7 MajTo był jeden z tych dni naszego wyjazdu, na które czekałem najbardziej. Na następną wyspę chciałem pojechać już od lat, ale nigdy nie było po drodze, bo przecież ze względu na jej położenie nie mogło być inaczej.
Rano wróciliśmy z powrotem na lotnisko Diagoras. Mieliśmy w planach jeszcze krótką wizytę na starówce miasta Rodos, jednak zostało na to trochę za mało czasu.
Samochód zaparkowaliśmy na parkingu przy lotnisku, a kluczyki zostawiliśmy Pani strażniczce, jak to było wcześniej ustalone z pracownikiem wypożyczalni.
Po powtórce ze wszystkich lotniskowych procedur w napięciu oczekiwaliśmy na lot.
W końcu jest, niewielkich rozmiarów samolot linii
Olimpic Air, jedynych które latają na nasz następny cel.
Od początku nie braliśmy pod uwagę innej możliwości dostania się na kolejną wyspę. Lot niewielkim samolotem w połączeniu z lądowaniem na bardzo krótkim pasie startowym był sam w sobie wielką atrakcją.
Już na pokładzie samolotu znaleźliśmy się w trochę innym świecie. Pani stewardessa powiedziała żeby nie przejmować się jeśli bagaż podręczy nie zmieści się w luku nad głową, przecież można go sobie położyć na przykład pod nogami, rzecz raczej nie do pomyślenia gdzie indziej, przynajmniej w tych samolotach, którymi do tej pory lecieliśmy.
No to lecimy.
Niestety szyby do najczystszych nie należały.
Po około półgodzinnym locie już widać Kastelorizo, Kastellorizo lub inaczej Megisti, przynajmniej dla mnie główny cel naszej eskapady.
Lądownie było bardzo gwałtowne, uderzenie w płytę i od razu ostre hamowanie, pasy się przydały. To było coś zupełnie innego niż lądowanie na Rodos.
Dla porównania rejs promem Blue Star Ferries trwa około czterech godzin.
Jeszcze zdjęcie wnętrza samolotu.
Bilety kupiliśmy przez stronę
Olimpic Air, ale można to zrobić też przez stronę
Aegan Airlines, to teraz jedna firma.
Bilet kosztuje 44 euro od osoby.
Kastelorizo Airport.
Tu bagaże nie przyjeżdżają na taśmie.
Airport w całej okazałości.
Kilku innych lecących z nami pasażerów szybko zajęło jedyną na wyspie taksówkę, jednak jej właściciel pokazał nam ręką, że po nas wróci. Faktycznie nie minęło 15 minut i jechaliśmy w dół w kierunku jedynej miejscowości na Kastelorizo.
Na wprost widać Turcję, jak w tytule relacji, aż na koniec Europy.
Wysiedliśmy z taksówki w okolicach portu (zapłaciliśmy 5 euro), a ja zaraz zadzwoniłem po właściciela naszych nowych kwater. Trochę dziwiliśmy się, że nie wyjechał po nas na lotnisko. Sprawa wyjaśniła się potem. Jedyny taksówkarz na wyspie ma monopol na przywożenie pasażerów samolotów i bardzo denerwuje się jeśli ktoś wejdzie mu w paradę. Inaczej jest ponoć w lipcu i sierpniu, oprócz taksówki jeździ jeszcze czasem autobus.
Po dosłownie chwili od telefonu pakowaliśmy bagaże do pickupa naszego Gospodarza.
CDN