9 Maj
Największa porażka naszego wyjazdu, wycieczka do Kas w Turcji. Plan był taki, przypływamy do Kas, łapiemy taksówkę, jedziemy na plażę Kaputas (chciałem trochę zrekompensować Żonce brak plaż na Kastellorizo), potem wracamy, oglądamy amfiteatr w Kas, trochę spaceru po mieście i wracamy do Grecji. Niestety rzeczywistość, za sprawą pogody okazała się zupełnie inna. Już od samego rana z krótkimi przerwami lał deszcz. Do ostatniej chwili wahaliśmy się czy płynąć, jednak raz, że poza latem łódź pływa do Kas tylko raz w tygodniu (czyli dla nas to była ostatnia szansa), a dwa to już dzień wcześniej zostawiliśmy właścicielowi łodzi paszporty (trzeba tak zrobić jeśli chce się jechać na jeden dzień do Turcji bez wizy), także i tak trzeba by było uiścić jakąś opłatę. Jest jeszcze alternatywa, prom Meiss Express, ale jego godziny kursowania są przystosowane do tego żeby na jeden dzień wybrać się z Kas na Kastellorizo, a nie odwrotnie.
Wyczekaliśmy na moment kiedy deszcz padał odrobinkę mniej i puściliśmy się prawie biegiem do portu. Jakoś nie przyszło nam do głowy żeby na wakacje brać parasol. W porcie dosyć dużo (jak na rozmiary łodzi) oczekujących na wypłynięcie, wyłącznie mieszkańcy wyspy, którzy we wszystko zaopatrują się w Turcji. Kiedy właściciel łodzi czynił ostatnie przygotowania do wypłynięcia, my schowaliśmy się przed deszczem w niewielkim Duty Free Shop na nabrzeżu. Oferta sklepu typowa dla tego rodzaju miejsc, papierosy, perfumy i trochę alkoholu. W końcu wsiedliśmy do łodzi, deszcz lał nieprzerwanie.
Rejs do Turcji nie trwa długo, to w końcu tylko jakieś 1,5 kilometra (na Rodos jest 120). Na morzu trochę pobujało, ale na szczęście doświadczona załoga łodzi opanowała sytuację .
„Nasza” łódź.
No to jesteśmy w Turcji. Na chwilę pojawili się celnicy, ale na nas nawet nie spojrzeli. Na dworze ściana wody, nie wiadomo co robić.
Wysiedliśmy z łodzi i schowaliśmy się pod niewielką wiatą, fajna wycieczka. Żeby tak mieć choć jeden parasol. Nawet nie było w promieniu kilkuset metrów żadnej otwartej knajpki. My z Żoną poszlibyśmy w deszczu, ale dzieci, kiepska sprawa, jeśli rozchorowali by się nam na wakacjach. W końcu w pobliżu naszego marnego schronienia pojawiła się taksówka, bez zastanowienia pakujemy się do środka, kierunek jakiś większy sklep. Taksówkarz najpierw zawiózł nas na targowisko, ale nie o to nam chodziło, miał być sklep. Wrócił kawałek i zatrzymał się pod jakimś supermarketem, kosz kursu 5 euro.
W sklepie jak łatwo się domyślić kupujemy parasole, na szczęście można było płacić kartą bo tureckich lir jeszcze nie mieliśmy, wypłaciliśmy je chwilę później z bankomatu.
Deszcz padał trochę mniej, jednak jakieś zwiedzanie raczej nie miało sensu, o wizycie na plaży nie wspomnę. Postanowiliśmy posiedzieć trochę w jakiejś restauracji i zjeść jakieś śniadanko, a przy okazji przeschnąć trochę.
Zestaw śniadaniowy, piwko i turecka zupka z kurczaka, zupełnie inna niż u nas, bardziej krem niż rosół, mocno cytrynowa do tego były jeszcze warzywa i dużo różnego pieczywa.
Deszcz w końcu prawie przestał padać, trzeba było choć trochę przejść się po Kas. Zaskoczyły mnie ceny, myślałem, że jest taniej, może jest to wynikiem tego, że Kas to, z tego co było widać, turystyczna miejscowość.
Turystów nie było zbyt wiele, ale jednak jakiś tam spotkaliśmy. Łatwo można ich było poznać po ubiorze. Turcy w taka pogodę wybierali zdecydowanie inne ubiory niż krótki rękaw, krótkie spodenki i sandałki.
Kupiliśmy trochę przypraw, widokówek (choć na widokówkach mamy zdjęcia okolic w słońcu), jakieś słodycze po czym wróciliśmy do łodzi. Mieliśmy co prawda jakąś godzinę czasu zapasu i nawet przez chwilę zastanawialiśmy się nad amfiteatrem w Kas, ale szybko odrzuciliśmy ten pomysł. Aura zdecydowanie nie nastrajała człowieka do zwiedzania zabytków.
Ponad godzinę chyba zajęło, zanim mieszkańcy Kastellorizo załadowali na łódź wszystkie dobra. Co chwilę podjeżdżał jakiś dostawczy samochód. Widać było, że w Turcji zaopatrują się dosłownie we wszystko, nie ma co się zresztą dziwić, znacznie bliżej tu niż do Grecji. Aż trudno uwierzyć, że tyle towaru zmieściło się na tej nie największej przecież łodzi.
Odpływamy.
I już Kastellorizo i „nasze” Agnanti Studios.
Dostaliśmy z powrotem paszporty, zapłaciłem za wycieczkę (25 euro od osoby), można było wrócić do naszego pokoju. Widać, że pogoda nie wszystkim popsuła humor.
Prom Blue Star Ferries, Diagoras.
Czy żałujemy, że byliśmy na wycieczce w Turcji? Sam nie wiem, okoliczności w jakich się odbyła, na pewno tak.
Z drugiej strony po raz pierwszy byliśmy w tym kraju i po raz pierwszy byliśmy poza Europą. Najbardziej żałuję, że nie zabrałem Żony na Kaputas, jak to było w planie, na pewno bardzo by się Jej tam podobało.
Po południu już nie padało, mogliśmy wyjść pospacerować po Mandraki.
W tych domach też są kwatery na wynajem.
Coś jakby namiastka plaży.
Wcześniej nie wiedziałem, że na Kastellorizo jest stacja benzynowa, cena benzyny u góry, może nieco szokować.
Wysepka St. George
Na koniec dzieci bawiły się na takim mini placu zabaw ja z Żonką siedzieliśmy sobie z winkiem na nabrzeżu popełniając przy tym straszliwą zbrodnię spożywania alkoholu w miejscu publicznym.
Wieczorem kolor nieba pozwalał mieć nadzieję na zdecydowanie ładniejszy następny dzień.
CDN