1 MajPrzed opuszczeniem Vlore odwiedzamy jeszcze bankomat, a potem znany nam już z poprzednich wyjazdów sklep i szczelnie wypełniamy pozostałą w samochodzie wolną przestrzeń. Kupujemy przede wszystkim całą gamę napojów od wody, przez soki dla dzieci do piwa i raki. Dodatkowo słodycze, ciastka, tradycyjnie już figowe dżemy i jeszcze kilka rzeczy, które w Albanii są zdecydowanie tańsze niż w Grecji. Tak rozpędziliśmy się z zakupami, że leków nie zostało nam nawet na paliwo.
Z Vlore pojechaliśmy z powrotem do Levan, a tam nową drogą w kierunku Tepelene, Gjirokaster i greckiej granicy.
Byłem pewien, że droga Levan - Tepelene jest już całkowicie ukończona, niestety okazało się, że tak nie jest. Początkowo nic nie zapowiadało, że do greckiej granicy pojedziemy trochę dłużej niż zakładaliśmy.
Potem niestety było już trochę gorzej.
Wydaje mi się, że jeszcze trochę czasu minie zanim droga będzie gotowa na całej długości, są odcinki, gdzie remont się jeszcze nie zaczął i chyba nimi jedzie się najgorzej.
Od Tepelene do granicy jedzie się już bardzo szybko. Przed Gjirokaster zatankowaliśmy jeszcze paliwo, dobrze, że można było płacić euro, bo jak pisałem wyżej, wszystkie leki zostawiliśmy w sklepie we Vlore.
Na greckiej granicy ruch niewielki, odprawa też dosyć szybka i tak kończy się nasza siódma, jeśli dobrze liczę, wizyta w Albanii.
Od granicy początkowo jedziemy główną drogą, potem skręcamy w kierunku Monodendri, miejsca naszego kolejnego noclegu.
Nie zatrzymujemy się jednak od razu przy hotelu, jedziemy 7 kilometrów dalej do miejsca, które było chyba głównym powodem naszej wizyty w tych okolicach, punktu widokowego Oxia, z którego można sobie wąwóz Vikos obejrzeć w całej okazałości.
Parkujemy samochód, krótki spacer i jesteśmy na miejscu, trzeba przyznać, że widoki robią duże wrażenie.
Oczy nasycone widokami, można więc wrócić do samochodu, a potem do Monodendri.
Na miejsce noclegu wybraliśmy
hotel Monodendri położony przy przebiegającej przez tą miejscowość drodze.
Za dwa pokoje płacimy w sumie 80 euro (50 za czteroosobowy, 30 za mniejszy) ze śniadaniem.
Zostało nam jeszcze trochę czasu do wieczora, nie było więc sensu siedzieć w hotelu, zwłaszcza, że nasz pobyt w Monodendri kończył się na tym dniu. Wąskimi uliczkami poszliśmy na spacer w kierunku klasztoru Agia Paraskevi.
W przewodnikach Monodendri jest opisane jako miejsce popularne wśród turystów, jednak kiedy my tam byliśmy nie było ich za wielu, najliczniejsza grupa jaką spotkaliśmy była, co ciekawe, z Polski.
Z głównego placu do klasztoru jest tylko kilka minut marszu.
Dzięki relacji
Kulek wiedziałem, że warto nie poprzestać na klasztorze tylko iść ścieżką jeszcze trochę dalej. Ścieżka absolutnie nie nadaje się do spaceru z dziećmi, zostawiłem więc Rodzinkę i sam ruszyłem na krótki rekonesans, trochę szkoda, że zaszło słońce, efekt byłby lepszy, ale i tak nie ma co narzekać.
Ścieżka, według przewodnika, prowadzi do niewidocznej jaskini, no i muszę się z tym zgodzić bo dla mnie również pozostała ona zupełnie niewidoczna.
Wracam do klasztoru i do czekającej Rodzinki.
Przez prawie puste Monodendri wracamy do hotelu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze pooglądać widokówki, kupić lody dla dzieci, bardzo szybko zatęskniliśmy za albańskimi cenami.
Chciało by się zostać w regionie Zagori dłużej, zwiedzić go dokładnie, pooglądać piękne mosty, których wiele zdjęć widziałem w Internecie i nie tylko, no ale niestety urlop nie jest z gumy i już na następny dzień raniutko mieliśmy zaplanowany wyjazd.
Tak jak pisałem w cenę noclegu w
hotelu Monodendri wliczone było śniadanie, z tym, że podawane było od ósmej, a my wyjeżdżaliśmy dużo wcześniej. Nie byliśmy jednak stratni, właściciel hotelu przyniósł nam wieczorem dwie torby prowiantu na drogę, było tego o wiele więcej niż potrafilibyśmy na śniadanie zjeść.
Na koniec na dobry sen sympatyczna „pamiątka” z Albanii.
CDN