Tak smętnie na świecie, że chyba czas wrzucić trochę sierpniowego słońca…
Decyzja o wyjeździe zapadła w czerwcu. O tym, ze nie pojedziemy nigdzie, nie chcieliśmy nawet myśleć. Wyloty poza nasz kontynent były niemożliwe albo mocno problematyczne. A jeżeli Europa – jedyny słuszny kierunek to Grecja. Co prawda z tygodnia na tydzień pojawiały się kolejne przeszkody, ale przecież trudności są po to aby je pokonywać.
Rejestracja na greckiej stronie to tylko mała niedogodność. Większa to taka, że nie zanosiło się na otwarcie granicy macedońsko-greckiej w Evzoni. Jedyna droga lądowa wiodła przez oblegane bułgarskie Promachonas. Wygrali Ci, którzy wystartowali w pierwszych dniach lipca. Potem w kolejce trzeba było stać prawie dobę, a w końcu wprowadzono konieczność okazania testu genetycznego, ważnego 72 godziny.
Nawet byłam skłonna zapłacić, ale nikt nie chciał mi wtedy zagwarantować, że dostanę ten przetłumaczony wynik na drugi dzień. Biorąc pod uwagę konieczność noclegu po drodze, mogliśmy po prostu nie dojechać z ważnym testem do granicy.
Lot samolotem był możliwy, ale wg mnie w tamtym czasie stwarzał większe ryzyko kwarantanny, ze względu na bliskie kontakty z towarzyszami podróży.
Jako możliwą do realizacji i w miarę bezpieczną, chociaż nie najtańszą, wybraliśmy drogę przez Włochy. Atrakcja kosztowała 450,6 € za kabinę wewnętrzną na trasie Ancona- Igoumenitsa. Bilety kupiliśmy 3 dni przed wyjazdem (na stronie anek.gr) z opcją odbioru w porcie. Cena obejmowała zniżkę dla seniora 60+ wielkości 50€/osoba. Jak na moje pierwsze emeryckie doświadczenie, było całkiem ok
Wiedziałam, że Grecy u siebie zrobią nam testy, ale myślałam pozytywnie. Na urlop mieliśmy trzy tygodnie, więc w najgorszym przypadku kwarantanna pokrzyżowała by nam plany, ale nie powrót do kraju.
Prom odpływał 7 sierpnia, w piątek, o godzinie 13.30. Mirek przeforsował pomysł, że te 1400 km z Wrocławia przejedziemy bez noclegu, z drzemką w samochodzie. Wyjechaliśmy w czwartek o 16.00, czyli ze sporym zapasem czasowym.
Tak pustych autostrad dawno nie widziałam. W nocy we Włoszech czuliśmy się nawet trochę nieswojo, bo po drodze posuwaliśmy sami. Byliśmy tak nakręceni, że całkiem dobrze nam szło. Koło piątej rano drajwer zdecydował, że należy mu się przerwa.
Kolacja gdzieś na końcu czeskiego kraju.
Okolice portu są dobrze oznakowane. Odprawę należało zrobić w biurze zlokalizowanym dosyć daleko od wody. Okazało się, że nie płyniemy Ankiem tylko siostrzanym Superfast. Ponieważ kod QR miał przyjść dopiero o północy, ważnym dokumentem okazał się wydrukowany email, potwierdzający zgłoszenie w greckim systemie. Bez tego wejście na prom było by niemożliwe. Natomiast deklarację zdrowotną można było dostać i wypełnić na miejscu.
Może to dziecinada, ale moment pakowania się z autem na prom i emocje towarzyszące wypływaniu z portu, to dla mnie zapowiedź cudownych wakacji. Lotniska mnie tak nie wzruszają.
Narzucony limit ilości pasażerów dobrze się nam przysłużył, dostaliśmy 4-osobową kabinę, czyli sporo miejsca.
Ci, którzy kabin nie mieli radzili sobie np. tak.
Popołudnie na Adriatyku
Ponieważ nie byliśmy pewni jak będą wyglądały możliwości kupowania jedzenia po drodze, a głodni nie lubimy być, mieliśmy spakowaną lodówkę samochodową z możliwością podłączenia do sieci.
Natomiast nie pogardziliśmy takim napitkiem, wszak zbliżał nas do celu
Spanie jakoś dziwnie nas opuściło i rządziliśmy do 21.00, aż nam bar zamknęli.
Mimo, że w porcie była spora fala, maszyna płynęła jak po stole. Rano obudziło nas walenie w drzwi i pokrzykiwanie „Igumenitsa”.
Od razu rzuciłam się do telefonu żeby sprawdzić czy przyszły nasze kody kreskowe. Obrazki oczywiście były, ale nie pomyślałam, że do portu jeszcze daleko i jesteśmy na wodach Malty, a potem Albanii. Ich transfer danych niestety kosztuje dużo.
Bladym świtem kilkadziesiąt osób, między innymi nas, poproszono „na stronę”.
Na szczęście poszło błyskawicznie. Wymaz stanowiło muśnięcie wacikiem migdałka podniebiennego i z całą pewnością, nawet u zakażonego, nie mogło niczego wykryć. Ale greckie służby sanitarne działają mniej więcej tak jak polskie i co tydzień w sobotę rano witał nas taki sms.