20 Czerwiec c.d.
Najpierw autostradą A3 w kierunku Elabasan, potem drogą SH7 i SH4, jedziemy dalej w kierunku granicy z Grecją. SH4 to najpierw autostrada, a potem malownicza, dobra droga wzdłuż rzeki Vjosy. Zresztą znamy ją już bardzo dobrze z poprzednich wyjazdów.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Gjirokaster na zakupy. Sklep, który odwiedziliśmy, przy głównej drodze, nazywał się bodajże Big Market. Dosyć szczelnie wypełniliśmy sklepowe wózki, trzeba było zrobić zapasy, tam gdzie jechaliśmy było dużo drożej. Podczas płacenia miała miejsce nieprzyjemna sytuacja, zresztą chyba pierwsza w tym stylu, która spotkała nas w Albanii, a byliśmy w tym kraju już kilkanaście razy. Przypadkowo spojrzałem na wyświetlacz kasy, kiedy Pani „nabijała” na nią butelkę z alkoholem. Okazało się, że cena jest wyższa niż ta na półkach i na butelce i to nie o kilka leków, a niemal o 30%. Pokazałem Pani cenę na butelce, ale i tak nie zrozumiałem co odpowiedziała, zerwała tylko cenę z butelki. W zasadzie powinienem ten alkohol oddać. Myślałem, że to, w sumie oszustwo, dotyczy tylko alkoholu, ale nie. Kiedy pakowaliśmy już wszystkie zakupy do samochodu, młodszy syn przypomniał sobie, że ma trochę zaoszczędzonych leków z poprzedniego wyjazdu. Wrócił się więc do sklepu kupić sobie za to jakieś słodycze. No i przy płaceniu znowu „niespodzianka”. Pomimo, że miał dokładnie wszystko wyliczone, na podstawie cen na półkach, jedną trzecią musiał odłożyć. Nie mieliśmy już czasu ani ochoty sprawdzać wszystkich artykułów. Jak pisałem zrobiliśmy bardzo dużo zakupów. W każdym razie pojawiła się jedna z pierwszych rys na naszym wizerunku Albanii, którą zresztą bardzo lubimy.
Przekraczanie granicy w Kakavia trwało tylko chwilę i mogliśmy jechać dalej w kierunku Ioanniny.
Choć miasto to ma z pewnością samo w sobie coś do zaoferowania, nas zapalonych „wyspiarzy”, zainteresowało jezioro Pamvotis, a konkretnie położona na nim wyspa.
Najpierw podjechaliśmy do miejscowości Amfithea, po przeciwnej do Ioaniny stronie jeziora. Stąd na wyspę jest najbliżej i stąd w teorii powinien pływać prom. Prom co prawda był, ale dookoła ani żywego ducha. No nic musieliśmy jechać do Ioaniny. Parkujemy na płatnym parkingu w pobliżu nabrzeża Molos, skąd chyba co 20 minut odpływają łodzie na wyspę. Jedna uciekła nam zresztą, niemal sprzed nosa. Bilety kupuje się na łodzi. Jest przy brzegu co prawda kasa, ale była zamknięta. Koszt to 4 euro w jedną stronę. I tutaj widać, jak rosną ceny. W Internecie znalazłem starsze informacje o cenie 1 euro za osobę i całkiem nowe o 2 euro, a tu proszę.
Płyniemy
Meczet Aslan Paszy z 1618 roku zbudowany w obrębie twierdzy w Ioaninie.
Wyspa na jeziorze Pamvotis nie ma nazwy. Potocznie mówi się na nią Nisi, co po grecku znaczy wyspa właśnie. Znajduje się na niej podobno siedem klasztorów, z czego pięć czynnych, co czyni ją trzecią co do wielkości wspólnotą monastyczną w Grecji, po Athos i Meteorze. Rejs na nią trwa 10, góra 15 minut.
Na wyspie zabity został Ali Pasza z Tepeleny, zwany też Ali Paszą z Ioaniny, albo Lwem Ioaniny. W klasztorze Agios Panteleimon, w pobliżu, którego został zmordowany, a który nie pełni już funkcji religijnych, znajduje się muzeum. Muzeum poświęcone jest jemu, ale też ogólnie historii regionu. Kiedy my tam dotarliśmy, muzeum było już zamknięte. Prawdę mówiąc jednak, nawet gdyby było otwarte, to raczej byśmy go nie odwiedzili. Dzień zbliżał się do końca, a nam został jeszcze kawałek drogi. Także nie szukaliśmy klasztorów ani muzeów, a jedynie pospacerowaliśmy, urokliwymi zresztą uliczkami i znaleźliśmy miejsce, gdzie w końcu mogliśmy zjeść posiłek. Byliśmy zadowoleni, że w ogóle udało nam się tam dojechać. Były pewne obawy, że na wyspę nie starczy nam czasu. Co do posiłku to nawet pozytywnie zaskoczyła mnie jego cena w tym bądź co bądź turystycznym miejscu.
Gdzieś tam przeczytałem, że wyspa jest jedną z dwóch zamieszkałych wysp na jeziorach Europy. Czy tak naprawdę jest, tego nie sprawdzałem.
Zlepek kilku filmików z wycieczki na wyspę.
Do Igumenitsy zostało nam z Ioaniny około 80 kilometrów. Na miejsce docieramy już w ciemnościach. Na jedną noc zatrzymaliśmy się w Eleutheria Rooms. Miejsce bardzo skromne, ale cena przystępna i Pani, która nas powitała, bardzo miła. Zresztą nie o luksusy tu chodziło, to tylko jedna noc, a nawet nie cała. Główne znaczenie miała tu lokalizacja, trzysta metrów od wjazdu do portu.
W nocy siedzimy jeszcze chwilę na balkonie. Podsumowując, najeździliśmy się, ale generalnie bardzo udany dzień .
CDN