Po dobrym hotelowym śniadaniu jedziemy zobaczyć wodospad Mirusha. Droga dosyć dobrze oznakowana. Jej większa część jest pozbawiona asfaltu, ale powoli spokojnie można przejechać. Na końcu drogi, spory parking, podobno płatny, ale podczas naszej wizyty nie było tam nikogo, kto pobierałby opłatę. W ogóle oprócz nas nie było nikogo, oprócz Pani w otwartym barze przy wodospadzie, choć nazwa wodospad przy tej ilości wody w lipcu jest mocno na wyrost.
Nie zabawiamy tam zbyt długo, mamy w planie jeszcze zatrzymać się w Prizren.
Po drodze, gdzieś przed Prizren, zatrzymuje nas policja. Pan policjant pokazuje mi nagranie, na którym przekraczam dozwoloną prędkość o 26 kilometrów. Nie zauważyłem ograniczenia do 50 km/h, zwolniłem dopiero jak ktoś mrugnął mi światłami. Ale nagranie było wykonane ze znacznej odległości. Pokazuje prawo jazdy, dowód rejestracyjny i ubezpieczenie, coś tam próbuję się tłumaczyć, na co Pan policjant: „No problem” i pokazuje, żeby jechać dalej .
W Prizren w samym centrum znajdujemy parking płatny 1 euro za godzinę. Miasto bardzo przypadło nam do gustu, nawet trochę żałowaliśmy, że nie zatrzymamy się tam na dłużej.
Na koniec wizyty w tym mieście siedzimy godzinkę w knajpce nad rzeką Lumbardhi i Prizrenit lub Prizrenska Bistrica, jak pewnie woleliby Serbowie.
Czas już jechać do Albanii.
Granicę przekraczamy bezproblemowo. Napiszę jeszcze, że wszędzie, na każdym przejściu, również w Kosowie, pokazywaliśmy tylko dowody osobiste, na dzieci też. Paszporty co prawda też mięliśmy ze sobą, ale w dobie epidemii trochę obawialiśmy się, że niektóre pieczątki mogą utrudnić przekraczanie granic.
Autostrada Prizren – Durres już dosyć dobrze obfotografowana i pokazana przez nas w relacjach z poprzednich lat.
Jednak jest pewna różnica w porównaniu z poprzednimi latami, za autostradę trzeba już płacić, 5 euro, jeśli dobrze pamiętam.
CDN