19/20 MajRano po wliczonym w cenę noclegu śniadaniu, trochę czasu zeszło nam kiedy chcieliśmy zapłacić w recepcji za pokoje. Okazało się, że cena zaproponowana nam przez Internet (58 euro za dwa pokoje za śniadaniem) trochę różni się od oficjalnych cen hotelowych, a niestety nie było akurat w pracy Pani, która zaproponowała nam w/w kwotę. Na szczęście miałem ze sobą wydruk korespondencji z hotelem
Golubacki Grad. Pani w recepcji długo myślała, co z tym fantem zrobić i w końcu spytała się mnie czy potrzebuję rachunek. Papierek oczywiście nie był mi do niczego potrzebny, zapłaciłem więc uzgodnioną wcześniej cenę i mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną do domu.
Początkowo trochę na skróty, a potem już główną drogą dotarliśmy do Belgradu.




W Belgradzie zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie, który znaliśmy z naszej
zimowej wyprawy i którego ceny i asortyment bardzo nam wtedy przypadły do gustu. Nic się tam na szczęście od zimy nie zmieniło, przez co szczelnie wypełniliśmy miejsce w bagażniku pozostałe po zjedzonym już prowiancie. Sklep znajduje się dosyć blisko lotniska na granicy Belgradu z Surcinem.
Można powiedzieć, że dalej wybraliśmy
Kulkowy wariant drogi, ponieważ nie pojechaliśmy w kierunku węgierskiej granicy, ale drogą E70 przez Chorwację. Po drodze minęliśmy jeszcze lotnisko i tereny
Muzeum Lotnictwa, po których spacerowaliśmy w
zimie.

Z autostrady zjechaliśmy w kierunku miejscowości Sid skąd niedaleko już do Chorwackiej granicy.
Tutaj opłaty za serbskie autostrady. Na granicy oprócz nas nie było nikogo. Dalej minęliśmy Vukovar (z wciąż jeszcze widocznymi pozostałościami po wojnie), Osijek, a na postój zatrzymaliśmy się, podobnie jak w drodze na wakacje, w miejscowości Bali Manastir na stacji Ina z lpg. Jak ten czas szybko zleciał wydawało się jakbyśmy byli tam dosłownie kilka dni wcześniej, a przecież minęło ponad trzy tygodnie.
Vukovar


Na Węgrzech za Mohacs wjechaliśmy na pustą autostradę M6, którą szybko dojechaliśmy do Budapesztu. Droga szła bardzo sprawnie, dużo szybciej niż to sobie wcześniej zakładaliśmy, do tego stopnia, że za Bratysławą zaczęliśmy z Żoną planować wieczorną imprezkę, takie połączenie zakończenia wakacji z mini przyjęciem urodzinowym (akurat 19 maja wypadały moje urodziny). Pozostało tylko jeszcze raz zatankować paliwo i już dalej jazda prosto do domu. Tak sobie snując wieczorne plany zjechaliśmy z A2 na znaną nam już stację Slovnaftu w Malacky. Zatrzymałem samochód pod dystrybutorem no i niestety wibracje silnika na wolnych obrotach dały nam znać, że dalej raczej nie pojedziemy, a imprezę wieczorną możemy odbyć, ale na stacji benzynowej na Słowacji, a nie w domu. Pozostał nam tylko telefon do Allianza, gdzie mamy wykupiony Car Assistance i blisko pięciogodzinne oczekiwanie na lawetę. Szczęściem w nieszczęściu było to, że awaria przydarzyła się dopiero na Słowacji, stosunkowo blisko od domu (350km), dobrze, że na stacji, a nie gdzieś w polu, no i najważniejsze, że mieliśmy w/w ubezpieczenie, bo przynajmniej za przewiezienie nas i auta do domu nie musieliśmy nic płacić.
20 maja około 6 rano zajechaliśmy dumnie na lawecie przed nasze mieszkanie i takim mocnym akcentem zakończyły się nasze kolejne wakacje

.
Na zakończenie jeszcze, żeby niezbyt wesołe fotografie z Vukovaru nie były ostatnimi w tej relacji i żeby zdarzenie z samochodem nie zamazało tego jak bardzo udany był to wyjazd, zamieszczam znalezione w Internecie zdjęcie rozweselającej pamiątki z Belgradu, która przyjechała z nami w dużych ilościach

.
Koniec 