedno z moich marzeń z dzieciństwa.