Wycieczka do Splitu
Po spożyciu śniadanka wsiadamy do samochodów i kierujemy się Jadranką w kierunku Splitu. Jest to nasz pierwszy przejazd tą trasą, nie licząc przyjazdu do Breli z autostrady przez Sestanovac i Górną Brelę. Jadranka jest bardzo malownicza. Mijamy Pisak, Mimice i Omis cały czas jadąc prawie brzegiem morza. Droga, jak na jej umiejscowienie między górami a brzegiem Adriatyku, jest nadzwyczaj dobra, o świetnej i równej jak stół nawierzchni. Nawet jej krętość nie odbiera radości jazdy, bo ograniczenia prędkości są bardzo dobrze dobrane. Jak jest "40" to znaczy, że rzeczywiście trzeba zwolnić.
Jest strasznie gorąco na zewnątrz, coś koło 35°C. A nam w samochodzie, mimo włączonej klimatyzacji, jest równie gorąco. Trochę mnie to niepokoi, ale zganiam to na karb niedostatecznego schłodzenia wnętrza w krótkim czasie od momentu wyjazdu.
Mijamy Omis, przejeżdżając niedaleko nabrzeża gdzie stoją statki Jadrolinii. Pokonując most z rzeką mijajmy także jakiś zamek zbudowany na zboczu skały, który wygląda bardzo malowniczo. Przychodzi mi do głowy myśl, że jeszcze ciekawiej musi to wyglądać w nocy, gdyż teren wokoło jest nieźle oświetlony.
Wjeżdżamy do Splitu i kierujemy się drogowskazami w kierunku centrum miasta. Nie wiemy za bardzo, czy doprowadzą nas one w pobliże pałacu Dioklecjana lub innych zabytków, ale nie mamy innego wyjścia. Mimo, że nawigacja jest włączona, lecz bez ustawienia pałacu jako punktu zwrotnego jest praktycznie nieprzydatna.
Niestety po przejechaniu tych kilkudziesięciu kilometrów z Breli, muszę stwierdzić, że nawaliła nam klimatyzacja. Mimo jej włączenia i ustawienia niskiej temperatury, w samochodzie jest nieznośnie gorąco. Pól biedy jak się jedzie, ale stanie na światłach jest mordęgą. Widzę jak z żony i dzieci płyną strużki potu. A ja zachodzę w głowę, jak to możliwe skoro 3-letnia Astra w maju przechodziła przegląd łącznie z klimatyzacją, na którą specjalnie kazałem zwrócić uwagę. Wymieniono czynnik chłodzący i sprawdzono sprężarkę dając na usługę 6 miesięcy gwarancji, a tu taki zonk.
Udaje nam się znaleźć jakiś parking w centrum (oczywiście płatny) tylko nikt z obsługi wpuszczając samochody nie zwrócił uwagi na pojemność tego parkingu. Jeździmy więc po nim w koło i szukamy miejsca. Po jakichś 5 minutach, które dla nas w nie klimatyzowanym wnętrzu wlekły się jak godzina, znaleźliśmy wolne miejsce. Spoceni wysiadamy i kierujemy się w kierunku widocznego bazaru, mając nadzieję, że zawiedzie nas on gdzieś w pobliże zabytków Splitu.
Tak jest w istocie, gdyż po jakimś czasie spaceru wzdłuż straganów z "rzeczami różnymi" naszym oczom ukazują się jakieś bardzo staro wyglądające zabudowania - jak sądzimy zapewne pozostałości pałacu Dioklecjana. Jeszcze tylko na jednym z kramików kupujemy, po uprzednim spróbowaniu, po litrze rakiji (po 60 HRK litr) z fig i róży w zwykłych litrowych butelkach. Są także te w butelkach bardziej ozdobnych, ale są już droższe, a tu idzie przecież o zawartość. Po chwili wychodzimy na nadmorską promenadę - potocznie zwaną Rivą.
Dzieciaki oczywiście mają ochotę na lody, a my z żoną - mimo niemiłosiernego upału - na filiżankę kawy. Siadamy więc w jednej z położonych na promenadzie kawiarenek, by przez chwilkę rozkoszować się pięknem okolicy. Robimy trochę zdjęć i ruszamy dalej w sobie tylko znanym kierunku, bo jakoś nie jesteśmy w stanie zorientować się w planie pałacu Dioklecjana zamieszczonym w przewodniku. Trafiamy za tłumem ludzi do podziemi pałacu, gdzie panuje przyjemny chłodek, są stoiska z pamiątkami. Kupujemy tu parę drobiazgów, robimy rodzinne zdjęcie do naszej osobistej, komputerowej pocztówki z Chorwacji (koszt jak dobrze pamiętam 10 HRK) i prosto z podziemi wychodzimy na dziedziniec otoczony kolumnami - czyli perystyl. Zachęcam dzieci do zrobienia sobie zdjęć z dwoma stojącymi tam rzymskimi legionistami, ale dzieciakom pomysł się raczej nie podoba.
Za perystylem giniemy w gąszczu wąskich uliczek i już w ogóle tracimy orientację. Ale nas to nie przeraża, bo uliczki te mają niesamowity urok. Spacerujemy po nich przez jakiś czas, by po chwili wyjść przez Złotą Bramę wprost na potężną rzeźbę Grgura Niskiego. Aby wypełnić legendę i kiedyś powrócić do Splitu łapiemy wszyscy za wielki paluch rzeźby, który jak widać po wytarciu, ma niezłe powodzenie. Jeszcze tylko mała ochłoda w fontannie obok i wracamy na parking.
Niestety nie robimy tego z wielką przyjemnością, bo klimatyzacja w aucie nie działa. Rozpatrujemy, co tu z tym fantem robić, bo jeszcze ponad tydzień wczasów zostało i powrót do kraju, który nie musi być wcale płynny, ze względu na korki. Wracamy więc do Breli i natrafiamy po drodze na salon Opla. Pada szybka decyzja - zajeżdżamy.
W salonie okazuje się, że nie mamy w instalacji ok. połowy czynnika chłodzącego, który zostaje uzupełniony. Kosztuje nas to niestety 800 HRK, ale obiecujemy sobie odzyskać te pieniądze w jakiś sposób, choćby poprzez reklamację w kraju. Bo właściwie nie wiemy, dlaczego czynnik "uciekł". Jednak wizyta w tym salonie przyniosła nam pewne spostrzeżenia. Obsługa salonu od obsługi klienta do mechanika świetnie władała językiem angielskim. Mechanik rzeczowo wszystko tłumaczył i odpowiadał na moje pytania w tym języku. Mam pewne obawy, czy podobnie byłoby z Chorwatem w Polsce.
Po 2 godzinach spędzonych w ASO Opla, już w miłym chłodzie, wracamy do Breli, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak takie udogodnienia ułatwiają życie i jak szybko człowiek przyzwyczaja się do dobrego. Po drodze w rejonie Omisu po raz pierwszy spotykamy się z kontrolą radarową chorwackiej policji. Jako że jedziemy przepisowo, nie jesteśmy zatrzymywani. Rozkoszując się widokiem gór i Adriatyku, późnym popołudniem docieramy do Breli.