Mimo tej zmiany łatwo udaje nam się odnaleźć, gdy już docieraam nad jezioro. Jako że z uwagi na upał nasze zasoby wody gwałtownie zbliżyły się do zera, zachodzimy do schroniska, gdzie sycimy pragnienie małymi puszkami piwa po trzy euro sztuka. Kiedy robimy sobie piknik na zewnątrz, nadchodzą dwa psy, z których jeden to ten aportujący śnieg. Rudo-łaciaty chwilę leży obok nas, po czym odchodzi do cienia, a ten aportujący - piękny czworonóg - zaczyna się stopniowo niecierpliwić, objawiając to szczekaniem.
- Żarcie! Żarcie! Wy się obżeracie, a ja to co? Pies?! - odczytuje jego ujadanie Bea.
Niech będzie - dostaje od nas, fakt że niewielki, kęs chleba z pasztetem, serem i sałatą. Sałatę wypluwa od razu, reszta mu smakuje. Po posiłku - nie ma rady - trzeba coś wypić, wchodzę zatem do środka po następne dwa piwka. O ile przedtem obsłużył mnie młody chłopak, to teraz piwo podaje mi starszy z tej dwójki, która cięła rano śnieg.
- A ja cię znam - słyszę od niego...
Zgłupiałem. Mnie?! Aż taki sławny to chyba nie jestem. W TV mnie nie pokazują, czyżby jakieś listy gończe rozwieszono? Jakieś... niezapłacone mandaty?...
- Ty byłeś w Sierra de Guadarrama.
Patrzę na niego, próbuję sobie przypomnieć, ale u mnie z pamięcią do twarzy zdecydowanie kiepsko jest. Jednak jeśli mnie zna, to może to być jedynie...
- Guzman?
- Si, claro! Guzman!
Wybuchamy obaj śmiechem.
- Wybacz, nie poznałbym cię. Niesamowite, że ty mnie rozpoznałeś!
- Ale ty za to pamiętasz moje imię - kwituje z radosnym uśmiechem.
Ba! Pamiętam również Letycję. Oślicę, imieniem żony następcy króla Hiszpanii. Po latach, kiedy będę pisał tę relację, Letycja będzie już królową - oczywiście nie mam na myśli oślicy...
Pytam co robi tutaj, w Gredos, skoro opiekuje się schroniskiem tam, w Pedrizie. Okazuje się, że na skutek upałów, tam spotęgowanych jeszcze przez otoczenie czerwonych skał, zamknęli schronisko, a on na dwa tygodnie przeszedł do pomocy tutaj. Bea czeka spragniona, więc wychodzę z piwami na zewnątrz, ale po chwili ekipa z Guzmanem dołącza do nas i mamy okazję do dalszej pogawędki. Przy okazji dowiadujemy się, że pies jest diabetykiem i dlatego nie można go dokarmiać. Na wszelki wypadek nie wspominam o tym niewielkim kęsie od nas.
Potem nadchodzą turyści, więc Guzman wraca do środka. Kiedy odnoszę puste puszki i się z nim żegnam, pytam jeszcze, czy po tych dwóch tygodniach wraca do Guadarramy.
- Nie, mam urlop.
- A co planujesz na urlop?
- Pojadę w góry - przypomina mi listonosza, który po pracy idzie na spacer - w Pireneje albo w Picos de Europa.
O, to mamy szansę jeszcze wpaść na siebie...