C.d.
12 Czerwiec
Niestety nadszedł dzień powrotu.
Rano we dwóch jedziemy do portu oddać samochód. Wygodniej byłoby jechać nim razem po południu, kiedy mamy prom ale wiązało by się to z opłatą za kolejny dzień. Oddajemy samochód, a z powrotem wracamy okazją. Przed Thirą stoimy w korku, narzekamy na ilość ludzi, nasz kierowca opowiada nam, że teraz to jeszcze nic,dopiero w sierpniu sa tłumy.
Obrzydzają nam ten sierpień wszyscy strasznie.
Pokoje musimy opuścić do 12, a hotelowy autobus do portu odjeżdża dopiero o 14:30. Znosimy więc walizki do piwnicy (tak jak radzi nam właścicielka hotelu) i idziemy na miasto coś zjeść.
Wracamy do hotelu, autobus przyjeżdża punktualnie, ładujemy walizy
i w drogę do portu. Na miejscu prawdziwe oblężenie, ludzi i autokarów mnóstwo, nawet nie za bardzo jest gdzie usiąść.
Po dwugodzinnym oczekiwaniu w końcu na horyzoncie pojawia się nasz spóźniony prom.
Płyniemy katamaranem linii
SeaJets. Bilety rezerwowaliśmy bezpośrednio przez ich stronę internetową, a odebraliśmy, tak jak pisałem, dwa dni wcześniej w biurze w porcie. Cena to ok. 50 euro za osobę dorosłą, czteroletnie dziecko za darmo,
a starsze połowa ceny. Prom nie zabiera samochodów. Jeśli ktoś chce zabrać auto to trochę wcześniej odpływał prom
Blue Star Ferries, płynie kilka godzin dłużej ale jest za to tańszy.
Pakujemy się na statek, walizki zostawiamy tradycyjnie na półkach przy wejściu i zajmujemy miejsca. Okazuje się, że mamy bilety z pierwszymi numerami, przypadają więc nam najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie. Super sprawa, ze względu na widoki, zwłaszcza, że podczas rejsu nie można wychodzić na zewnątrz.
Na statku okazuje się jaki ten świat mały. Spotykamy Georgie, właścicielkę "naszej" restauracji na Folegandros, która była na Santorini na zakupach.
Żegnamy się z Santorini. Katamaran oprócz wspomnianego Folegandros (mieliśmy wielką chęć wysiąść) zatrzymuje się jeszcze na Milos gdzie uzupełnia paliwo.
Milos, widoki na Adamas, Klimę i Plakę.
Rejs trwa około 6 godzin, czyli trochę dłużej niż to było w planie, i około 23 przybijamy do portu w Pireusie. Zostawiamy dziewczyny z dziećmi i idziemy po nasze samochody. Najpierw odwiedzamy podziemny parking przy porcie. Auto odpala bez problemu, podjeżdżamy do okienka przy wyjeździe, daję Pani bilet i szok, 183 euro za 13 dni już po zniżkach za długi okres parkowania. Na szczęście Pani w okienku widząc nasza konsternację okazuje wielką wyrozumiałość i anuluje nam tydzień postoju (Niech żyje przyjaźń polsko-grecka!!!), ze 183 robi się 97 euro. Na przyszłość Pani radzi nam negocjować cenę przed parkowaniem. No ale my nie mieliśmy wtedy czasu.
Jedziemy pod hotel Lilia po drugi samochód i wracamy po dziewczyny do portu.
Z Pireusu udaje nam się wyjechać około 1 w nocy. Ciekawostka, o tej godzinie było tam ponad 30 stopni.
Mamy jeszcze trochę nerwówki związanej z brakiem paliwa, w Grecji ciężko jest o stację otwartą w nocy, nawet w stolicy. Trafiamy w końcu na otwarte BP, uzupełniamy zapasy i mkniemy dalej. Zatrzymujemy się dopiero na stacji Shell na wysokości Katerini, gdzie kiedyś tankowałem gaz, niestety dystrybutor z lpg jest już nieczynny.
Granicę mijamy bardzo szybko. W Macedonii w końcu udaje mi się zatankować gaz, płatność bez problemu kartą.
Jedziemy dosyć szybko cały czas i nie wiadomo kiedy jesteśmy już w Serbii.
Kilka kilometrów za Vranje skręcamy na Vranjską Banję, gdzie jak nam się wydaje mamy zarezerwowany nocleg. Staramy się trafić z pomocą mapy przesłanej nam przez właściciela naszej kolejnej kwatery, ale wydaje się, że ma się ona nijak do rzeczywistości. W końcu na ratunek przychodzą nam taksówkarze, zaglądają w mapę i rozbawienie, mapa jest jak najbardziej ok, tylko, że przedstawia Vranjacką, a nie Vranjską Banię, a co za tym idzie to tam mamy zarezerwowaną kwaterę. Te dwie literki to jakieś 180 kilometrów odległości no i trzeba trochę zboczyć
z drogi. Zastanawiamy się co robić, co prawda moteli po drodze jest kilka, ale decydujemy
w końcu, że pojedziemy do omyłkowo zarezerwowanej kwatery. Nie chodzi tu nawet o te 30 euro zaliczki, jest dopiero 11 więc czasu mamy dużo, poza tym umowa jest umową, a i do Polski stamtąd będzie bliżej.
Taksówkarze tłumaczą nam jeszcze jak mamy jechać na skróty, dziękujemy im i wracamy do głównej drogi E75.
Zgodnie z radą zjeżdżamy z E75 na wysokości Rutevaca. Trafiamy na nie oznakowane skrzyżowanie i zastanawiamy się trochę którędy mamy jechać, na szczęście z pomocą przychodzi nam kierowca ciężarówki. Nastawia sobie na CB ten sam kanał co my i prowadzi nas do właściwej drogi.
Dojeżdżamy w końcu do Krusevaca.
Mijamy Trstenik (niestety nie ten z Cro) skąd już niedaleko do naszego przypadkowego noclegu.
Vranjacka Banja okazuje się bardzo przyjemną miejscowością. Widać po ilości ludzi, że jest to popularny w Serbii kurort. Taka nasza Polanica albo Kudowa Zdrój. Niestety nie mam stamtąd zdjęć, nastąpił chyba już przesyt w ich robieniu. Teraz trochę żałuję bo było tam naprawdę ładnie.
Apartament na jedną noc mamy zarezerwowany w
Villi Pabeda. Płacimy za wszystkich 60 euro za noc. W cenę wliczone są kolacja i śniadanie w pobliskiej restauracji. Kolacja jak się okazało to pełny trzydaniowy obiad, menu bardzo nam znajome, rosół, schabowy, ziemniaki i sałatka. Deseru już nawet nie próbowaliśmy. Miejsce na nocleg na prawdę warte jest polecenia, gdyby tylko nie trzeba było zbaczać z głównej drogi.
Przez pozostałą część dnia trochę spacerujemy, trochę siedzimy w kawiarni przed willą. Dzieci maja frajdę ze znajdującej się na podwórku trampoliny. Bardzo sympatyczny okazał się też nasz gospodarz, Zoran,
z którym bez problemów można się dogadać po Polsku.
Tak mija nam ostatni (nie licząc drogi powrotnej) dzień wakacji.
CDN