Re: Grecja przez Albanię i nie tylko 2008-16. Via Dubai '17!
18 MajDzień zaczął się bardzo spokojnie. Wyszliśmy sobie na taras na śniadanko, mieliśmy zobaczyć jak o 7:50 przypływa prom Blue Star. Tym samym promem mięliśmy następnego dnia popłynąć na Naxos. Siedzimy, czekamy, a tymczasem promu nie widać. Już myślałem, że coś pomyliłem w rozkładach, ale po włączeniu komputera okazało się, że to nie rozkładu wina lecz dwudniowego strajku. Znowu strajk, jednak jego konsekwencje mogły być dużo poważniejsze niż w poprzednim roku. I co teraz?! Lekka panika, a nawet nie lekka! Cały plan powrotu legł w gruzach, następnego dnia z Naxos mieliśmy samolot, na który już kupiliśmy bilety, ale najgorsze było to, że wypływając z Donoussy dopiero za dwa dni, to jest w sobotę, nie mieliśmy szans zdążyć na zarezerwowane już samoloty do Polski. Nie muszę też pisać ile kosztują bilety na samolot zakupione zaraz przed odlotem. W każdym razie, o ile jeszcze są, to dużo pieniędzy, których na koniec urlopu zwyczajnie już nie mieliśmy. Jedyne wyjście to wynajęcie łodzi, która następnego dnia rano zawiezie nas na Naxos. Idziemy więc do naszego przesympatycznego Gospodarza i mówimy o naszym problemie. Nie ma sprawy, idzie załatwić łódź. Z okna naszego tarasu widać prawie całe Stavros, więc obserwowaliśmy jak nasz Gospodarz biega od domu do domu. Głupio nam trochę było, bo nie jest to już najmłodszy człowiek. Czym dłużej Go nie było i czym więcej odwiedzał domów, wzrastał nasz niepokój. W końcu wraca, nic z tego, jutro nikt nie popłynie, ponieważ nie pozwoli na to pogoda. Co robić? A dzisiaj? Nasz Gospodarz biegnie jeszcze raz, po jakimś czasie wraca, jest łódź, ale mamy być w porcie za pół godziny. Nie tak miał ostatni dzień na Donoussie wyglądać. Pakujemy się szybko i w trójkę idziemy do portu. Łódź już czeka, cena za podwiezienie do Moutsouny na Naxos to 150 euro. Spodziewałem się mniej więcej takiej kwoty, innego wyjścia zresztą nie było. Znowu serdecznie żegnamy się z naszym Gospodarzem, ponownie obiecujemy, że do Niego wrócimy. Widać, że jest mu bardzo przykro i z powodu naszego wcześniejszego wyjazdu i z powodu dodatkowych kosztów, które ponieśliśmy, no ale to nie Jego wina. Tłumaczył nam też, że właściciel łodzi nie jest Jego znajomym i po prostu nic innego nie dało się załatwić.
Odpływamy
Łódź, płynęła bardzo szybko, my siedzieliśmy schowani pod daszkiem, także widoków za dużo sobie nie pooglądaliśmy.
Jednak podczas rejsu na Naxos wydarzyła się rzecz, która, nieco osłodziła nam brutalne zakończenie pobytu na Donoussie.
W pewnym momencie rejsu, gdzieś tak w połowie drogi do Moutsouny łódź wyraźnie zwolniła i zaczął coś do mnie wołać jeden z wiozących nas Panów. Usłyszałem dopiero kiedy wyszedłem spod daszku: „Delfin, delfin!”. Faktycznie, najpierw jeden, potem całe stado, zawołałem Żonkę, piękny widok, jeden skok stada, drugi trzeci, pięknie, jeszcze nigdy nie widzieliśmy delfinów na wolności na własne oczy. Tak się zapatrzyliśmy, że dopiero na sam koniec zorientowałem się, że nie uwieczniliśmy tego wydarzenia na zdjęciach, wyjąłem aparat, ale niestety było już za późno. Na filmiku poniżej, jeśli się dobrze przypatrzeć, to na początku, po lewej stronie widać ostatniego delfinka. Trochę szkoda, z tym aparatem, ale przynajmniej wspomnienia zostaną.
FilmikDalej już bez przygód dopłynęliśmy do Moutsouny.
Łódź odpływa, a my z walizkami zastanawiamy się co robić, czy szukamy od razu transportu i noclegu w pobliżu lotniska, czy zostajemy jedną noc na miejscu.
Zastanowimy się w jednej z portowych tawern.
Rozglądamy się dookoła, i stwierdzamy, że podoba nam się. Decydujemy, że zostajemy na noc. Jesteśmy oczywiście jedynymi turystami w porcie, widać, że do początku sezonu jeszcze tutaj daleko.
Niby widoki psują pozostałości po wydobyciu tu kiedyś skał wykorzystywanych, czego dowiedziałem się później z Internetu, jako „materiały ścierne”. Jak dla mnie to te stare zardzewiałe instalacje, nawet dodawały miejscowości klimatu.
Pytamy w porcie o nocleg, nic z tego, jeszcze wszystko pozamykane, ale właścicielka tawerny radzi nam żebyśmy poszukali trochę dalej w okolicach sklepu. Zostawiamy walizki w tawernie i idziemy.
Faktycznie w pobliżu sklepu, zamkniętego oczywiście, są jakieś pokoje. Nawet nie pamiętam nazwy. Pytamy, na szczęście jest studio dla nas, a najważniejsze, że właściciele jadą rano do Chory i za drobną dopłata zawiozą nas na lotnisko! No to jesteśmy w domu!!! Cena za studio 30 euro. Wracamy po walizki i zajmujemy pokój. Warunki co najwyżej takie sobie, ale na jedną noc może być. Pomimo, że bardzo żałowaliśmy, że wcześniej musieliśmy opuścić Donoussę, to po załatwieniu noclegu i transportu, humory znacznie nam się poprawiły.
Skoro już tu jesteśmy nie marnujemy czasu na pobyt w pokoju. Idziemy na miejscową plażę.
Po kąpieli i plażowaniu, wracamy do portowej tawerny, która bardzo przypadła nam do gustu. Zresztą nie było innego wyjścia, nie mieliśmy nic do jedzenia, a na żadne zakupy nie było szans. Zresztą po tych wszystkich przygodach nawet nie mieliśmy ochoty na przygotowywanie posiłku.
Nic tego nie zapowiadało, a tymczasem spędziliśmy w Moutsounie bardzo przyjemny wieczór. Na zdjęciu coś na początek. Jedzenie w tawernie było bardzo dobre i w całkiem przystępnych cenach.
CDN