Re: Grecja przez Albanię i nie tylko 2008-16. Via Dubai '17!
7 Maj c.d.W Dubaju tablica rejestracyjna trochę mówi o właścicielu pojazdu. Czym mniej na niej cyfr, tym wyższy status posiadacza. Ponoć mieszkańcy tego miasta przywiązują do tego dużą wagę i nie szczędzą na to grosza. Przykładowo numer 1 jest, jak można się domyślić, zarezerwowany dla emira Dubaju. My raz minęliśmy kolumnę samochodów z numerami 2, 3, 4, je się dowiedzieliśmy były to samochody jego syna.
Taksówki w Dubaju maja różne kolory dachów, nie znam znaczenia wszystkich, ale na przykład ta widoczna przed nami, z różowym dachem, przeznaczona jest tylko dla kobiet. Taksówką z dachem czerwonym na pewno dojedziemy na oba dubajskie lotniska. Ważne to jest szczególnie jeśli chodzi o lotnisko Dubaj Al Maktoum, sami się o tym później przekonaliśmy.
Po drodze mijamy różna architektoniczne „perełki”. Nas jednak najbardziej zainteresował ten budynek.
Jedziemy pod Za’abeel Palace, rezydencję szejka Muhammada ibn Raszid Al Maktum, emira Dubaju, a zarazem premiera i wiceprezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Nie mogliśmy podejść bliżej, ponoć zazwyczaj jest to możliwe, ale wtedy akurat, jak się dowiedzieliśmy z wizytą u Szejka była Pani Merkel.
Burj Khalifa
Zdobienia latarń wykonane są ze szczerego złota, po zmroku podobno cały teren jest pięknie podświetlony, nawet były plany żeby przyjechać tam nocną porą, ale nic z tego nie wyszło. Może innym razem.
Przedostatnim już miejscem gdzie jedziemy tego dnia jest najstarsza dzielnica Dubaju, Deira. Chcemy obejrzeć wymieniane w przewodnikach jako jedne z głównych atrakcji, souki, czyli arabskie targi.
Deira jest zupełnie inna niż miejsca, które do tej pory widzieliśmy. Można powiedzieć dużo bardziej klimatyczna. Tu nie ma już drapaczy chmur, biurowców, apartamentowców. Za to pełno sklepów różnego rodzaju. Dosyć dużo ludzi, ale nasz kolor skóry to raczej rzadkość.
Niestety znów powraca temat butów mojej Żonki, kupione za spore pieniążki „luksusowe japonki” zdążyły już poranić stopy, trzeba było więc odwiedzić jeden ze sklepów o wdzięcznej nazwie Bolywood, taki indyjski sklep ze wszystkim, żeby kupić następną tego dnia parę obuwia. Tym razem wybór padł na chińskiej produkcji pantofle w cenie 19 dirhamów, czyli obecnie jakieś dwadzieścia złotych. Szkoda, że awaria sandałów nie miała miejsca na Deirze. Chińskie pantofle służyły zresztą do końca wyjazdu, a japonki, jak wiadomo, to buty na plażę, albo pod prysznic, a nie do chodzenia po ulicy, no ale nie było wyjścia.
Żeby dostać się na targ przypraw i targ złota trzeba było przeprawić się na drugą stronę kanału. Wsiadamy do jednej z pływających co chwilę łódek. Kosz przeprawy to jeden dirham od osoby.
Wysiadamy przy Deira Old Souk Station
CDN