No to dzisiaj będzie o winie i destylatach
Z czego słynie Armenia? Z doskonałej jakości destylatów. Wszyscy znamy „koniak” Ararat. Postanowiliśmy spróbować go u źródła. Trochę historii. Brandy produkuje się tu od XIX w. Na początku XX wieku zdobyła prestiżową nagrodę na wystawie w Paryżu i jako dowód uznania dla smaku i jakości producenci francuscy pozwolili stosować nazwę „koniak”. Na przestrzeni lat produkowano wiele rodzajów brandy. Najbardziej znane to Ararat i Noy, na początku produkowane w jednym zakładzie. Kiedy produkcja się rozrosła, dla „linii” Noy wybudowano nową fabrykę i podzielono firmy na dwie niezależne. Aktualnie marka Ararat wraz z zakładem została sprzedana francuskiemu koncernowi Pernod Ricard, a Noy należy do ormiańskiej grupy kapitałowej. Zwiedzać można obydwa zakłady, ale ponoć w Noy jest hojniejsze dla zwiedzających, to wybraliśmy Noy. Zwiedza się piwnice, małe muzeum i oczywiście można skosztować produktów. Próbowaliśmy ponad 60-letnie wina i oczywiście kilka rodzajów brandy. Pycha.
Pierwsza część dnia była „dla ciała”, no to druga musi być „dla ducha”. Pojechaliśmy pod Erewań do Echmiadzin, gdzie znajduje się siedziba katolikosa Armenii i najważniejsza świątynia ormiańska – katedra z IV wieku. Niestety katedra była w renowacji i rusztowania na zewnątrz trochę ją szpeciły.
Wewnątrz koniecznie trzeba zobaczyć małe muzeum. Oprócz bogatego zbioru szat i nakryć głowy katolikosa, przechowuje się tu grot włóczni, którym przebito bok Ukrzyżowanego oraz relikwiarz z kawałkiem drewna z Arki Noego. To ostatnie mnie mocno zaskoczyło, bo przecież nikt nie znalazł Arki, mimo kilku wypraw na Ararat. Okazuje się, że według legendy kawałek ten został przekazany biskupowi Jakubowi przez anioła, którego duchowny spotkał na stoku Araratu. Na zdjęciu pastorały katolikosa i grot włóczni
Z Erewaniem pożegnaliśmy się wieczornym spacerem na Kaskady, podziwiając efektownie oświetlone instalacje sztuki nowoczesnej. Nazajutrz czekała nas długa droga marszrutką do Tbilisi.
Do Tbilisi dojechaliśmy po południu. Mieliśmy do dyspozycji jeszcze cały następny dzień w Gruzji. Pojutrze mieliśmy lot powrotny. Ten jeden cały dzień chcieliśmy spędzić w Kachetii, czyli tam gdzie powstają najlepsze gruzińskie wina. Toteż prosto z jednej marszrutki przesiedliśmy się do drugiej, która zawiozła nas do Sighnaghi - małego miasteczka położonego około 120 km od stolicy. Bardzo przyjemne miasteczko, zadbane (jak się okazało dzięki funduszom europejskim).
Dwa ostatnie fotki pokazują, że miasteczko położone jest na grzbiecie ograniczającym szeroką dolinę. Do dolina Alazani, centrum uprawy winorośli. Żeby pojeździć po winnicach trzeba albo wynająć samochód, albo zdać się na miejscowego kierowcę. Pogadaliśmy z taksówkarzami i umówiliśmy się na objazd doliny Alazani. Stawka nie była wygórowana - 30 GEL czyli około 60 zł.
Na początek trafiliśmy do całkiem dużej wytwórni, ale oferowane wina na kolana nie rzuciły. Podobały mi się za to etykiety
Dużo bardziej Gruzinom wychodzą destylaty. Chacha, z wytłoczyn winogron, z powodzeniem może konkurować z włoską grappą czy greckim tsipouro.
Chociaż nie jestem wielkim fanem półsłodkich win, tu najbardziej smakowało mi półsłodkie kidzmarouli, utoczone bezpośrednio z wielkiego tanku. Nie mniej cała wytwórnia miała charakter raczej przemysłowy i też tak oceniam produkowane tam wina.
Lepsze wrażenie zrobił następny odwiedzony przybytek, bo i degustacja była profesjonalnie przygotowana i jakość win lepsza. Parę butelek znalazło się w bagażniku. Pogratulowaliśmy sobie pomysłu z taksówką, bo degustacja była w ilościach nie degustacyjnych, ale wręcz barowych. Nasz kierowca zaproponował przerwę na kąpiel i zawiózł nas nad małe jeziorko, gdzie doszliśmy do siebie.
Najwięcej czasu spędziliśmy jednak w ostatniej winiarni. Tradycyjna, w starym stylu, wykorzystując kwewri, czyli ogromne gliniane kadzie na wino.
Całe wnętrze było bardzo rustykalne
i w takim to klimatycznym miejscu, nieograniczoną ilością wina i domowej brandy podsumowaliśmy wakacje. Następnego dnia dojechaliśmy do Tbilisi, skąd mieliśmy powrotny lot.
Czy warto tam spędzić wakacje? Jeżeli lubisz góry, ogromne przestrzenie, jeżeli czasami średnia jakość noclegów i kontakty z miejscowymi (często po rosyjsku) nie są problemem, to jest to wymarzony kierunek. Jeżeli jednak preferuje się urlop bardziej wypoczynkowy, stacjonarny z plażowaniem i ewentualnymi przerywnikami na zwiedzanie, to raczej Gruzja się nie sprawdzi.