3 MajDzięki temu, że od Pireusu dzieliło nas tylko ok. 160 kilometrów i że nasz prom odpływał dopiero o 17:30, nie musieliśmy wyjeżdżać z Distomo w pośpiechu, czasu mieliśmy aż za dużo. Jeśli dobrze pamiętam to dojazd zajął nam nie więcej niż dwie godziny. Zanim pojechaliśmy do portu z pomocą nawigacji znaleźliśmy jeszcze stację paliw z lpg. Koszt benzyny na wyspach (tym razem w przeciwieństwie do poprzedniego roku zdecydowaliśmy się zabrać ze sobą samochód) to około 2 euro, gazu w Atenach 0,8 euro także opłaca się zboczyć trochę z drogi.
W porcie meldujemy się jakieś cztery godziny przed odpłynięciem promu.
O bilety nie musieliśmy się martwić ponieważ wszystkie zostały nam za cenę 5 euro przysłane do domu przez biuro
Zas Travel, które siedzibę ma na wyspie Naxos.
Prom linii
Blue Star Ferries, którym mieliśmy płynąc już czekał, ale nie można było jeszcze na niego wjeżdżać.
Jakieś dwie i pół godziny przed planowanym odpłynięciem powstaje pewne zamieszanie. Prom, który czekał w porcie nazywał się „Naxos”, a na biletach mieliśmy napisane, że popłyniemy promem „Paros”, jednak informacja wyświetlana na tablicy w porcie i na statku wskazywała jednoznacznie, że mamy płynąć tym pierwszym. Niestety co było jednoznaczne dla nas niekoniecznie musiało być takie dla pilnujących „porządku” w porcie policjantów. Dosyć długo oglądali nasze bilety po czym zdecydowali, że musimy przestawić samochód w inne miejsce. Niemal od razu po zaparkowaniu samochodu podszedł do nas policjant lepiej od swoich kolegów po fachu zorientowany w portowo-promowych „zawiłościach” i po obejrzeniu naszych biletów kazał nam wrócić skąd przyjechaliśmy. Na szczęście można już było wjechać na prom. Dostajemy za wycieraczkę kartkę z nazwą wyspy, na którą płyniemy po czym kierowani przez obsługę parkujemy na jednym z pustych jeszcze pokładów.
Zajmujemy miejsca na zewnątrz, skąd jest dobry widok na to co dzieje się w porcie.
Stopniowo prom wypełniał się. Nie spodziewaliśmy się tak dużej liczby pasażerów. Pewnie związane to było ze zbliżającą się Wielkanocą. Najwięcej pojazdów, płynęło na wyspę Paros, a poznać to było można po kartkach włożonych przez załogę promu za wycieraczki.
Pireus opuszczamy prawie punktualnie o 17:30.
Do pierwszego przystanku, czyli wyspy Paros, dopłynęliśmy po czterech godzinach rejsu.
Tak jak się spodziewaliśmy na Paros wysiadła największa ilość osób, aż wierzyć się nie chce ile ludzi zmieści się na promie.
Jeszcze przed Naxos odwiedziliśmy nasz pojazd.
Od Naxos na promie zrobiło się już cicho i spokojnie.
Następny przystanek promu to Iraklia, czyli wyspa gdzie spędziliśmy następnych sześć nocy. Dopłynęliśmy tam jakieś pół godziny po północy. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich wysp przy wyjściu nie było tłumu ludzi, a dokładnie rzecz biorąc byliśmy tam tylko my.
W porcie czekał na nas Martin, właściciel kwater, w których zatrzymaliśmy się na Iraklii. W ciemnościach w kilka minut, jadąc za nim, pokonaliśmy dzielący port od nich kilometr.
Na miejscu miłe zaskoczenie, nie dość, że Martin jest Albańczykiem to jeszcze, ze względu na swoje polskie znajomości, zna całkiem dużo słów w naszym ojczystym języku.
Sytuacja była dosyć podobna do tej rok wcześniej na Anafi, bo gdzie wylądowaliśmy i jak wygląda otoczenie mieliśmy się przekonać dopiero rano.
Jeszcze jedna informacja, a mianowicie cena promu Pireus-Iraklia. Osoba dorosła 33,5 euro na pokładzie, dziecko 17 euro, dziecko do lat czterech za darmo, samochód 76,5 euro.
CDN