Obsługa krząta się przy kolacji, a niezmordowane dzieciaki wyczyniają harce. Dowiaduję się, że nocleg kosztuje 7,50. Za dwa euro więcej mógłbym mieć śniadanie, ale rezygnuję z oliwek i tostów z marmoladą. Chcę tu zostawić graty na cały następny dzień i zrobić pętlę na lekko, ale jeszcze nie wiadomo, czy schronisko będzie czynne kolejnego dnia. Póki co, akceptuję sypialnię na pięterku, do której wchodzi się po dostawianej drabince.
- Będziesz miał spokojniej bo grupa śpi na dole. Tylko do "servicios" będziesz miał daleko.
Mówię, że załatwię potrzeby fizjologiczne przed pójściem do wyrka i pytam gdzie te udogodnienia się znajdują. Mój rozmówca robi szeroki gest ręką, wskazując las obok schroniska.
Póki co, znajduję spokojniejsze miejsce na tyłach budynku i przyrządzam sobie kawkę. Gdy ją piję, słyszę dźwięk, jakby ktoś drzewo łupał, nie spiesząc się. Ale dźwięki dochodzą od strony skał, sterczących powyżej. I co widzę? Trykają się rogami młode koziorożce. Podchodzę bliżej, ale nie są zbyt płochliwe - przenoszą się tylko o jeden poziom wyżej.
Wracam do schroniska i nie mogę sobie odmówić przyjemności wypicia piwka. I drugiego. Potem trzeciego. Eeech, życie jest piękne...
Dzieciaki urzędują jeszcze długo po zmroku, wreszcie kładą się spać. Obsługa sprząta jadalnię i schodzi w dolinę, za wyjątkiem mojego rozmówcy, który będzie spał w pomieszczeniu obok mojego. Ma na imię Guzman. Mówi mi, że wprawdzie schronisko będzie w ciągu dnia zamknięte, ale mogę wszystko zostawić, bo on wróci tutaj wieczorem. Ucieszony takim obrotem sprawy, zasypiam szybko, mając w planach pracowity, następny dzień.