2 MajZ Monodendri wyjechaliśmy kiedy jeszcze było zupełnie ciemno. Powodem tak wczesnego wyjazdu były dosyć sprzeczne informacje w Internecie i w przewodnikach na temat godzin otwarcia wykopalisk w Delfach. Już raz „pocałowaliśmy tam klamkę” w 2008 roku i woleliśmy mieć pewność, że ta sytuacja się nie powtórzy. W sumie dobrze zrobiliśmy, ruiny wyroczni były czynne do 14 nie do 20 jak podaje wiele źródeł, a nawet strona greckiego
Ministerstwa Kultury. Poza tym rano ruch był niewielki więc droga poszła szybko i sprawnie, jedynie gdzieś w okolicach Agrinio straciliśmy trochę czasu czekając aż otworzą stację z lpg.
Kilka kilometrów przed Andirio było widać już most na Peloponez. Tym razem jednak nim nie pojechaliśmy, mieliśmy już okazję kilka razy to zrobić podczas naszych pierwszych greckich wakacji na Zakynthos w 2006 roku i przy okazji wspomnianej wyżej nieudanej wizyty w Delfach w 2008 roku.
Mijamy most.
Początkowo podczas planowania wakacji zastanawialiśmy się nad noclegiem w Delfach, nawet już zrobiliśmy rezerwację, którą potem odwołałem bo w końcu większy sens miał nocleg bliżej Pireusu i klasztoru Ossios Lukas, który odwiedziliśmy po ruinach wyroczni w Delfach. Tak więc miasteczko Delfy minęliśmy bez zatrzymywania.
Przed wejściem na teren ruin dosyć sporo samochodów.
Wstęp kosztuje 6 euro do samych ruin i 9 euro bilet łączony z wejściem do muzeum, my muzeum darowaliśmy sobie.
Na początek agora, potem m.in. świątynia Apolla i teatr.
Na koniec docieramy do najwyżej położonego stadionu. Wszędzie turyści z całego świata, Rosjanie, Norwedzy, Japończycy, a przy stadionie spotkaliśmy bardzo głośną grupę młodzieży ze Stanów Zjednoczonych.
Absolutnie nie zawiodłem się na Delfach bo to piękne miejsce, jednak wyobrażałem sobie teren ruin jako bardziej rozległy. Nawet lepiej, że chodzenia było mniej niż myślałem, upał pomimo, że to dopiero 2 maj, dawał w kość, a ja dodatkowo miałem pasażera na plecach.
Około 10 kilometrów za Delfami mijamy miejscowość Arachova. Braliśmy po uwagę nocleg i w tym miejscu, ale akurat tutaj odstraszyły nas ceny. Miasteczko jest może i ładne ale duży ruch samochodowy psuje to wrażenie.
Kilka kilometrów za Arachovą skręcamy w prawo, są drogowskazy na Distomo i Ossios Lukas.
Spacer po terenie klasztoru Ossios Lukas (Świetego Łukasza) podobał mi się bardzo, zwłaszcza, że jak to dosyć często bywa na naszych wakacjach, byliśmy tam sami. Dopiero kiedy wracaliśmy przyjechała duża grupa naszych rodaków. Za wejście jest ponoć pobierana opłata, jednak od nas nikt pieniędzy nie chciał.
Katholikon (główny kościół klasztoru) został zbudowany ok. 1040r.
Z klasztoru wróciliśmy do Distomo gdzie w
hotelu Koutriaris zarezerwowałem noclegi.
Z wyboru byliśmy bardzo zadowoleni, hotel oczywiście nie należy spodziewać się w nim żadnych luksusów, ale na jedną noc doskonale się nadawał. Raz, że z Distomo mieliśmy już tylko 160 kilometrów do Pireusu i nie trzeba było się zrywać wcześnie rano, dwa Distomo to cicha i spokojna miejscowość, przez którą nie ciągną sznury samochodów no i w końcu cena, która w porównaniu z Delfami czy Arachovą była duża atrakcyjniejsza (dwa pokoje 75 euro ze skromnym śniadaniem).
Hotel łatwo jest znaleźć bo znajduje się na centralnym placu Distomo naprzeciw kościoła.
Na kościół właśnie mieliśmy widok z jednego z pokoi.
Distomo to, jak pisałem, cicha i spokojna miejscowość i nie ma tam żadnych atrakcji turystycznych (nie szukaliśmy już ich zresztą), jeśli jest z czegoś znane to ze zbrodni jaką popełnili tu w 1944 roku niemieccy żołnierze w bestialski sposób mordując 232 mieszkańców tego miasta. Na wzgórzu zaraz obok Distomo jest mauzoleum upamiętniające ten mord (przechowywane są tam czaszki zamordowanych), a przed wejściem do kościoła wisi lista z nazwiskami zabitych.
O masakrze w Distomo można sobie poczytać
tutaj w języku angielskim, a
tutaj po polsku.
Hotel Koutriaris nie jest jedynym hotelem w mieście.
Nawet po zmroku w kościele nie ustawał ruch i trudno się dziwić bo zbliżała się grecka Wielkanoc.
CDN