Do grobowca wpuszcza "strażnik" - dwie, trzy osoby, przerwa, dopóki nie wyjdą poprzednicy, potem znowu dwie, trzy, cztery osoby. Niektórzy mają znajomości i wchodzą z marszu, zwłaszcza atrakcyjne Rosjanki polecane przez młodego popa. Świat nie jest sprawiedliwy!
Szło dość sprawnie i czas oczekiwania zamknąłby się w 20-25 minutach, gdy nagle wszystko stanęło i zaczęto przestawiać metalowe barierki! Co jest grane?!
- Msza, potrwa godzinę - odpowiada Arab/Palestyńczyk zaniepokojonym Rosjanom. Ci machają rękami i rozpoczynają odwrót. - Żartowałem! - woła facet ze śmiechem. - To tylko kilka minut!
Z oddali słychać łacińskie śpiewy, które na razie są częściowo zagłuszane przez... piosenki polskiej grupy.
- Silence! - krzyczy do nich strażnik. - Sileeence! - wrzeszczy, gdy Barka nadal rozbrzmiewa wśród murów. Musiał w końcu do nich podejść, aby się uciszyli.
Zbliża się procesja franciszkanów. To oni wraz z prawosławnym patriarchatem Jerozolimy i Apostolskim Kościołem Ormiańskim mają swoją siedzibę w Bazylice i najwięcej praw w jej użytkowaniu. Zakonnicy w brązowych wdziankach są coraz bliżej, a w Rosjan nagle wstępuje dzika energia, bo zaczynają napierać na tych stojących przed nimi. Wszystko chcą zobaczyć, wszystko sfotografować. Jedna kobieta nagle straciła słuch, bo zupełnie nie reagowała na ponaglenia ochroniarza żeby zejść z przejścia. Trzeba się mocno zaprzeć, aby nie wepchnęli człowieka w barierkę.
Braciszkowie zrobili swoje i udali się do zakrystii. Ponownie zaczynają wpuszczać i po chwili (a w sumie gdzieś po trzech kwadransach) wchodzimy do
Anastasis. W środku są dwa maleńkie pomieszczenia, każde mieści ledwie kilka osób. Pierwsze to kaplica Anioła z ołtarzem wykonanym, według tradycji, z kamienia zakrywającego grób. Drugie to właściwy Grób Pański. Kiedyś był to środek skały, ale w czasie budowy pierwszego kościoła przez Konstantyna większość z niej skuto, aby wydobyć miejsce pochówku - pozostała jedynie dolna część i ściany boczne. Żeby to sobie lepiej wyobrazić posłużę się grafiką z Wikipedii:
Nisza grobowa, na której kładziono ciało, prawdopodobnie przetrwała zniszczenie świątyni w XI wieku oraz pożar na początku wieku XIX-go.
Do tego drugiego wnętrza weszliśmy we trójkę, oprócz nas młoda Rosjanka. Zapanowała jakaś niesamowita cisza, atmosfera zdawała się gęstnieć. Po prawej stronie ciągnie się kamienna ława-ołtarz. Kleknęliśmy i dotknęliśmy go ręką. Prąd mnie nie kopnął, nie poczułem żadnej boskiej obecności ani nic z tych rzeczy. Nie miałem prawa poczuć, bo to nie jest relikwia, wbrew powszechnej opinii na płycie nie leżał zmarły Chrystus, to jedynie symbol. Musielibyśmy podnieść kamień, pod nim zobaczylibyśmy wnękę z IV wieku i głębiej drugi kamień, a dopiero tamten zakrywa właściwą komorę grobową w której spoczęło ciało. Przed kilku laty przeprowadzono dokładne badania grobowca (pierwsze od XVI wieku) i potwierdzono ten stan rzeczy oraz fakt, że nisza grobowa rzeczywiście nie była uszkodzona ani zmieniana przez ponad półtora tysiąca lat, od czasu późnego Cesarstwa Rzymskiego.
Spędziliśmy w środku może minutę - to i tak długo. Nikt nas nie pilnował, mogłem spokojnie zrobić zdjęcia. Nie uczyniłem tego. Czułem, że nie mogę, że jednak byłaby to jakaś desakralizacja. Przez tę krótką chwilę myśli wydawały się zniknąć, mózg wyłączyć.
O ile kaplica Grobu jest niewątpliwie numerem jeden Bazyliki, o tyle na numer drugi zasługuje na pewno
Kalwaria na skale Golgoty. Z oryginalnej "czaszki" pozostały jedynie fragmenty. Zdziwiło mnie, że miejsce ukrzyżowania od grobu dzieli tak niewielka odległość, może kilkadziesiąt metrów. Czytając Biblię (i oglądając filmy) człowiek miał wrażenie, że to jest dalej.
Do położonych na wysokości piętra kaplic wchodzi się po schodach, skręcając zaraz za wejściem w prawo. Ja musiałem sobie poradzić wdrapując się schodami... wyjściowymi, gdyż druga strona była kompletnie zablokowana tłumem Rosjan. Stali oni w długiej kolejce do ołtarza pod którym znajduje się otwór - według tradycji ma to być czoło skały, gdzie wbito krzyż. Większość pomieszczenia pokonywali na kolanach i na bosaka, strasząc brudnymi stopami.
Kalwaria dzieli się na dwie części - katolicką kaplicę Przybicia do Krzyża oraz prawosławną Śmierci na Krzyżu. Obydwie są bogato zdobione. Można stąd także popatrzeć w dół.
