Po konsumpcji i wysłuchaniu spowiedzi rozpłodowego Betlejemczyka nastał czas na dalszą drogę. Najprościej wrócić do Jerozolimy w taki sam sposób jak się ją opuściło, lecz ja postanawiam podejść do granicy piechotą.
Najpierw idziemy znaną już ulicą handlową.
Palestyńskie samochody z zielonymi rejestracjami (izraelskie są żółte). Żaden z nich nie wjedzie na teren państwa żydowskiego.
Przechodzimy obok kościoła ewangelickiego - najstarszego należącego do luteran w Palestynie, z końca XIX wieku. Tak jak bazylikę dofinansowywał cesarz austriacki, tak tę świątynię cesarz niemiecki.
Odbijamy w prawo w boczną drogę. Na mapach oznaczono ją jako Children street, a w terenie John Paul II street. Tutaj turystów nie spotykamy.
Potem dochodzimy do Hebron street i ona zaprowadzi nas do punktu przekraczania granicy. Szosa jest teoretycznie dwupasmowa, ale w praktyce prawy pas służy jako parking i chodnik.
Lepiej patrzeć pod nogi...
W Palestynie określenie "hipermarket" jest trochę inne niż u nas.
Po dziesięciu minutach dreptania wyrasta przed nami wysoka szara ściana i wieża strażnicza. Otoczony złą sławą
mur bezpieczeństwa, nazywany też murem separacji czy płotem rozdzielającym. Tutaj zdecydowanie nie jest to płot.
Mur zaczęto stawiać w 2002 roku. Bezpośrednią przyczyną była trwająca wówczas druga intifada, powstanie Palestyńczyków przeciwko Izraelowi. Mieszkańcy Autonomii, nie mając szans w bezpośrednich starciach zbrojnych z żydowskimi siłami bezpieczeństwa i wojskiem, skupili się na atakach terrorystycznych. Dotykały jednak one nie tylko izraelskich funkcjonariuszy, ale zupełnie przypadkową ludność cywilną, niekoniecznie zresztą obywateli Izraela. Palestyńczycy taranowali ludzi autobusami, strzelali z broni wszelakiego rodzaju, ale głównym środkiem przemocy byli terroryści-samobójcy. Wysadzali się na przystankach, w środkach komunikacji publicznej, w dyskotekach, w pizzeriach, na targowiskach. Dosłownie wszędzie. Przez kilka lat strach było wychodzić na izraelskie ulice, zwłaszcza w Jerozolimie i Tel-Awiwie, bo człowiek nie miał żadnej pewności czy wróci... Nie wiem, czy wybrałbym się wtedy w podróż na Bliski Wschód. Dla przykładu - w czerwcu 2003 roku wyleciał w powietrze autobus na placu Davidka, tuż pod obecnym hostelem Abraham, w którym spaliśmy. Oprócz zamachowca zginęło 17 osób a setka została rannych...
Terror siali głównie Palestyńczycy z Autonomii, a nie ci zamieszkali w Izraelu. Dziwny przypadek, ale zazwyczaj ci izraelscy wyznawcy Mahometa są znacznie mniej skłonni oddawać swoje życie. Władze Izraela ogłosili, że budują zaporę, która uniemożliwi przedostawaniu się zamachowców. I swój cel osiągnęli: od czasu budowy muru liczba zamachów spadła niemal do zera. Czasem coś się zdarza, jakieś ruchawki w Jerozolimie, dość często na granicy ze Strefą Gazy latają rakiety i giną ludzie, ale ogólnie to nie ma porównania z tym, co się działo jeszcze piętnaście lat temu. Patrząc w ten sposób i cytując klasyka: nie popieram, ale rozumiem.
Na zdjęciu poniżej załapał się nawet busik ONZ.
Mur, oprócz powstrzymywania terrorystów, skutecznie ogranicza Palestyńczykom możliwość podróżowania i jest łatwym narzędziem do pokazywania, kto tu naprawdę rządzi, zwłaszcza, że na wielu odcinkach wgryza się w terytorium Autonomii znacznie bardziej, niż dawna granica z 1967 roku. Paradoksalnie stał się też atrakcją turystyczną, przy której można sobie dorobić.
Działają jakieś małe biznesy, bo sporo osób zjawia się, żeby obejrzeć graffiti, jakimi są obsmarowane ściany muru od strony Autonomii. Niektóre faktycznie są ciekawe, zabawne lub skłaniające do refleksji...
Jest nawet Donald, ale nie kaczor.
Tuż obok funkcjonuje działa stacja benzynowa oraz stoi budynek rządowy - delegatura ministerstwa do spraw religii czy czegoś podobnego. Dziwna lokalizacja.
A skoro już jesteśmy przy instytucjach ministerialnych... Obecnie Palestyńczycy chcą własnego, niepodległego państwa. To jednak pragnienie dość nowe patrząc na historię tego regionu. Co więcej - praktycznie aż do XX wieku nie istniała odrębna świadomość narodowa Palestyńczyków. To byli po prostu Arabowie (choć jak pisałem wcześniej etnicznie niekoniecznie nimi są), mieszkańcy Imperium Osmańskiego, a konkretnie południowej Syrii (Arabowie syryjscy). Nawet utworzenie brytyjskiego mandatu Palestyna (obejmującego początkowo również dzisiejszą Jordanię) nie spowodowało powstania "narodu palestyńskiego". Można napisać, iż stworzyli go... Żydzi. Rosnąca żydowska emigracja do Ziemi Świętej, konflikt żydowsko-arabski, powstanie Państwa Izrael, a zwłaszcza wojna w 1967 roku, kiedy to Zachodni Brzeg Jordanu i Strefa Gazy została przez Żydów zajęta. Wszystko to sprawiło, że dzisiaj człowiek z Betlejem określi się jako Palestyńczyk, a nie Syryjczyk czy Jordańczyk.
