21 Maj c.d.Przez Liqenas dojechaliśmy do głównej drogi prowadzącej do granicy z Macedonią.
Na granicy pusto, ale nie przejechaliśmy tak od razu, celnicy, co ciekawe, nie byli zainteresowani za bardzo zawartością naszego bagażnika i boxa, ale bardziej podwoziem, a raczej tym, co mogliśmy tam ukryć. Było więc zaglądanie za pomocą lusterka pod samochód, a na koniec jeszcze „rzut oka” do wnętrza baku z benzyną. Jednak wszystko odbyło się w bardzo kulturalnej atmosferze, na koniec celnik przeprosił nas i tłumaczył, że to jego praca. Zupełne przeciwieństwo celnika węgierskiego, za dwa dni, ale o tym jeszcze będzie na koniec.
Jeszcze widoki na Jezioro Prespa.
Po około dziesięciu kilometrach skręciliśmy w drogę, która przez Narodowy Park Galicica prowadzi do Jeziora Ohridskiego. Jakiś czas temu przeczytałem tu na forum o opłacie pobieranej przy wjeździe do Parku, poza sezonem nikt od nas takiej opłaty nie chciał. Droga była niemal zupełnie pusta minęliśmy się chyba tylko z dwoma samochodami.
Zatrzymaliśmy się przy dobrze znanym z forum punkcie widokowym. Choć nad Jeziorem Ohridskim, jeśli dobrze liczę, byliśmy wcześniej już pięć razy, to dopiero teraz udało nam się odwiedzić to miejsce. Unosząca się nad wodą mgła trochę psuła widok, ale i tak bardzo nam się podobało.
Widok na Pogradec.
Trpejca
Ohrid raczej nie było widać.
Nasza wizyta w Macedonii nie trwała zbyt długo, minęliśmy Św. Naum i po krótkiej tym razem kontroli, znów byliśmy w Albanii.
Mieliśmy jeszcze w planie po drodze odwiedzić Drilon, ale autokarów stało tam tyle, że zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Zamiast tego na godzinę zatrzymaliśmy się w Pogradec, miasto raczej nieciekawe, ale można było wymienić tam pieniądze i kupić trochę albańskich specjałów, to była ku temu niestety ostatnia już okazja. Po zakupach jeszcze trochę czasu spędziliśmy w nawodnej restauracji.
Dosyć dużo czasu zajął nam przejazd drogą pomiędzy Pogradec, a Lin, która była prawie na całym tym odcinku remontowana.
Jakieś dwa kilometry przed Lin skręciliśmy w kierunku ostatniego
już na tych wakacjach miejsca noclegowego. Dwie pozostałe do końca naszych wakacji noce spędziliśmy w
Neli Resort i byliśmy tam, jak powiedział nam jeden z kelnerów, pierwszymi gośćmi w sezonie 2014.
Na parkingu zupełnie pusto, w hotelu to samo. Wszystkie pokoje pootwierane, mieliśmy dowolność wyboru, cena ta sam dla wszystkich. Wybraliśmy oczywiście pokój od strony jeziora z dosyć dużym balkonem. Jeśli o cenie mowa, to początkowo miało to być 50 euro za noc za naszą rodzinkę, potem cena spadła do 33, a w końcu zapłaciliśmy 30. Ten spadek ceny nie był absolutnie wynikiem targowania się, ja zgodziłem się na te 50 z pierwszego maila, którego dostałem, potem przyszedł drugi z mniejszą ceną. W cenę wliczone było śniadanie.
Widok z „naszego” balkonu.
CDN