Jeśli ktoś nie chce się wspinać ani stać w tłumie to dolną część Golgoty zobaczy również poniżej, w
kaplicy Adama. Tradycja żydowska mówi, że właśnie na Golgocie pochowano pierwszego mężczyznę w historii ludzkości. Kiedyś kaplica należała do katolików, po pożarze w 1808 roku wyremontowali ją i przejęli prawosławni, przy okazji niszcząc stojące tu grobowce królów jerozolimskich.
Gdybym chciał napisać tylko o najważniejszych miejscach Bazyliki Grobu Świętego, to mógłbym w tym momencie zakończyć, ale świątynia jest rozległa i ma wiele innych, ciekawych zakamarków. O wiele bardziej mi się w niej podobało niż w Bazylice Narodzenia w Betlejem.
Centralną cześć stanowi
Katholikon - dawny kościół krzyżowców, przebudowany i użytkowany przez prawosławnych, lecz poza nabożeństwami niedostępny dla pospólstwa.
Do
kaplicy Syryjczyków zajrzałem przypadkowo, zastanawiając się co to za boczne, słabo oświetlone wejście niedaleko Grobu Bożego. Ciemny pokój z brudnymi ścianami, niektóre z nich ozdobione hasłami typu "kocham Jarka", dyndająca z sufitu lampa i rozpadający się drewniany ołtarz. To ta bardziej zaniedbana strona Bazyliki, ale może przez to bardziej klimatyczna?
Więzienie Jezusa to kolejna kaplica prawosławna, która nie ma nic wspólnego z nazwą, ale to w niej przeżyłem największe emocje w czasie wszystkich wizyt.
Podchodząc usłyszałem jakieś dziwne odgłosy, jakby ktoś ciągle charczał i usiłował odchrząknąć flegmę z gardła. Przekroczyłem próg i widzę z boku starszą kobietę, wijącą się i trzęsącą przed obrazem. Olałem to i zrobiłem zdjęcie wnętrza, a ona w tym momencie się odwróciła... Gdy zobaczyłem jej twarz i wzrok... zjeżyły mi się wszystkie włosy na całym ciele! Momentalnie się wycofałem, od razu skasowałem fotkę, na którą się załapała... Nie wiem czy cierpiała na chorobę psychiczną czy coś ją opętało i wolałem tego nie sprawdzać, ale w głowie tłukła się myśl o rozmaitych demonach! Potem jeszcze przez dłuższą chwilę pociłem się z wrażenia, a na wspomnienie tego momentu nadal czasem przechodzą mnie ciarki.
Krypta św. Heleny, całkiem ładna, z mozaiką na podłodze i obrazami na ścianach, wybudowana przez krzyżowców. Zarządzają nią Ormianie.
Z boku schody prowadzą do
kaplicy Znalezienia Krzyża. Historycznie jest to pozostałość po rzymskiej cysternie na wodę, a tradycja religijna opisująca to miejsce jest bardzo ciekawa. Helena, matka cesarza Konstantyna, a późniejsza święta, była typową neofitką, bardziej gorliwą od "starych" chrześcijan. Z Konstantynopola wybrała się do Ziemi Świętej aby odnaleźć miejsce śmierci Chrystusa. Już pisałem, że na Golgocie Rzymianie wznieśli świątynię swoich bogów, więc konieczne stało się jej zburzenie. Jak wiadomo - my możemy zniszczyć obcy święty przybytek, obcy naszego nie!
Kiedy pogański gmach został rozebrany, cudownym trafem odkryto czaszkę, grób i trzy krzyże. O ile istnienie Golgoty i czyjegoś grobu jest faktem, o tyle z tymi krzyżami to już bardziej problematyczna sprawa - po trzystu latach okazało się, iż leżą w tej samej okolicy co za czasów Poncjusza Piłata, nienaruszone i jeszcze z oryginalną tabliczką INRI! Nikt ich nie tknął przez trzy wieki, ani Żydzi, ani Rzymianie. Naprawdę trzeba wielkiej wiary, aby w tę historię uwierzyć!
Tu oczywiście znowu jest kolejka, znowu przeważnie Rosjan, którzy całują punkt znalezienia krzyży. I tylko Koptowie twierdzą, że leżały one w innym miejscu, zupełnie przypadkowo pod ich klasztorem
.
W jednej z mniejszych kaplic pod ołtarzem spoczywa fragment kolumny z szarego marmuru. Ma upamiętniać koronację Jezusa koroną cierniową i wyszydzanie go (choć co ma piernik do wiatraka?). Nie dane było mi się przyjrzeć jej na spokojnie, szybko pojawiła się kilkuosobowa grupa i przyłożyła uszy do płyty.
- Słyszycie jak bije? Niesamowite, prawda? - emocjonował się młody batiuszka.
Przyłożyłem i ja. Nic nie słyszałem.
Chodzić można tu jeszcze długo, ale na tym poprzestanę. Na pewno Bazylika Grobu Świętego warta jest mszy, a nawet dokładnych odwiedzin.
Kończąc temat tego obiektu jeszcze tylko wspomnę o najsłynniejszej
drabinie świata. Stoi sobie na gzymsie przy oknie. Niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie to, iż oparto ją tam dawno temu: występuje już na rycinie z 1728 roku, jej istnieje potwierdzą litografie i zdjęcia z kolejnego wieku. Ktoś ją kiedyś ustawił (ta część należy od Ormian) i zapomniał zabrać, a Status Quo zabrania samowolnego zmieniania istniejącego stanu rzeczy. Będzie zatem stała jeszcze długo, może do końca świata (choć chyba przynajmniej raz wymieniono ją na nowszy model).