18 MajDroga do granicy macedońskiej minęła bardzo szybko, oprócz częstych i przez to dosyć irytujących postojów na bramkach greckiej A1, zatrzymaliśmy się raz na dłużej w okolicach Larissy zatankować lpg. Kolejny postój zrobiliśmy sobie już w Macedonii, zaraz za niemal zupełnie pustą granicą. Ruch w nocy niewielki, więc Macedonię minęliśmy bardzo szybko, na bramkach płaciliśmy kartą i prawdę mówiąc nie pamiętam już ile w każdym razie były to niewielkie kwoty. Na serbskiej granicy, podobnie jak poprzedniej, samochodów dosłownie kilka. W Nisu skręciliśmy w drogę numer 25 w kierunku Knjazevaca (zatankowaliśmy tam lpg na całodobowej stacji) i Kladova. Czym bliżej było poranka tym bardziej zaczynało dawać o sobie zmęczenie, które wymusiło dłuższy postój przed Kladovem.
Do Kladova wjechaliśmy przed 6 rano.
Zapora Djerdap kilka kilometrów za Kladovem (niedaleko miejscowości Sip), niestety obowiązuje tam zakaz fotografowania i na zdjęciach poniżej nie jest zbyt dobrze widoczna.
Pojechaliśmy dalej brzegiem Dunaju przez Park Narodowy Djerdap.
Po drodze mijaliśmy wiele parkingów z widokiem na Dunaj, my jednak na śniadanie wybraliśmy miejsce, które w swojej relacji pokazał
DarCro (Dzięki!), naprzeciw rzeźby Decebala po rumuńskiej stronie, z którego chyba najlepiej widać najefektowniejszą część przełomu Dunaju, wąwóz Kazan. Poniżej w pobliżu jest gdzieś tablica Trajana, ale my z góry oczywiście nie mogliśmy jej zobaczyć.
Widoczność o tej wczesnej porze nie była jeszcze najlepsza, no, ale coś tam jednak było widać.
Tutaj też coś jakby wyrzeźbiona głowa, a może to tylko dzięki mgle tak wyglądało.
Następny przystanek zrobiliśmy sobie przy muzeum Lepenskiego Viru i tam zrobiłem chyba najgłupszą rzecz na tych wakacjach. Po uzyskaniu informacji, że muzeum jest otwarte za godzinę po prostu zawróciłem i pojechałem dalej, pomimo, że w ten dzień nie mieliśmy właściwie już nic innego do roboty, wystarczyło trochę poczekać. Byliśmy już 25 godzin w drodze i wkradło się pewne rozdrażnienie spowodowanie zmęczeniem. Bardzo tego żałuję zwłaszcza, że to muzeum tak chwalił wspomniany już
DarCro. Szkoda, bo wielce prawdopodobne jest, że już nigdy tam nie będziemy. Była to jedyna rzecz, której żałowałem po tych wakacjach, była, bo po zdjęciach
Janusza, chyba jeszcze bardziej żałuje tego, że nie udało nam się wejście na Zas na Naxos.
Pogoda robiła się co raz ładniejsza, a my tymczasem dojechaliśmy do pochodzącej prawdopodobnie z XIII wieku twierdzy w Golubcu.
Nie dużo zabrakło żebyśmy potraktowali twierdzę podobnie jak muzeum w Lepenskim Virze, na szczęście przyszła chwila opamiętania, zawróciliśmy więc, zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się na piechotę w kierunku twierdzy.
Tablica upamiętniająca Zawiszę Czarnego, który w 1428 roku zginął z „rąk tureckich” w Golubcu.
Po schodkach można się było wspiąć na górę i zajrzeć do jednej z wież, w środku jednak oprócz połamanych desek, jak można było się spodziewać, nie było nic ciekawego.
Z twierdzy pojechaliśmy już prosto do Golubca. Było trochę za wcześnie żeby od razu jechać do hotelu, poszliśmy więc jeszcze do miejscowej kawiarni, zrobiliśmy trochę zakupów, zatankowaliśmy paliwo na następny dzień i dopiero po tym podjechaliśmy pod
Hotel Golubacki Grad. Mieliśmy tam zarezerwowane dwa pokoje, ale przez wczesną porę musieliśmy chwilę poczekać na posprzątanie jednego z nich. Co do samego hotelu to jest on dosyć mocno jeszcze osadzony w minionej epoce, ale z drugiej strony przecież nie można wymagać nie wiadomo czego za 58 euro za dwa pokoje ze śniadaniem, dodatkowo jest on położony nad samym Dunajem, więc na jedną noc jak najbardziej może być.
W Golubcu (czy też w Golubacu) nie ma nic ciekawego do oglądania, do końca dnia więc nie oddalaliśmy się zbyt daleko od hotelu. Inna sprawa to, że po tak długiej podróży przydało się pół dnia leniuchowania.
CDN