Dzień czwarty, 2011-09-13
Mój bądź co bądź ambitny plan pisania live dzień po dniu niestety legł w gruzach, więc postaram się ponadrabiać trochę zaległości. Po Dubrovniku nadszedł czas (ponownie) na słodkie lenistwo na plaży.
Wylegiwanie na plaży zaczęło się od bacznej obserwacji krabów, chowających się w szczelinach dużej skały. Bawiło nas, kiedy na nasz widok wędrujący z jednej dziury do drugiej skorupiak nieruchomiał. Ot, taki instynkt obronny. Ale kiedy schował się w jednej ze szczelin, mechanizmy obronne ulegały zmianie. Po włożeniu w nią np. źdźbła trawy, następował nagły atak szczypcami. Niestety, moje lipne umiejętności foto pozwoliły w miarę czysto uchwycić tylko jedną klatkę:
30. No, dawaj, dawaj palucha...
Później był dalszy ciąg zasłużonego odpoczynku, przerywany leniwymi strzałami do czegokolwiek, co się ruszało bądź nie.
31. Konzum na wodzie
32. Figa - dodatkowa słodycz dla ciała
33. Oliwki w gaju między Podgorą a Tucepi
34. Po długim czekaniu aż dachowy os....ec usiądzie...
35. I widok od strony Tucepi na 'nasze' plaże z górującym pomnikiem
Po plaży obiadek, kawka i obowiązkowa siesta. Później - spacer przy zachodzie słońca. Za każdym razem, kiedy wychodzimy z naszego apartmani wita nas mniej więcej taki widok:
36. Pełna marina
37. Kot po raz drugi - i na pewno nie ostatni
38. Zuzka z nowym 'kumplem' z pobliskiej konoby
39. Tak wg małej wygląda 'żabkowe zdjęcie'.
40. Kolejny zachód słońca się rozpoczyna. Zapas romantyzmu na cały rok z góry gwarantowany
41. I widok na zachód z syrenką w tle (lub na syrenkę z zachodem w tle - jak kto woli)
Kolejny dzień upłynał, a my żądni wrażeń udaliśmy się na taras, gdzie po wieczornej konsumpcji Rakiji szykowaliśmy się do następnego dnia. Czyli do wycieczki z amplitudą wysokości jakieś 1762 metry (w końcu ruszamy z mariny, a więc niemal z poziomu morza).
c.d.n...