Widok muru powoduje, że mamy wrażenie przeniesienia się w czasie do podzielonego Berlina. Złudzenie - ściana blokuje jedynie miejscowych, turysta nie ma większych problemów z jej przekroczeniem.
Pomysłowość sprejowców nie zna granic. Na wieży strażniczej wymalowali glizdę. Z kolei kobieta w środkowej części to Lajla Chalid, urodziwa terrorystka - porywaczka izraelskiego samolotu.
W tym miejscu mur biegnie dziwnie, robi kółko, gdyż okrąża tzw. Grób Racheli, święte miejsce judaizmu. Teoretycznie grób leży na terenie Betlejem, lecz dostęp do niego jest dostępny jedynie od strony Izraela.
My także zaraz przejdziemy do innego świata. Już widać
Checkpoint 300.
Nagle zaczepia mnie uliczny sprzedawca.
- Przyjacielu, tamtędy nie przejdziesz.
- Hę, czemu? - robię zdziwioną minę i próbuję odgonić od siebie jego kolegę, który wciska mi puszkę zimnego napoju.
- To jest przejście tylko dla samochodów. Piesi chodzą z boku.
Pokazuje mi okrężną drogę przez bardzo zaniedbaną, zasyfioną okolicę i po kilku minutach znowu dochodzimy do ściany.
Tu z kolei stoi cała grupa taksówkarzy.
- Mój przyjacielu, chcesz się dostać do Jerozolimy? Odwieziemy cię do centrum na autobus!
Genialny pomysł! Przeszedłem przez całe Betlejem pod granicę aby taksówką wrócić na przystanek autobusowy
. Na szczęście nie są zbytnio nachalni i kiedy grzecznie odmawiam pokazują mi którędy wejść do środka checkpointu.
Najpierw jest długi korytarz z kilkoma drzwiami. Wszystkie zamknięte, a cofnąć się już nie można. Wreszcie odkrywam, że ostatnie się otwierają. Znaleźliśmy się w dużej hali z kilkoma stanowiskami do odprawy, ale działa tylko jedno. Zaliczam pierwszy kołowrotek. Wykrywacz metali zaczyna piszczeń. Zaaferowany nie powyciągałem z kieszeni monet i innych drobnych przedmiotów. Siedzący w budce żołnierz patrzy na mnie jak na debila i znudzonym głosem woła, aby wyłożyć wszystko do skrzyneczki. Pomaga mi młody chłopak, jedyna osoba oprócz nas, która w tym samym momencie opuszczała Autonomię.
Podajemy paszporty, krótkie spojrzenie i idziemy dalej. Drugi kołowrotek, za nim ubrany na czarno policjant z karabinem pokazuje drzwi na lewo. A tam już Izrael.
Mimowolnie z ulgą wypuszczam powietrze. Nic nam groziło, wszystkie przebiegło sprawnie, ale czuć unoszące się w powietrzu napięcie i ta świadomość, że jesteśmy na samym styku dwóch wrogich sobie cywilizacji.
Po izraelskiej stronie syf taki sam jak po palestyńskiej. Śmieci, śmieci, śmieci, całe wystawki na murkach.
Autobus już stoi. Arabski. Prócz nas sami miejscowi. Chwilę czekamy, aż zbierze się więcej osób i ruszamy do centrum Jerozolimy. Palestyna zostaje za murem...
-----
Wizyta w Betlejem była ciekawym przeżyciem. Pod względem architektonicznym miejscowość nie zachwyca, ale można trochę wczuć się w odmienny klimat. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że miasteczko, z racji bycia celem pielgrzymek, jest mało reprezentatywnym ośrodkiem Autonomii Palestyńskiej. Tam jeszcze jest jakaś możliwość pracy, prowadzenia restauracji, baru, hotelu. Oferowania się jako przewodnik albo taksówkarz. No i panuje względny spokój, starcia z izraelskim wojskiem zdarzają się rzadko.
Podczas przebywania w Autonomii nie uniknie się tematyki związanej z kwestiami politycznymi, murem, segregacją (a przynajmniej nie unikną tego osoby, którzy widzą coś więcej niż tylko kościół w centrum). Wielu będzie chciało zająć jakieś stanowisko, poprzeć którąś ze stroną. Zazwyczaj optują za Palestyńczykami (co ciekawe, często robią to ci sami ludzie, którzy w Europie wyzywają ich od ciapatych, kozojebców, muzlimów i tym podobnych - ale tutaj walczą z Żydami, więc są fajni). A to nie jest tak prosto, nie ma tylko czarnego i białego, każda ze stron ma swoje racje, których przeciwnik w żaden sposób nie zaakceptuje i nie zrozumie. Sytuacja bez wyjścia, węzeł nie do rozwiązania, chyba tylko, że te ostateczne...
Chciałbym w przyszłości zajrzeć do palestyńskich miejsc mniej odwiedzanych przez turystów. Ale to na razie odległe plany
.