29-30 Kwiecień
Nadszedł w końcu długo oczekiwany dzień 29 kwietnia, kiedy to nareszcie mogliśmy wprowadzić w życie wielomiesięczne plany. Cel, wyspy, na które mieliśmy dotrzeć, od kiedy zapadła decyzja, że jednak znowu jedziemy do Grecji (przez pewien czas obowiązywała opcja, że poprzestaniemy w tym roku na Albanii) nie zmieniał się, korekty w planach, prawie do ostatniej chwili dotyczyły głównie drogi powrotnej. Ale po kolei.
Zgodnie z planem wyjechaliśmy z domu około 22, nie lubię bardzo jeździć w nocy, ale ze względu na dzieci, które wtedy śpią zamiast nudzić się w samochodzie, jest to chyba najbardziej rozsądna opcja, kiedy do pokonania jest dużo kilometrów. Jeśli chodzi o trasę, to wróciliśmy do wariantu sprzed kilku lat, czyli Cieszyn, Zilina tam na autostradę D1, a na wysokości Trnavy na krótko na drogę R1 i dalej najpierw 573, potem 75 i 64 w kierunku przejścia granicznego Komarno\Komarom.
Dzieci usnęły już godzinę po wyjeździe, mogliśmy, więc w spokoju kontynuować podróż. Niestety już przy okazji postoju, zaraz za Ziliną, zaczęły się pierwsze problemy z naszym wysłużonym pojazdem. Na wolnych obrotach zapaliła się kontrolka akumulatora, która co prawda gasła przy dodaniu gazu, ale był to znak, że nie obejdzie się bez naprawy alternatora. Póki jeszcze kontrolka nie paliła się cały czas, postanowiliśmy jechać dalej ile się da. Zawsze przy przeglądzie sprawdzam ładowanie akumulatora, tym razem niestety jakoś mi to umknęło.
Przez Węgry przejechaliśmy tym razem z pominięciem autostrad, przez Kisber, Székesfehérvár, Dunajvaros, Kiskoros, Kiskunhalas do przejścia Tompa\Kelebija. Ruch praktycznie zerowy, więc droga przez Węgry minęła bardzo szybko. W ostatnim miasteczku na Węgrzech, chyba w Kiskunhalas, kontrolka akumulatora paliła się już non stop, znak, że koniecznie trzeba było znaleźć jakiegoś mechanika. Jeździliśmy trochę w tą i z powrotem, aż w końcu Żona wypatrzyła warsztat. Jakoś udało nam się dogadać dzięki translatorowi w laptopie. Dowiedzieliśmy się, że bez problemu naprawią nam samochód tylko będzie się to wiązać z kilkugodzinnym oczekiwaniem na części. Cena 70 euro. Wiadomo jest to wydatek, ale nie przejęliśmy się tym jakoś bardzo, doszliśmy do wniosku, że jak się miało coś stać z samochodem to dobrze, że coś takiego no i że w Polsce nie zapłacilibyśmy za taką usterkę mniej. Poza tym byliśmy pełni nadziei, że na tym problemy z autem się skończą. Czasowo przymusowy postój też nie skomplikował nam planów, ponieważ dotychczasowa podróż minęła nam dużo szybciej niż to planowałem i mieliśmy trochę zapasu czasu.
Poniżej warsztat, pod którym spędziliśmy chyba z cztery godziny.
Zaraz za granicą w Serbii zatankowaliśmy po raz dugi gaz (pierwszy raz tankowaliśmy w Komarnie) i już bez zatrzymywania dootarliśmy do pierwszego miejsca noclegowego.
Serbską autostradą dojechaliśmy do Novego Sadu, a stamtąd dalej w kierunku Parku Narodowego Fruska Gora.
Niedokończony most w Novym Sadzie.
Most kolejowo-samochodowy.
Sremski Karlovci
Naszym celem nie były jednak liczne monastery Fruskiej Gory, a wzgórze Iriski Venac i położony tam Hotel Norcev
Charakterystycznym obiektem Iriskiego Venaca jest potężna 120 metrowa wieża telewizyjna częściowo zniszczona w 1999 roku przez bombardowanie NATO.
Hotel Norcev to bardzo przyjemne miejsce, a jego dużym atutem jest kryty basen, z którego korzystanie dla mieszkańców hotelu jest bezpłatne.
Za dwupoziomowy pokój dla czterech osób zapłaciliśmy 51 euro. W cenę wliczone było śniadanie.
Wieża telewizyjna pomimo częściowego zniszczenie nie była nieczynna, widziałem, że wchodzili tam jacyś ludzie, a w nocy świeciły się w niej światła. Ja nie próbowałem tam wejść, zresztą ze względu na jej uszkodzenie, to nawet gdyby była taka możliwość to wątpię czy namówiłbym do tego Żonę.
Na koniec jeszcze basen, z którego bardzo trudno było wyciągnąć dzieci.
Generalnie Iriski Venac i położony na nim Hotel (facebook) to dobre miejsce na nocleg tranzytowy i odpoczynek po podróży.
CDN