Re: Na Greckie Wyspy i nie tylko 2008-20.
2 StyczeńOkoło 6 rano wyjeżdżamy z Estepony. Dosyć szybko pokonujemy 50 kilometrów dzielące nas od portu w Algeciras. Z parkowaniem tym razem nie ma kłopotu. Samochodów jest co prawda masa, ale darmowy parking przy porcie jest na tyle duży, że można znaleźć miejsce. Bilety na prom do Tangeru kupiliśmy jeszcze w Polsce przez Internet. Koszt rejsu w dwie strony promem firmy Trasmediterranea to 65 euro dla dwóch osób. W cenie tej zawarte jest też skromne śniadanie (kawa i słodka bułka), które dokupiłem podczas rezerwacji. Procedury portowe, kiedy płynie się do Maroka, przypominają te na lotnisku, nie jest tak łatwo jak w Grecji. Niby można się było odprawić przez Internet na tydzień przed rejsem, ale mi ta opcja jakoś nie działała, trzeba było podejść do odpowiedniego okienka w porcie. Potem kontrola bagażu, bramki i przez rękaw, jak do samolotu, wchodzimy na prom.
To jednak nie koniec procedur. Na promie dostajemy druki, które trzeba wypełnić, a potem ustawić się w kolejce do okienka i oddać je Panu celnikowi. Trochę to wszystko trwało. Na druku trzeba wpisać trochę danych osobowych, na przykład wykonywany zawód. Ja swój wpisałem po polsku no i Pan w okienku miał do tego jakieś zastrzeżenia. Przekreśliłem więc polski wyraz i wpisałem angielski, jedyny, jaki wtedy na szybko przyszedł mi do głowy, nie do końca zgodny z prawdą zresztą.
Płyniemy
„Rękaw” w porcie w Tangerze.
Po zejściu z promu, podobnie jak na lotnisku, podjeżdża autobus i zawozi pasażerów do portowego terminala.
Port Tanger Med. jest oddalony od miasta o około 45 kilometrów, trzeba się więc jeszcze jakoś do miasta dostać. Można też było popłynąć z Tarify do samego Tangeru szybszym promem, ale koszty były nieporównywalne.
Jest kilka możliwości dojazdu z portu do centrum miasta. My planowaliśmy dojechać tam autobusem. Przystanek zlokalizowany jest przy głównej drodze, po prawe stronie od wyjścia z portu. Pomiędzy terminalem, a wyjściem trzeba jeszcze przebrnąć przez grupę „atakujących” taksówkarzy. Koszt tych taksówek, to w przeliczeniu jakieś 100 złotych, a to dosyć duża różnica w porównaniu z autobusem, którego koszt, z tego co czytałem, to niecałe 10 złotych.
Ostatecznie jednak pojechaliśmy taksówką, ale za niecałe 40 złotych, które wytargowaliśmy od właściciela taksówki zaparkowanej w pobliżu przystanku. Ciężko to nawet nazwać targowaniem, Pan zaczepił nas, kiedy szliśmy na przystanek, on powiedział swoją cenę, my swoją i pojechaliśmy.
Od razu umówiliśmy się z właścicielem taksówki, że odwiezie nas z powrotem do portu. Tu targowanie było trochę dłuższe, ponieważ kierowca powiedział, że będzie na nas czekał trzy godziny i za ten czas też chciał coś dostać. Ostatecznie jednak zgodził się na naszą cenę. Co ciekawe, nie chciał wziąć od nas pieniędzy za dojazd z portu, za podróż w dwie strony zapłaciliśmy razem po powrocie.
Co do pieniędzy, to Dirhamy wypłaciliśmy bez problemu z bankomatu w porcie, a potem jeszcze trochę w Tangerze.
Nie mieliśmy jakiegoś sprecyzowanego planu zwiedzania, zresztą z tego co wiem, Tanger nie ma jakoś wielu atrakcji. Taki typowy wyjazd na zaliczenie pierwszego razu w Maroku i zarazem pierwszego razu w Afryce. Te kilka godzin naszego pobytu w Tangerze spędziliśmy wyłącznie w uliczkach Mediny.
Kiedy teraz patrzę, to na zdjęciach wszystko wygląda lepiej niż w rzeczywistości, generalnie to wszędzie widać biedę. Męczące jest nagabywanie co chwilę i proponowanie pomocy w zwiedzaniu Mediny. Natomiast jeśli chodzi o zakupy, których też trochę zrobiliśmy, to ceny za wiele artykułów bardzo korzystne. Wiadomo trzeba się targować, cena ostateczna to mniej niż połowa wyjściowej, ale zakupy podobały mi się bardziej niż w Turcji rok wcześniej. Wydaje mi się, że jakoś łatwiej się było od sprzedawców „uwolnić”.
Był też czas na tradycyjną herbatkę.
Na koniec idziemy jeszcze coś zjeść przy Grand Socco, nawet nie za bardzo wiem co zamówiliśmy, w każdym razie było dobre.
Kierowca czekał na nas w umówionym miejscu, wracamy do portu.
W porcie okazało się, że poczekamy sobie godzinę dłużej. Moja logistyczna wtopa, zapomniałem o różnicy czasu
.
Podczas kontroli paszportowej Pan celnik spytał mnie się o zawód, chyba efekt mojej pokreślonej kartki na promie.
Ciężko, przynajmniej dla mnie, wymówić nazwę tych linii promowych.
Jeszcze puste wnętrze promu, ludzie wtedy już zebrali się do wyjścia. To tylko zdjęcie jednego miejsca, więcej nie mam, ale prom nawet nie umywał się na przykład do Blue Star-a, i nie chodzi tylko o wielkość.
Widok na port w Algeciras po zmroku robi wrażenie.
I tak minął nam ostatni w zasadzie dzień naszego hiszpańskiego, i nie tylko, wyjazdu. Został tylko powrót. Wrażenia z jednodniowego wypadu do Maroka mieliśmy mieszane. Plus to, że nigdy wcześniej tam nie byliśmy, minus, średnio nam się podobało. Zastanawialiśmy się czy nie lepiej by było tego ciepłego, słonecznego dnia, spokojnie nie spędzić w Esteponie.
CDN